Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Krajewski: Twardo stąpam po ziemi [ROZMOWA Z PISARZEM]

Robert Migdał
Demonomachia - najnowsza książka Marka Krajewskiego, znakomitego wrocławskiego pisarza, już w księgarniach
Demonomachia - najnowsza książka Marka Krajewskiego, znakomitego wrocławskiego pisarza, już w księgarniach fot. Marcin Jończyk
Z Markiem Krajewskim, autorem książki Demonomachia, rozmawia Robert Migdał

Boi się pan czasem?
Rzadko odczuwam strach. To, że napisałem książkę, w której pewne fragmenty są straszne dla czytelnika, wcale nie znaczy, że lubię taki świat. Po prostu jako pisarz dostrzegam walory literackie takiego czy innego gatunku, a jako profesjonalista staram się uprawiać różne gatunki literackie.

Jedni lubią komedie i śmiech do łez, drudzy – książki, filmy, które przyprawiają o dreszczyk.
Ja raczej należę do tej drugiej grupy – wnioskuję to stąd, że jako młody chłopak, a potem student uwielbiałem horrory: oglądać, ale nie czytać. Literacki horror nie przerażał mnie jakoś specjalnie. Natomiast lubiłem oglądać filmy i to nie takie typowe horrory…

Gdzie krew się lała strumieniami?
... raczej filmy łączące w sobie elementy horroru i powieści detektywistycznej. Chciałbym wspomnieć o dwóch, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie i które być może siedziały bardzo głęboko w moim umyśle, a dopiero teraz po latach z tych głębi umysłu je wyciągnąłem. Jeden to Harry Angel Alana Parkera – świetny film z Mickeyem Rourkiem o nowojorskim detektywie, który zostaje zatrudniony do przeprowadzenia śledztwa przez Lucyfera: jego zleceniodawca nazywa się Louis Cyphere, a gra go brawurowo Robert De Niro. Drugi film to Medium Jacka Koprowicza z 1988 roku. Opowiada o polskim policjancie – w tej roli Władysław Kowalski – który w latach 30. XX wieku, w Wolnym Mieście Gdańsku, prowadzi śledztwo spirytystyczne.

A teraz pan udał się w mroczne klimaty i napisał książkę, która łączy elementy powieści kryminalnej i horroru. Ja po przeczytaniu miałem dreszcze, miejscami mnie zmroziło.
Miło mi słyszeć, że ta książka działa na czytelników tak, jak bym sobie tego życzył: wywołuje dreszcz grozy. A do tego cieszę się, że znajduje pan w niej wątki detektywistyczne, bo rzeczywiście jest motyw dziwnego śledztwa demonologicznego, które prowadzi mój główny bohater. Jest ono tak naprawdę śledztwem detektywistycznym.

Tytuł najnowszej powieści: Demonomachia...
Pierwotnie miał to być tytuł Dybuk – czyli dusza zmarłego, która wedle zabobonu żydowskiego jest w stanie przylgnąć do żywego człowieka i kierować nim, jego losami. Jednak stwierdziłem, że tytuł Dybuk mógłby sprowadzić moich czytelników na manowce, ponieważ ostatnia seria powieści o Mocku ma tytuły „demoniczne”. Moloch to straszny demon, bóstwo fenickie, któremu w ofierze składano dzieci. Dalej Golem – gliniany stwór, w którego życie tchnął rabin Loew z Pragi, a który był obrońcą Żydów zabijającym ich prześladowców. I cóż? Mielibyśmy Molocha, Golema i teraz Dybuka? Ludzie pomyśleliby, że to jest kolejna książka o Mocku. Dlatego potrzebny inny tytuł i to tytuły bardzo oryginalny. Stąd Demonomachia, co oznacza po grecku walkę z demonami…

To jednak tylko początek tytułu, bo cały tytuł najnowszej powieści zajmuje całą stronę: Demonomachia, czyli walka przeciwko demonom albo przerażająca historia dybuków, pod koniec wieku elektryczności umysły żydowskie w Galicyi w miasteczku Podgórze pod Krakowem dręczących, w urzędowych księgach odnotowana, przez Marka Krajewskiego ku przestrodze w czternastu rozdziałach spisana, w Krakowie Anno Domini MMXXII, Wydawnictwem Znak ogłoszona. Uff, na jednym oddechu się nie da przeczytać…
(uśmiech). Tytuł jest barokowy, taki siedemnastowieczny. Specjalnie został tak ułożony, żeby wyraźnie mówił, że to jest coś nowego, że to jest nowa książka, poza seriami.

O czym jest Demonomachia? Co możemy zdradzić, żeby nie zepsuć czytelnikowi przyjemności czytania?
Głównego bohatera książki Stefana Zborskiego poznajemy jako ucznia ostatniej klasy słynnego gimnazjum klasycznego w Podgórzu. Jest on zainteresowany filozofią, kulturą, literaturą. To młodzieniec o otwartej głowie, nawet chwilami myśli o tym, żeby studiować medycynę czy nauki przyrodnicze. Był półsierotą – ojciec umarł kilka lat wcześniej – i Stefan Zborski ubolewa nad tym, że nie zdążył zadać ojcu kilku ważnych pytań. Postanawia, pod wpływem nauczyciela polonisty, który opowiada o wywoływaniu duchów, o demonologii litewskiej, zorganizować seans spirytystyczny. I tu uruchamia się pierwsze ogniwo całego łańcucha zła. Potem Zborski idzie do seminarium duchownego, ponieważ chce zostać egzorcystą. W seminarium niezbyt dobrze mu się układa, ponieważ nie zdawał sobie sprawy, że egzorcyzmowanie to jest tylko margines działalności kapłana katolickiego. Zostaje z seminarium usunięty, ku swojej uldze i wtedy postanawia zostać... łowcą demonów.

Ale cały czas w jego umyśle toczy się walka między tym co irracjonalne, a racjonalne.
Czasami wierzy w demony, czasami wkracza w obszar nauk etnologii porównawczej – żeby wytłumaczyć sobie, że demony nie istnieją. I taka psychomachia, czyli walka duchowa, Zborskiego toczy się w całej książce.

Seria o Mocku to stworzone przez pana powieści kryminalne, seria o Popielskim – powieści szpiegowskie. Skąd pomysł, żeby rzucić się na głęboką wodę, zaskoczyć czytelnika i napisać powieść grozy?
Jestem człowiekiem, który lubi – raz na jakiś czas – dokonać pewnego remanentu w życiu literackim. I ten remanent pokazuje mi, czy warto też wskoczyć na inne poletka. Kiedy przemyślałem różne kwestie związane z moją literacką biografią, jakie powieści pisałem, to zdecydowałem, że warto napisać książkę, która odnosiłaby się do wspomnianych już moich fascynacji filmowo-detektywistycznych. Tkwiły we mnie głęboko i postanowiłem je ożywić w świecie literackim – napisać historię, która by łączyła elementy powieści grozy i kryminału.

Próbował pan już wcześniej takich połączeń.
Rzeczywiście tak było. W powieściach o Mocku. W pierwszej mojej powieści Śmierć w Breslau też pojawia się element ponadnaturalny: pewien derwisz w Turcji doznaje objawienia i twierdzi, że oto we Wrocławiu w Niemczech jest sytuacja, którą należy wykorzystać... A w powieści Koniec świata w Breslau stawiam znak zapytania: nie wiadomo, kto zabił – czy to był rzeczywiście ten a ten człowiek, czy też mamy do czynienia z epifanią diabła: oto szatan ukazał się we Wrocławiu. To też był taki element nietypowy dla powieści kryminalnej. Potem pisałem klasyczne kryminały, ale ten motyw ponadnaturalny jakoś mnie zawsze interesował: w sensie literackim – podkreślam.

Czyli na co dzień nie wierzy pan w siły nadprzyrodzone?
Jestem człowiekiem racjonalnym, który nie wierzy w istnienie czy oddziaływanie, świata duchów. Twardo stąpam po ziemi, ale wiem, że ten świat może być atrakcyjny literacko, bo ludzie lubią się bać. A jeżeli czytelnicy coś lubią, to czemu im tego nie dostarczyć? Czemu nie spróbować napisać czegoś innego, zwłaszcza, że jestem w pełni literackich sił?

Wcześniej przez lata pisał pan jedną powieść rocznie. Potem już dwie w ciągu roku - jedną o Mocku, drugą o Popielskim, a teraz będzie pan wydawał trzy powieści w ciągu roku?
Trzy powieści rocznie? Ta perspektywa wcale mnie nie przeraża…
Ale czterech bym już nie napisał, z całą pewnością.

To już jest pewne, że Marek Krajewski będzie teraz pisał trzy książki rocznie?
Nie wiem. Musimy razem z wydawnictwem ocenić, jak czytelnicy przyjmą moją najnowszą książkę. Czy ta powieść zdobędzie sympatyków? Trzeba poczekać. I wtedy, kto wie, może podjąłbym się tego zadania, żeby napisać trzy powieści rocznie. Mam wokół siebie grono wspaniałych współpracowników, którzy bardzo mi pomagają w mojej pracy literackiej. W przypadku Demonomachii był to m.in. mój niezastąpiony eksplorator Mikołaj Kołyszko.

Akcja pana najnowszej książki dzieje się głównie w Podgórzu pod Krakowem i w Krakowie. Dlaczego?
Chciałem, żeby akcja rozgrywała się w miejscu zamieszkanym, mniej więcej w równych proporcjach, przez Polaków i Żydów. Gdyby to był krakowski Kazimierz, toby byli sami Żydzi. A Mikołaj Kołyszko sprawdził dokumenty i okazało się, że w Podgórzu, wtedy jeszcze miejscowości pod Krakowem, a dziś już dzielnicy Krakowa, Polscy i Żydzi mieszkali obok siebie, byli sąsiadami w jednej kamienicy. Zatem z tego powodu moja powieść ma taką lokalizację.

Był pan przed napisaniem książki osobiście w Podgórzu, czy też „zwiedzał” go pan w internecie dzięki Google Maps?
Pojechałem i wraz z eksploratorem zrobiliśmy sobie spacer po tej dzielnicy, szukając różnych interesujących miejsc. Sporządziłem dokładną dokumentację fotograficzną, odwiedziłem muzeum Podgórza, w którym kupiłem ważne pozycje książkowe na temat tego miejsca, po czym wróciłem do Wrocławia i zacząłem dopieszczać plan powieści. Mikołaj Kołyszko pomógł mi też bardzo dzięki swoim zainteresowaniom – jest religioznawcą, szczególnie zainteresowanym okultyzmem. Dzięki materiałom, które dla mnie zgromadził, wszedłem w świat żydowskiego folkloru, zabobonu i w świat żydowskiej religii.

W Demonomachii pokazuje pan świat Żydów z przełomu XIX i XX wieku – bardzo barwnie został on opisany – ale równie barwnie i soczyście opisuje pan świat artystyczny Krakowa tego okresu.
Młodopolski Kraków, przełom wieków, to bardzo interesująca sceneria literacka. Mamy tutaj do czynienia z poetami – mniej lub bardziej udanymi, którzy wierzą w to, że są wybrańcami muz, wierzą też, że są trochę nadludźmi. Organizują pijackie orgie, artystyczne przedsięwzięcia, skandalizujące wernisaże, po czym wychodzą na krakowskie Planty dręczeni kacem. To środowisko opisałem w najnowszej powieści, bo wydaje mi się niezwykle interesujące – w sensie literackim oczywiście. To absolutnie nie jest mój świat – jako człowiek nie chciałbym zdecydowanie uczestniczyć w przyjęciach, jakie opisuję. Natomiast jako sceneria literacka mają one swoje powaby. Żeby to opisać sięgałem do różnych źródeł – bezcenny był Tadeusz Boy-Żeleński i jego wspomnienia związane z krakowską bohemą artystyczną, do której należał. Korzystałem też z prac współczesnych autorów, historyków kultury, opisujących ten niepowtarzalny, niezwykły czas w polskiej kulturze.

Kraków jest bliski panu sercu?
(uśmiech) To jest miasto, które nie najlepiej zapisało się w mojej biografii: uległem tam poważnemu wypadkowi – złamałem rękę. Był to listopad 2007 roku, spadł śnieg, ścisnął mróz i ludzie łamali kończyny, przewracając się na chodnikach. Wśród nich ja. Była późna noc, złamałem rękę i zaczęła się moja odyseja po punktach pogotowia ratunkowego, po szpitalach, w których nie chcieli mnie przyjąć... Na dodatek, jako jeden z nielicznych wśród połamanych, byłem trzeźwy – ci pod wpływem alkoholu się awanturowali. To były nieciekawe wspomnienia. Dobrze pamiętam tę noc i werdykt lekarza, który powiedział: „Położylibyśmy pana do szpitala tutaj, żeby dokonać operacji, ale niech pan lepiej jedzie do swojego Wrocławia”. Przyjąłem to wtedy z ulgą, widząc wnętrza ponurego szpitala, który się mieścił w starym, XIX wiecznym budynku.

Oj, a może to była szansa na przeżycie tam nocy, podczas której narodziłby się pomysł na kolejną literacką opowieść.
Tam mógłby się rozgrywać prawdziwy horror... (uśmiech).

Ale z czasem ten Kraków pan bliżej poznał, polubił.
Bo moje wydawnictwo Znak, mieści się tam i coraz częściej – z powodów służbowych – do Krakowa jeździłem. I ten przykry listopadowy wieczór coraz bardziej znikał z mojej pamięci i coraz mocniej wypychały go dobre wspomnienia. Dlatego Demonomachia rozgrywa się w Krakowie, bo lubię to miasto. Ale to tylko jeden powód. Drugi – istotniejszy – do którego doszedłem drogą eliminacji jest taki: chciałem napisać powieść grozy, chciałem ją osadzić w środowisku żydowskim, bo interesowała mnie wiara w dybuki. Zatem zastanawiałem się, w jakim czasie powinna rozgrywać się akcja? Nie chciałem już międzywojnia – bo w tym czasie jest i Mock, i Popielski. Lepiej, żeby akcja rozgrywała się wcześniej. Okres przełomu wieków bardzo mi się podobał. Ale w jakim mieście miałaby się toczyć akcja? Musiało to być miasto, bo jestem pisarzem miasta – lubię scenografię wielkomiejską. A do tego miasto, w którym żyje duży odsetek ludności żydowskiej. Łódź? Warszawa? Lublin? Wilno? Świetne, ale wszystkie leżały na terenie zaboru rosyjskiego i pisząc, musiałbym wejść w nowy świat administracji carskiej, choćby poznać rangi policjantów, a nie miałem o tym pojęcia. I nie chciało mi się (uśmiech). Pozostały mi Lwów i Kraków – o Lwowie pisałem, jest już w moich powieściach o Popielskim. I tak drogą eliminacji został Kraków.

Demonomachia jest już w księgarniach, a kiedy przeczytamy najnowszą powieść z Edwardem Popielskim w roli głównej? Zawsze wiosną się ukazywała nowa książka.
Najnowszy Popielski jest już ukończony i po głównych poprawkach. Nosi tytuł Czas zdrajców i pojawi się najprawdopodobniej w maju tego roku. Nie mogę nic więcej powiedzieć, bo to, gdzie będzie rozgrywała się akcja tej książki, ma być wielką niespodzianką. Czytelnicy będą z pewnością zaskoczeni.

Rozmawiał Robert Migdał

od 7 lat
Wideo

Jak wyprać kurtkę puchową?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska