MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław pamięta o grudniowych wydarzeniach 1981 roku - rozmowa z dr Wojciechem Kucharskim

Janusz Gajdamowicz
Janusz Gajdamowicz
Historyk z Ośrodka "Pamięć i Przyszłość" opowiada o wydarzeniach sprzed 40 lat.
Historyk z Ośrodka "Pamięć i Przyszłość" opowiada o wydarzeniach sprzed 40 lat. Z arch. Wojciecha Kucharskiego
O istocie wydarzeń, które miały miejsce 13 grudnia 1981 r. oraz o ich skutkach społecznych, ofiarach i bohaterach tamtego czasu opowiada dr hab. Wojciech Kucharski, z-ca dyrektora ds. naukowych Ośrodka „Pamięć i Przyszłość” we Wrocławiu.

40 lat temu, dokładnie 13 grudnia gen. Wojciech Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny. Dzisiaj obchodzimy jego kolejną rocznicę pod hasłem „Wrocław pamięta”. Czy rzeczywiście było to na tyle istotne wydarzenie że warto do niego wracać?

Oczywiście! Pamięć o dramatycznych i heroicznych wydarzeniach, gdzie mamy do czynienia z ofiarami czy straconymi szansami, jest niezwykle ważna z perspektywy tzw. pamięci społecznej. Jest to pamięć istotna dla wspólnoty lokalnej, gdyż kształtuje świat wartości i pożądane postawy grup społecznych. Ma wpływ na tożsamość lokalnej społeczność, wyobrażenia i symbole, którymi się ona posługuje. Przy takiej okazji wspominamy ofiary stanu wojennego i bohaterstwo osób, które dla dobra publicznego były skłonne zaryzykować swoje kariery, swoje życie rodzinne, a za działania jakie podejmowały, bardzo często ponosiły osobiste konsekwencje. W imię walki o wartości społeczne, ważne wtedy dla ogółu – jak wolność, czy konkretniej niepodległość oraz lepszy poziom i standard życia – zapłaciły cenę najwyższą, czyli swoje życie, zdrowie i swoje rodziny.

A aspekt historyczny?

Mimo, że powszechnie mówi się o historii jako nauczycielce życia (łacińska sentencja historia magistra vitae est – dop. red.), to jednak sama w sobie jako nauka taką nie jest. Ale historia, którą opowiadamy publicznie spełnia taką funkcję społeczną, kształtuje postawy pozwala uczyć się na błędach. I właśnie przed wprowadzeniem stanu wojennego zaznaliśmy okresu pewnej wolności, bo „Karnawał Solidarności”, który trwał od sierpnia 1980 r., dawał nadzieję, że nastąpi wielka zmiana, która odbędzie się w pokojowy i konsensualny sposób, a w efekcie doprowadzi do odzyskania upragnionej wolności. Jednak wprowadzenie stanu wojennego ukróciło te nadzieje, dosłownie zmiażdżyło ten dialog, jaki kilkanaście miesięcy wcześniej nawiązano i wyraźnie obnażyło sposób myślenia władz komunistycznych o własnym społeczeństwie. Użyto wtedy siły, jasno pokazując, że legitymacja tej władzy nie opiera się na woli społeczeństwa – tak podkreślanego wtedy choćby we wszelkich przemówieniach „ludu pracującego miast i wsi” – ale na aparacie bezpieczeństwa, presji i ewentualnym wsparciu militarnym ówczesnego Związku Radzieckiego.

Ale to jednak wtedy nie nastąpiło.

Tak, nie nastąpiło, ale dzisiaj nie mam żadnych wątpliwości, że w momencie zagrożenia, władza byłaby gotowa poprosić o pomoc bratnie socjalistyczne państwa, aby wkroczyły do Polski i jeszcze w bardziej brutalny sposób zdławiły te nasze nadzieje. Mamy w tej sprawie pewien spór historyczny, bo gen. Jaruzelski broniąc pamięci o sobie zapewniał, że było dokładnie odwrotnie. Jednak nie ma obecnie żadnych wątpliwości, że gdyby sam sobie ze stanem wojennym nie poradził to obce wojska na jego prośbę, podjęły by działania militarne. Nie ma też wątpliwości, że dawno przygotowywano się już do rozwiązania siłowego, bo listy internowanych powstały dużo wcześniej, a wiele adresów działaczy Solidarności zapisanych w dokumentach bezpieki dotyczyło zameldowania w 1980 r. Co ciekawe – niektórzy dzięki temu uniknęli aresztowania w nocy z 12 na 13 grudnia, a później długo mogli się dzięki temu ukrywać.

Porozmawiajmy o tych straconych szansach wspomnianych na początku rozmowy. Są tacy, którzy mówią, że było dokładnie odwrotnie!

To jest absolutnie fałszywy sposób ujęcia tematu! Zakładamy w nim, że wprowadzenie stanu wojennego było działaniem, które uchroniło Polskę przed wielką wojną i przed gigantyczną interwencją zewnętrzną. Jak mówiłem wcześniej wcale tak nie było. Polskie władze wprowadzając zmiany w sierpniu 1980 r. jednak w pewnym momencie całkowicie się w tym zatrzymały i nie chciały skorzystać z konsensusu, jakim byłoby podzielenie się władzą, ale też odpowiedzialnością z powstającymi wtedy strukturami związkowymi, które domagały się większego obszaru wolności, przejawiającego się choćby wolnością prasy i prawdziwym przekazem medialnym, co w efekcie dawało szansę na inne spojrzenie na to, co dzieje się w Polsce. Jednak dość szybko zmiany w kierownictwie KC PZPR doprowadziły do władzy osoby, które wolały usztywnić kurs wobec robotników. Dzisiaj Wiemy, ze gen. Jaruzelski obawiał się podobnego rozwoju wypadków jak w grudniu 1970 r., gdy robotnicy wyszli na ulicę i byli skłoni zaatakować siedziby partii. W związku z tym to on prosił o deklarację gen. Kuligowa, dowódcę Wojsk Układu Warszawskiego, aby obiecał pomoc w przypadku, gdyby polskie władze same sobie nie poradziły. Stan wojenny nie był zatem próbą uratowania Polski przed interwencją zewnętrzną.

Polacy nie przestali marzyć o upragnionej wolności i szybko, mimo panującego ciągle stanu wojennego ponownie przystąpili do działania, które jednak w tych warunkach wiązało się poniesieniem konkretnej ofiary. Jak na to spojrzeć?

Oficjalnie mówi się o ok. 100 ofiarach śmiertelnych – we Wrocławiu mamy takie symboliczne postaci jak dr. Tadeusz Kostecki, który umarł podczas pacyfikacji Politechniki Wrocławskiej czy Kazimierz Michalczyk, pracownik Mera Elwro, który podczas manifestacji 31 sierpnia 1982 r. został śmiertelnie postrzelony - ale trzeba dostrzec, że ofiarami tamtych wydarzeń są też sami internowani i ich rodziny. Bardzo często byli oni jedynymi żywicielami swoich rodzin, zostawiając żony i dzieci, ale też zostawiając nagle wielu swoich bliskich – rodziców, krewnych czy przyjaciół. Trauma spowodowana nagłą izolacją i niepewność co do ich losu, pozostaje często do dzisiaj w ich pamięci, ale też przenoszona jest na kolejne pokolenia. Do tego odcięcie telefonów i jakiejkolwiek komunikacji w grudniu 1981 r., spowodowało też wiele niepoliczonych tragedii związanych choćby z niemożliwością udzielenia chorym na czas pomocy medycznej. Nikt tego do dzisiaj tak naprawdę nie policzył… Bardzo ważne jest, abyśmy pamiętali nazwiska tych wszystkich ofiar, bo to w naszej kulturze wpisuje się to właśnie w pewną martyrologię tamtych ponurych dla naszej historii czasów.

A jak patrzeć na bohaterów i jak ich dzisiaj traktować?

Mówiąc o bohaterach myślimy nie tylko o tych, którzy wtedy zginęli, ale też tych, którzy przeżyli to wszystko co się działo. Ogromna rzesza ludzi, którzy od samego początku stanu wojennego zaangażowali się w organizację struktur podziemnych, wydawanie prasy podziemnej, podtrzymywanie wszelkich ruchów opozycyjnych – bo mamy tu przecież we Wrocławiu podziemne struktury Solidarności, chwilę później Solidarność Walczącą, Niezależne Zrzeszenie Studentów, które przechodzi do podziemia, czy wreszcie szczególnie w drugiej połowie lat 80 XX w. Międzyszkolny Komitet Oporu, Pomarańczową Alternatywę, Ruch Wolność i Pokój i Solidarność Polsko-Czechosłowacką – to są bohaterowie. Byli oni skłonni zaryzykować swoje kariery i życie osobiste właśnie dla tego dobra społecznego, za co bardzo często spotykały ich za to istotne konsekwencje. Tu też oprócz powszechnie znanych historii ówczesnych przywódców dolnośląskiej Solidarności, trzeba wspomnieć o tych, którzy za swoją działalność do końca systemu komunistycznego nie zostali zdekonspirowani. Symbolem jest postać dra Kazimierza Jerie, który był „Skarbnikiem Solidarności” i odpowiadał za to, aby zabezpieczone podczas słynnej akcji, 80 mln zł pozwalało działać podziemnym strukturom nie tylko na Dolnym Śląsku. Jako fizyk z wykształcenia był niezwykle skrupulatny i dokładny, a do tego wymyślił taki system dystrybucji tych pieniędzy, że nigdy nie wpadł. Trzeba wspomnieć jeszcze Tadeusza Jakubowskiego stojącego na czele Radia Solidarność, które mimo, że oczywiście nadawało nielegalnie, to jego głos trafiał do wielu odbiorców dodając im otuchy i nadziei. Takim symbolem może być też Waldemar Krass, ówczesny uczeń szkoły średniej, który nie tylko drukował i kolportował podziemną prasę i ulotki ale prowadził kapitalny dziennik tamtych dni, a nawet podejmował pewnego rodzaju działania wywiadowcze. Można by tu jeszcze długo wymieniać, ale dla mnie są to właśnie, tacy trochę dzisiaj już zapomniani bohaterowie tamtych czasów.

Rozmawiał Janusz Gajdamowicz

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Seria pożarów Premier reaguje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska