Dzień dobry, czy rozmawiam z wielkim magiem?
Pomyłka (śmiech).
A jak by Pan nazwał niedzielne zwycięstwo w Lesznie (47:43), kolebce polskiego speedwaya?
Myślę, że było zwieńczeniem tego, nad czym ciężko pracowaliśmy. I w końcu odpaliło, choć nie wszyscy jeszcze osiągnęli idealną formę. Dlatego trzeba pracować dalej i małymi krokami iść do przodu.
Można chyba mieć nadzieję, że Zbigniew Suchecki rzeczywiście odpalił, bo przecież pojechał wybornie drugie kolejne zawody. W czwartek wygrał opolski ćwierćfinał IMP.
Suszi pokazał, że doszedł z silnikami do ładu i złapał formę. Okazało się, że potrafi odbierać punkty nawet w Lesznie, choć zdarzyły się też nieszczęśliwe zera.
Po zawodach w Opolu mówił, że odkurzył zeszłoroczny silnik.
Bo to prawda. Wrócił do ubiegłorocznego i znalazł odpowiedni set (ustawienia - WoK), a zwycięstwo w Opolu go zbudowało. Uwierzył, że może jechać dobrze, dodało mu to wiary.
A jaka jest recepta na sukces Taia Woffindena? Bo to już mistrzostwo świata, choć czy rzeczywiście, dowiemy się pewnie dopiero w październiku. W każdym razie wspominał o jakiejś diecie i świetnie przygotowanym ciele, co oddziałuje także na psychikę.
Nie wiem, czy mogę wszystko zdradzać, w każdym razie w porównaniu do zeszłego roku Tai zrzucił 6 kg. Jest w doskonałej formie i trenuje właściwie codziennie. Biega, jeździ na rowerze, robi inne rzeczy. On nie może siedzieć i się nudzić.
Chyba że akurat siedzi u tatuażysty.
No tak, ale to chyba nie trwa dłużej jak dwie godziny. Co to dużo mówić, dostał skrzydeł, a w Pradze potwierdził, że będzie się liczyć w walce o najwyższe cele.
Najwyraźniej sam musiał do tego wszystkiego dojrzeć.
I chyba dojrzał. Trzyma dyscyplinę i kontroluje się z jedzeniem, a jakiejś magicznej diety zapewne tu nie ma.
Troya Batchelora przed spotkaniem w Lesznie motywować nie trzeba było.
Generalnie drużyna wie, o co jedzie. Pół Polski się z nas naśmiewa, a to wyzwala w chłopakach chęć zwycięstw. Chcą pokazać, że też się liczą, a pompowania nie stosujemy. My wiemy, że w każdym meczu trzeba walczyć o zwycięstwo, a jak to się nie udaje, to o jak najlepszy wynik. Pamiętajmy, że - póki co - mieliśmy pięć wyjazdów i tylko dwa mecze u siebie, a wiadomo, że na własnym torze łatwiej się spasować i można liczyć na wszystkich. Nie ma jednak hurraoptymizmu, w niedzielę kolejny mecz i chcemy się do niego świetnie przygotować. We wtorek mamy dostać stadion po harleyowcach, bierzemy się za układanie toru i będziemy trenować w czwartek, piątek i sobotę.
Woffinden to jedno, ale i Petera Ljunga nie widziałem jeszcze tak zadziornego jak w obecnym sezonie. To pokazuje, że w formie jest wyśmienitej.
Ja już to wiedziałem po obozie w Zakopanem, że on będzie zadziora. Widziałem, jak trenował i ile z siebie dawał. A teraz życie mu oddaje i jedzie doskonale, choć kilka mankamentów można wyeliminować. Wcześniej mówiłem, że jest w stanie robić po 8-9 punktów, teraz się okazuje, że nawet więcej, a poza tym to świetny kolega pasujący do drużyny. Życzyłbym sobie, żeby i on miał sezon życia, a z reguły bywa tak, że jak dobrze zaczynasz, to i dobrze kończysz. Gdy natomiast wjedziesz w sezon słabiej, to może być różnie.
Nieco słabiej zaczął Tomasz Jędrzejak, lecz w Lesznie swoje cegiełki dołożył. Punktował na rywalach, nie na swojakach.
I trzeba zaznaczyć tłustym drukiem, że w pierwszych dwóch biegach wypracował pozycje dla Ljunga. Starał się jechać parą, nie dowiózł 5:1, ale to nic strasznego. Ja widziałem, że wybierał idealne ścieżki, a pierwszy łuk też rozgrywał bardzo dobrze. W Lesznie trzeba mieć jednak megaszybki sprzęt, by sobie radzić. Trzeba go więc trochę skorygować i popracować nad silnikami. Będziemy to od czwartku robić.
Najważniejsze, że nie musiał Pan w Lesznie powtarzać utartej formułki "gratuluję gospodarzom, bo jechali naprawdę świetnie".
Ja tę formułkę znam już na pamięć, zmieniałem tylko czasem "gospodarzy" na "drużynę przyjezdną" (śmiech). Z meczu na mecz jedziemy coraz lepiej, w Lesznie to pokazaliśmy, żałujemy tylko Rzeszowa i Gniezna.
Jest jednak szansa, że teraz coraz częściej będzie Pan gratulował swoim ludziom, a rywalom dziękował za walkę. Bez składania im gratulacji.
Wszyscy sobie tego życzymy. W sporcie nie ma zdecydowanych faworytów, wszędzie można i trzeba walczyć.
Dlaczego nie wystąpił w Lesznie Patryk Malitowski?
W sobotę o godz. 22.30, będąc w Pradze, otrzymałem telefon, że ma anginę, wziął antybiotyki, na które musiał być uczulony i dostał drgawek. Patryk wciąż się leczy i myślę, że do czwartku to potrwa.
A zastępujący go Łukasz Bojarski, rekonwalescent, nadawał się już do jazdy?
Idealnie to nie jest. Łukasz był po jednym treningu w Ostrowie, mięśnie nie są jeszcze odpowiednio obudowane i miało prawo go wszystko boleć. Poza tym przez całą noc musiał się do tego meczu szykować. W sobotę o godz. 23 dowiedział się, że wystąpi w Lesznie, koło 2 w nocy przyjechał z Częstochowy do Wrocławia i jego tata z Alkiem (Krzywdzińskim, klubowym mechanikiem - WoK) do rana przygotowywali ligowe silniki oraz cały sprzęt. A forma? Jeśli w ciągu kilku tygodni zrobiło się jeden trening na torze, to wiadomo, że szału być nie może.
W niedzielę na Skansenie Olimpijskim (godz. 15.45) mecz z Włókniarzem, który na wyjazdach może być nie mniej groźny niż u siebie. Ma liderów.
Uważam, że czeka nas jeden z najcięższych meczów w sezonie, ale planujemy sporo treningów. Sprawdzimy też trochę nowego sprzętu, który przyjedzie z Danii dla naszych juniorów.
Jak Pan ocenia pracę komisarzy torów?
Nie chciałbym się wypowiadać. Czas pokaże.
Ale musi cieszyć, że kilka kolejek już za nami, a poważniejszych kontuzji w Polsce brak.
I oby tak dalej.
Rozmawiał Wojciech Koerber
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?