Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwyczajni - nadzwyczajni

Edyta Golisz i Małgorzata Moczulska
Dariusz Downar
Dariusz Downar Dariusz Gdesz
Z dnia na dzień żyją zwyczajnie. Jednak w chwili zagrożenia narażają własne życie, żeby ratować drugiego człowieka. Kim są bohaterowie z Dolnego Śląska?

- To było popołudnie w Nowy Rok. Piękna, zimowa pogoda. Nad zalewem spacerowały tłumy. A mimo to, kiedy ten wędkarz wpadł pod lód i zaczął krzyczeć, tylko ja zareagowałem - mówi Andrzej Wincewicz z Komorowa pod Świdnicą.

Niepozorny, uśmiechnięty, w okularach. Ma 17 lat, a wykazał się odwagą i rozwagą, jakiej mógłby mu pozazdrościć niejeden. On sam do swojego czynu podchodzi z dystansem.
- Zrobiłem to, co powinienem. Nie potrafiłem odwrócić głowy. Musiałem pomóc, bo może kiedyś ja będę potrzebował czyjejś pomocy - dodaje skromnie.

Andrzej był tego dnia nad wodą z kolegami i koleżanką. Mieszka niedaleko zalewu, lubi tu przychodzić.
- Cisza, spokój, a zimą jeszcze kaczki czekają na chleb, bo przez ten śnieg są strasznie głodne - tłumaczy.

Wtedy też poszli nakarmić ptactwo. Rzucali im po kawałku chleba, opowiadali o sylwestrowym wieczorze i planowali, jak spędzą resztę ferii. Nagle usłyszeli krzyki. Ktoś wołał pomocy. Andrzej spojrzał na zamarzniętą taflę lodu i 20 metrów od brzegu, niedaleko wybitej przez wędkarzy przerębli, zobaczył w wodzie mężczyznę.

Widać było, że walczy ostatkiem sił, by nie pójść na dno. Znajomi nastolatka wzywali straż pożarną i pogotowie, a chłopak ruszył tonącemu na pomoc.
- Kiedyś widziałem program, w którym pokazywano, jak najbezpieczniej poruszać się po takim, nie do końca zamarzniętym zbiorniku wodnym - opowiada chłopak.
Andrzej wziął więc do ręki długi, gruby kij, położył się na lodzie i zaczął się czołgać do wędkarza. Powoli posuwał się naprzód, krzycząc do mężczyzny, by wytrzymał jeszcze chwilkę. Kiedy był już dostatecznie blisko, podał mu koniec drewnianej żerdzi i pomógł wdrapać się na lód. Potem, powoli, razem doczołgali się na brzeg. Uratowany mężczyzna pobiegł do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Był siny z zimna i w szoku. Tam zmienił przemoczone ubranie. Wkrótce zaopiekowali się nim lekarze.

Nastoletni bohater do swojego czynu podchodzi spokojnie.
- Bałem się, ale tylko troszkę. Najbardziej tego, że nie zdążę, albo że lód nie wytrzyma naszego ciężaru i obaj się utopimy - opowiada. Ale tak naprawdę dopiero wieczorem zdałem sobie sprawę z tego, że ryzykowałem własne życie - dodaje.

Tomasz Szuszwalak, komendant świdnickiej straży pożarnej, jest pod wrażeniem akcji ratunkowej nastolatka.
- Zasłużył na szacunek i słowa podziękowania - mówi. Zwłaszcza że zachował się profesjonalnie. - Takiego bohatera z otwartymi rękami przyjmiemy w szeregi ochotniczych strażaków - dodał komendant. Andrzej jednak strażakiem nie zamierza zostać. Przynajmniej na razie. Uczy się w drugiej klasie Zespołu Szkół Mechanicznych w Świdnicy i bardziej niż wozy strażackie fascynuje go to, co auta mają pod maską.

***
Po sportowym torze basenu w Świebodzicach płynie chłopiec. W wodzie wygląda pięknie: harmonijne ruchy i ta lekkość, z jaką porusza się w wodzie. Nawrót i chwilę później ma za sobą kolejną długość basenu. Kiedy wynurza się z wody, widać tylko jego duże, niebieskie oczy i biały uśmiech.
- Widziała pani: coraz lepiej mi idzie, prawda? - pyta, chyba trochę retorycznie, bo na zawodach nie ma sobie równych.

11-letni Jakub Woliński w wodzie czuje się jak ryba. Od 3 lat trenuje pływanie, od dwóch marzy, by zostać ratownikiem. Kilka tygodni temu zdał na piątkę egzamin praktyczny. Uratował tonącą dziewięciolatkę. Dziewczynka zachłysnęła się wodą tak nieszczęśliwie, że nie była w stanie wynurzyć się na powierzchnię.
To było na zawodach pływackich w Legnicy. Już po zakończeniu konkurencji, w której startował, zobaczył, jak 9-letnia dziewczynka, płynąca po głębokim, sportowym torze, zachłysnęła się wodą i znikła pod taflą. Tuż obok odbywał się emocjonujący wyścig i żaden z ratowników nie zorientował się, co się dzieje. Kuba wskoczył do wody i wyciągnął dziewczynkę z basenu. Była wystraszona i wycieńczona. Od razu zajęli się nią ratownicy i lekarze.

- Na szczęście kilka miesięcy temu znajomy ratownik pokazał mi, jak holować i ratować tonącego. To się bardzo przydało - mówi Kuba i choć tego głośno nie przyzna, jest z siebie dumny.
- Ta uratowana dziewczyna kilka dni potem zadzwoniła i podziękowała mi. To było miłe. Poczułem się, jak jakiś superbohater z bajek - dodaje i podkreśla, że w takich chwilach cieszy się najbardziej, że umie tak dobrze pływać.

Zwłaszcza że jego przygoda z tą dyscypliną sportu to zupełny przypadek. W zerówce złamał rękę i lekarze zabronili mu uprawiania sportów. Pozostał mu basen, na który najpierw zaczął chodzić dla przyjemności, a potem rozpoczął systematyczne treningi.
Z jedenastolatka dumni są jego rodzice.
- Nie wiedziałam, że jest tak odważny, bo to przecież jeszcze dziecko - mówi jego mama.

***
Pan Dariusz Downar z Legnicy na dzień dobry mówi skromnie:
- Ten rozgłos jest niepotrzebny, przecież żaden ze mnie bohater...
A jednak bohater z niego wielki i prawdziwy. Nie zawahał się ani chwili i wskoczył do lodowatej, górskiej rzeki, aby uwolnić młodą kobietę z auta, które wpadło do wody.

Pan Dariusz jest ciemnowłosy, sympatyczny. Łatwo się wzrusza, dużo śmieje. Kiedyś był strażnikiem granicznym, ale od paru lat jest na mundurowej emeryturze. Choć ma dopiero 41 lat. Obecnie nigdzie nie pracuje, bo zajmuje się dziećmi: 10-letnią córką i 7-letnim synkiem.
- Tak uzgodniliśmy z żoną, która jest pediatrą, że ona będzie pracowała, a ja w tym czasie będę się zajmował naszymi pociechami. I dobrze mi z tym - uśmiecha się pan Dariusz.

Dramatyczne wydarzenia, które pokazały, jak dzielnym jest człowiekiem, rozegrały się na początku roku w Szklarskiej Porębie. Pan Dariusz wybrał się tam na wycieczkę. Z żoną, 10-letnią córką i koleżanką żony. Jechali sobie spokojnie, rozmawiali, śmiali się. Niedaleko dworca PKP w Szklarskiej Porębie wydarzyło się coś, co przerwało beztroską podróż.

W tym miejscu droga przechodzi w łuk. Siedzący za kierownicą legniczanin zobaczył, jak jadące z naprzeciwka auto, zamiast jechać po łuku, wypada z drogi i sunie prosto na pobocze. Za poboczem była wysoka skarpa, na dole rzeka Kamienna. Auto spadło ze skarpy, w iście filmowym stylu przekoziołkowało w powietrzu i wpadło do rzeki.

Pan Dariusz zatrzymał swój samochód na poboczu, wyskoczył i tak, jak stał - w dresowych spodniach i bluzie, bez kurtki, choć był siarczysty mróz - pobiegł w stronę pobocza.
- Samochód leżał w wodzie do góry nogami. Jego przód i tył zatrzymały się na rzecznych głazach, a kabina była zanurzona w wodzie - wspomina.

Nie bacząc na zimno, wszedł do rzeki i podszedł do samochodu.
- Usłyszałem dobiegający z kabiny, stłumiony i przerażony krzyk: "Ratunku!". Wtedy przeszły mnie dreszcze - wspomina legniczanin.
Złapał jakiś kamień, wybił nim szybę w kabinie i wyciągnął z auta pokrwawioną kobietę.

Żona pana Dariusza, Marzena Downar, próbowała zatrzymywać w tym czasie przejeżdżające samochody, aby ktoś pomógł jej mężowi. Nikt nie chciał.
Na pomoc ruszył tylko pracownik pobliskiej oczyszczalni ścieków. Razem z panem Darkiem przenieśli ranną do ciepłych pomieszczeń firmy, otulili kocem, obmyli krew z ran na głowie.

Po kobietę przyjechała karetka. Najprawdopodobniej nic złego jej się nie stało, bo już dzień po wypadku, przez regionalny portal internetowy, przekazała panu Darkowi podziękowania.
- Dziękuję, że są tacy ludzie jak pan - napisała.
Żona pana Darka nie ma wątpliwości:
- Mój mąż jest po prostu super - uśmiecha się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska