Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Płacę składki, a lekarz w przychodni mówi, że nie ma czasu mnie przyjąć (LIST)

List Czytelniczki
Rejestracja w przychodni - zdjęcie ilustracyjne
Rejestracja w przychodni - zdjęcie ilustracyjne Michal Sikora/ Gazeta Krakowska
Dostać się do lekarza w przychodni Starmed przy ul. Młodych Techników to prawdziwy wyczyn. Nikogo nie interesuje, że regularnie płacę składki, w rejestracji - jak się już tam dodzwonię - słyszę tylko: Nie ma miejsc - pisze nasza Czytelniczka Marta Bednarek. - Idąc do przychodni nie idziemy żebrać, tylko oczekujemy pomocy, za którą co miesiąc płacimy, oddając sporą część naszej wypłaty. Ostatnia sytuacja zwaliła mnie z nóg - kolejny raz zostałam odesłana z kwitkiem, słysząc od lekarza "jest tylu pacjentów, a za 40 minut wychodzę" - dodaje Czytelniczka.

Oto cała treść listu:

Witam,
Postanowiłam do Państwa napisać, ponieważ kolejny raz zostałam odesłana z kwitkiem z Centrum Medycznego STARMED, w którym wydawałoby się, że lekarze są po to, by pomagać. W przeciągu ostatnich 3 lat, czterokrotnie zdarzyła mi się niemalże identyczna sytuacja. Poranny telefon do rejestracji tj. ok 7.30 (oczywiście po wielu próbach, bo albo zajęte albo po prostu nikt nie odbiera) i informacja zwrotna (jak już łaskawie odebrał ktoś telefon), że nie ma już miejsc. Pytania jakie się od razu
nasuwają - kiedy w takim razie powinnam zadzwonić, żeby zdążyć? Czy powinnam przewidzieć chorobę? Jedyne co mogłam zrobić, to próbować prosić o przyjęcie, na co pani z rejestracji poinformowała mnie, że mogę przyjść w godzinach popołudniowych i pytać lekarza, czy mnie przyjmie. Dla kogoś, kto ma gorączkę taka informacja jest dobijająca, ale ok, nie miałam za bardzo wyjścia. Po południu ubrałam się i poszłam. Pierwsze co zobaczyłam - niemalże niekończąca się kolejka.
Ledwo udało mi się dostać do gabinetu, żeby zapytać czy p. doktor mnie przyjmie. Traktowałam to jako pytanie retoryczne, oczekiwałam twierdzącej odpowiedzi, na co p. doktor podrzucając jakimiś papierami, z pretensją w głosie powiedział, że nie ma czasu i... i tak będzie musiał siedzieć do wieczora nad tymi dokumentami. Poczułam się jak jakiś intruz, nieproszony gość. Zatkało mnie. Jedyne co udało mi się powiedzieć, to to, że przychodząc do przychodni, oczekuję pomocy, tym bardziej, że nie przychodzę tu z byle czym, z resztą patrząc na mnie, nie musiałam nic dodawać. Niestety - brak czasu był argumentem nie do przebicia. Pomyślałam też, że chyba nie chciałabym być diagnozowana przez tego lekarza po takiej sytuacji.
Kolejny raz trafiłam na PANIĄ doktor. Sytuacja analogiczna. Z tym, że po 2-3 minutowej rozmowie i moich prośbach (tak, znów musiałam prosić o przyjęcie), pani doktor się zgodziła. Dwie godziny oczekiwania w przychodni i wreszcie - udało się, weszłam. Kwaśna mina pani doktor nie wróżyła niczego dobrego. Rozmawiając ze mną ze spuszczoną głową, cedziła coś przez zęby. Po niespełna 5 minutach wizyta się zakończyła - diagnoza: grypa żołądkowa. Po tygodniu jedzenia sucharków i picia gorzkiej herbaty było coraz gorzej. Z tak wysoką gorączką nie dałam rady nigdzie iść, więc skorzystałam z prywatnej wizyty w domu zupełnie innego lekarza. Okazało się, że to zapalenie płuc - niedoleczona infekcja. Wyklinałam w myślach panią doktor, która stwierdziła grypę żołądkową. Pierwsza reakcja była taka, że takie sytuacje nie mają prawa się zdarzać, że co to za lekarz, że trzeba coś z tym zrobić. Oczywiście szkoła, praca, codziennie obowiązki - nie ma czasu na bawienie się w pisanie skarg.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Następna sytuacja - zostałam przyjęta, ponieważ mój narzeczony od 6.00 stał pod przychodnią, pod którą już była zgromadzona spora grupa ludzi. Jedyny raz udało mi się przyjść pełnoprawnie, jednak swoje musiałam i tak wyczekać, a dokładnie 2,5 godziny. Zaznaczam, że każda z tych sytuacji miała miejsce w trakcie infekcji, gdzie gorączka była naprawdę wysoka i samo wyjście do przychodni sprawiało problem, a co dopiero walczenie o swoje prawa. Oczywiście kolejny raz skończyło się na planach, że tego nie można tak zostawić, że płacimy składki i idąc do przychodni nie idziemy żebrać, tylko oczekujemy pomocy, za którą co miesiąc płacimy, oddając sporą część naszej wypłaty. Jednak dzisiejsza sytuacja zwaliła mnie z nóg - KOLEJNY RAZ zostałam odesłana z kwitkiem, słysząc "jest tylu pacjentów, a za 40 minut wychodzę".

Oczywiście rano dzwoniłam w celu rejestracji, niestety stała odpowiedź "nie ma miejsc, ale proszę przyjść po południu i pytać lekarza, czy panią przyjmie". Lekarz nie przyjął, a ja z gorączką, dosadnie już mówiąc - zasmarkanym nosem i załzawionymi oczami, wróciłam do domu. Poczułam się po prostu bezsilna. Nie walczyłabym, gdyby nie to, że podobne sytuacje miały miejsce kilkukrotnie i niewykluczone, a nawet bardzo prawdopodobne, że będą bądź miałyby miejsce w przyszłości. Zawód
ten znacznie różni się od zawodu księgowej czy pracy biurowej od 8-16 i osoby uczące się do w/w zawodu powinny chyba się z tym liczyć. Mail do Państwa być może brzmi desperacko, ale przykre jest to, że młoda osoba, płacąca składki za każdym razem ma problem, aby uzyskać jakąkolwiek pomoc ze strony lekarza/y i musi uciekać się do mediów. Jeśli uznacie Państwo ten temat za godny uwagi, będę wdzięczna.

Pozdrawiam,
Bednarek Marta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska