Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tylko we Wrocławiu karetki na SOR-ach czekają godzinami. Inne miasta nie mają tego problemu

Adriana Boruszewska
Zbyt mało lekarzy i zbyt wolne tempo przyjmowania pacjentów z karetek - dlatego czekamy na pomoc
Zbyt mało lekarzy i zbyt wolne tempo przyjmowania pacjentów z karetek - dlatego czekamy na pomoc Fot. Tomasz Hołd / Polskapresse/zdjęcie ilustracyjne
Wrocławscy ratownicy medyczni zapewniają, że dwie godziny oczekiwania na podjazdach wrocławskich szpitalnych oddziałów ratunkowych to nic wielkiego. Ich zdaniem, karetka z pacjentem potrafi utknąć przed SOR-em nawet na osiem godzin. W Poznaniu, Krakowie, Katowicach czy Łodzi to nie do pomyślenia.

We Wrocławiu są cztery SOR-y, a do 
300-400 zgłoszeń na dobę wyjeżdża 28 (w dzień) bądź 22 karetki (w nocy). Połowa wyjazdów kończy się przewiezieniem pacjenta do SOR. Wszystko powinno działać – bo liczby kursów i pacjentów nie odbiegają znacznie od tych z Poznania czy Łodzi. We Wrocławiu jednak nie działa.

W Wielkopolsce, na 
Górnym Śląsku czy w Małopolsce karetka na podjeździe SOR-u czeka najwyżej 15 minut. Dlaczego u nas to nie działa?

ZOBACZ Skończą się kolejki na SOR-ze przy Borowskiej? Szpital ma pomysł na nocny POZ

Szybka pomoc po wrocławsku: długie godziny w karetkach
- To kuriozum - tak sytuację, w której karetki czekają przed wrocławskimi SOR-ami po kilka godzin, określa Aleksander Pawlak, zastępca dyrektora ds. ratownictwa medycznego w Poznaniu. Pawlak podkreśla, że w Poznaniu nie czekają dłużej niż kwadrans.

Jak przyznaje Szymon Czyżewski, kierownik dyspozytorni pogotowia ratunkowego we Wrocławiu, dwie godziny oczekiwania na podjeździe SOR-u to standard, który na Dolnym Śląsku nikogo nie dziwi. - W środę czekaliśmy po dwie godziny w szpitalu na ul. Borowskiej i w szpitalu na Stabłowicach - wylicza.

Tylko we Wrocławiu karetki na SOR-ach czekają godzinami. Inne miasta nie mają tego problemu
infografika Maciej Dudzik

Ratownik, który jeździ we wrocławskiej karetce, opowiada nam, że rekord oczekiwania na przyjęcie pacjenta z karetki to 8 godzin. - Problem istnieje nie od dziś - wylicza ratownik, prosząc o anonimowość. - W innych miastach selekcję pacjentów na oddziale ratunkowym (kto powinien najszybciej otrzymać pomoc ze względu na stan zdrowia - red.) przeprowadza lekarz, a nie ratownik, jak to bywa we Wrocławiu. Trzeba jednak zaznaczyć, że we Wrocławiu czekają pacjenci mniej pilni. Ci z zawałem serca są przyjmowani w trzy minuty i to we wszystkich szpitalach - podkreśla ratownik. Jego zdaniem, jedynym rozwiązaniem są kary finansowe dla szpitali za marnowanie czasu karetek i ich załóg.

ZOBACZ: Zakaz odwiedzin w szpitalu przy ul. Kamieńskiego. Z powodu grypy. A najgorsze dopiero przed nami

Niełatwo jednak je nałożyć. - Za organizację pracy SOR odpowiada dyrektor szpitala. Wojewoda po kontroli może wydać zalecenia pokontrolne, które dyrektor szpitala powinien zrealizować w wyznaczonym czasie. Jeśli jednak ich nie zrealizuje, wojewoda i tak nie ma narzędzi do ukarania takiego szpitala - tłumaczy Sylwia Jurgiel, rzeczniczka Pawła Hreniaka, wojewody dolnośląskiego. I dodaje, że tylko NFZ może nakładać kary finansowe na szpital, ale nie za organizację, tylko za nieudzielanie lub niewłaściwe udzielanie świadczeń, na które SOR ma podpisaną umowę.

Wojewoda zapowiedział, że jego urzędnicy do końca roku będą kontrolować wrocławskie oddziały ratunkowe. Zaś Ministerstwo Zdrowia informuje, że standardem jest, że jeden SOR przypada na około 150 tys. mieszkańców. Obecnie na jeden szpitalny oddział ratunkowy we Wrocławiu przypada około 160 tys. mieszkańców, przy średniej krajowej na poziomie około 176 tys. - Nie można więc mówić o tym, że we Wrocławiu mamy do czynienia z niedoborem SOR-ów. Problem tkwi raczej w nierównomiernym obciążeniu szpitali przyjęciami nowych pacjentów w połączeniu ze złą organizacją tych przyjęć - komentuje sytuację z karetkami we Wrocławiu Milena Kruszewska, rzecznik resortu zdrowia.

CZYTAJ DALEJ: NIKT NIE CHCE PRACOWAĆ NA SOR-ACH

We Wrocławiu karetki czekają na wszystkich SOR-ach
Andrzej Czyrek, zastępca dyrektora ds. lecznictwa pogotowia ratunkowego, przyznaje, że karetki codziennie czekają przed SOR-ami. - Na wszystkich SOR-ach we Wrocławiu jest problem z czekającymi karetkami. Wieziemy, zgodnie z ustawą, pacjenta do najbliższego SOR-u, jednak gdy np. w szpitalu przy ul. Kamieńskiego nie ma neurochirurgii i neurologii czy oddziału chorób wewnętrznych, to musimy odwieźć pacjenta do najbliższego szpitala, który ma te oddziały. Z reguły to szpital przy ul. Koszarowej - mówi Czyrek.

W szpitalu przy ul. Borowskiej potwierdzają, że pacjentów jest ostatnio dużo więcej niż zazwyczaj. Dodatkowo na Borowską często przyjeżdżają pacjenci z całego województwa. - A my nie mamy informacji ze szpitali w terenie, że wiozą do nas pacjenta. Najczęściej nikt nie dzwoni, że chce przywieźć nam pacjenta. Dowiadujemy się o tym dopiero gdy przyjadą - podkreśla Monika Kowalska, rzeczniczka szpitala.

Przyznaje, że zdarza się, iż w ciągu godziny przyjeżdża 5-7 karetek. - Niestety, decydujący głos o tym, dokąd jedzie karetka, mają dyspozytor oraz ratownik czy lekarz w karetce. Dyspozytorzy nie wiedzą jednak, ilu pacjentów przychodzi na SOR samodzielnie.

Karetki we Wrocławiu wożą pacjentów do najbliższego szpitala, ale zdarza się, że jadą tam, gdzie wiedzą, że czeka najmniej karetek.

Praca na SOR-ach jest bardzo ciężka
Wojewódzki konsultant ds. medycyny ratunkowej Janusz Sokołowski uważa, że trzeba zmienić organizację pracy - tak, by zwiększyć liczbę lekarzy dyżurnych na SOR-ach i usprawnić przyjęcia z SOR-ów do oddziałów specjalistycznych.

- Zgodnie z zaleceniami Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej na SOR-ze powinno pracować minimum 4 lekarzy i 8-10 osób personelu pomocniczego, czyli pielęgniarek i ratowników. W wielu szpitalach nie ma 4 lekarzy. Niestety, ten limit to tylko zalecenie i nie można nikogo ukarać, jeśli lekarzy będzie mniej - komentuje Sokołowski.

Szpitale przyznają, że na SOR-ach brakuje lekarzy, bo mało kto decyduje się na taką pracę. - Jest ona bardzo ciężka i niezwykle stresująca, taki „pierwszy front”. Decyzje trzeba podejmować szybko, przez co łatwo o błąd - wyjawia nam lekarka z jednego z wrocławskich SOR-ów. Dodaje również, że nie wszyscy pacjenci pojawiający się na SOR-ze potrzebują pilnej pomocy.

Z raportu NIK przeprowadzonego w 2012 r. wynika, że 30 proc. pacjentów trafiających do SOR nie wymaga podjęcia pilnego leczenia.

- Sytuację mogłoby poprawić też wydzielenie innego miejsca dla pacjentów z karetek transportowych, by nie blokować miejsca karetkom ratunkowym - dodaje Szymon Czyżewski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska