Wiem, że nie zawsze podzielacie moje zdanie, lecz - ważna uwaga - ja również nie zawsze zgadzam się tu sam z sobą. Po prostu czasem przekłamuję rzeczywistość, przejaskrawiam ją. Bo felieton nie lubi szarości. Stąd niekiedy przedstawiam rzeczywistość bardziej białą niż jest, a niekiedy bardziej czarną niż powinienem. Felietonowe poglądy muszą być biało-czarne, w żadnym wypadku szare. No, czasem wynika to również z faktu, że brakuje miejsca na rozwijanie wątków i maglowanie ich. Choć znam też pismaków, którzy nie zgadzają się sami z sobą z innego powodu. Otóż zwyczajnie nie potrafią ubrać własnych myśli w słowa. Droga między mózgiem a klawiaturą komputera okazuje się zbyt odległa, nie do przebycia. Czasem tak bywa, że mija się ktoś z powołaniem.
Pamiętacie, jak zrodził się pomysł, by na Narodowy przenieść też Puchar Świata w skokach narciarskich? W tym miejscu protestowałem, znów przerost formy nad treścią. Cóż to za rarytas, skakanie na stadionie po 60, 70 metrów? Jaki to sens i jaka inwestycja, budowanie za grube miliony euro konstrukcji na dwa dni? O to tylko chodzi, by dać kontrakt znajomym królika i klepać się po plecach w strefie VIP. Czy skoki narciarskie w Polsce wymagają takiej popularyzacji? Nie wymagają żadnej, o wszystko zadbał Małysz, sam jeden poruszył tę gospodarkę. Skoki to góry i naturalny śnieg, to Wisła i Zakopane, Giewont i oscypki.
Kilka dni temu wspominałem Markowi Cieślakowi, trenerowi kadry, że Golloba to trzeba żegnać w Bydgoszczy albo w Toruniu. Gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie wciąż byłby w stanie pokazać kilka sztuczek, zamiast kurczowo się trzymać kierownicy. Tam ludzie nie opuściliby stadionu przed ceremonią uczczenia jednego z największych sportowców w historii Polski. Nie musiałby przemawiać do pustych krzesełek i do betonu...
Nie szanujemy się. Wymagamy od polityków, lecz wszyscy wszystkich mają w d... użym poważaniu, co widać nie tyle wszędzie na ulicy, co wszędzie na drodze. Choćby w korku przed światłami. Kiedy nie jesteśmy pierwsi w kolejce, liczymy auta przed nami z nadzieją, że uda się na najbliższym cyklu. Jesteśmy wtedy zwarci i gotowi, z ręką na drążku, i zwymyślamy tych przed nami, że ociągają się frajerzy, gdy już zielone zaświeci. Lecz kiedy się nie uda i za chwilę to my stoimy pierwsi bądź drudzy pod światłami, napięcie znika, a stopą nie stukamy już nerwowo w sprzęgło. Zaczynamy sprawdzać w telefonie, co na fejsie i co się na świecie w ciągu ostatnich pięciu minut zmieniło. Teraz mamy już pewność, że ja, że JA przejadę, stąd ten spokój. A jak się dowiemy, że już zielone? Normalnie, ci z tyłu zatrąbią. Teraz oni żyją w napięciu i złorzeczą na frajerów z przodu. Mnie też się te błędy zdarzają. Ale przynajmniej z nimi walczę. Przynajmniej próbuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?