Pani Alina wpadła pod autobus wrocławskiego MPK. Tylnym kołem przejechał jej po nogach. Obydwie trzeba było amputować. Kobieta ma 71 lat. Opiekuje się nią rodzina. Nie jest zdolna do samodzielnego życia.
Do dramatu doszło w maju przy ul. Kiełczowskiej we Wrocławiu. Niedawno prokuratura oskarżyła kierowcę autobusu Romana S. o przestępstwo.
Roman S. prowadził przegubowy ikarus linii 131. Pani Alina jechała do przychodni. Miała wysiąść na przystanku przy ul. Kiełczowskiej we Wrocławiu. Jak ustalono w śledztwie, kierowca nie zauważył, że pani Alina nie zdążyła wysiąść z autobusu.
Z relacji świadków wynika, że autobus przyciął pani Alinie nogę albo torebkę i ruszył z przystanku. Ona po kilku metrach wpadła pod koła.
"Drzwi przytrzasnęły jakąś część jej ciała, odzieży lub torebkę. Miałem wrażenie, że autobus przytrzasnął jej nogę, a ona skakała na drugiej. Potem wywróciła się i została przejechana" - mówił mężczyzna, który w okolicy spacerował z dzieckiem. Inny świadek słyszał krzyki przechodniów do pani Aliny: "Niech pani puści tę torebkę".
Pogotowie zabrało kobietę do szpitala. Ale nóg nie udało się uratować. W śledztwie zeznała, że nic nie pamięta. W ogóle żadnego wypadku. Później kontakt z nią się pogarszał. Jednej z córek miała powiedzieć, że autobus przytrzasnął jej nogę.
- Byłem w szoku i przerażony - mówił kierowca ikarusa podczas przesłuchania
Problem w tym, że ikarus, którym jechała pani Alina, wyposażony jest w specjalną blokadę. Przytrzaśnięcie nogi powinno było spowodować blokadę hamulców. Autobus wtedy by nie ruszył.
- Te blokady to najczęściej sprawdzane elementy wszystkich autobusów - przekonuje rzecznik wrocławskiego MPK Janusz Krzeszowski.
- Nie widziałem, jak to się stało - mówi "Gazecie Wrocławskiej" Roman S. - Blokada nie zadziałała. Prawdopodobnie dlatego, że przytrzaśnięta była torebka. Ona jest za cienka, by uruchomić blokadę.
Jak powiedziano nam w MPK przedmiot przytrzaśnięty w drzwiach musi mieć co najmniej 4 centymetry grubości, by system zadziałał. W ikarusie, który spowodował wypadek, blokada działała prawidłowo. Została sprawdzona przez speców z MPK.
Eksperci sprawdzili, że prawidłowo ustawione były lusterka. Kierowca - zanim ruszył - nie mógł nie zauważyć, że niebezpiecznie blisko pojazdu jest jedna osoba.
- Nie przyznałem się do winy, bo nie wiem, jak to się stało - mówi nam Roman S. W śledztwie na przesłuchaniu stwierdził, że zanim ruszył z przystanku, spojrzał w lusterko i przy autobusie nikogo nie było.
Oskarżony kierowca we wrocławskim MPK pracuje 28 lat. Jak sam przyznaje, wypadek z jego udziałem to najpoważniejsze od lat zdarzenie z udziałem autobusu MPK. Pan Roman strasznie przeżył wypadek. Był w szoku. - Od 28 lat pracuję. Myślałem, że spokojnie doczekam emerytury, a tu taki dramat - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?