Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarze i apteki mogą stracić kasę! Pacjent ewentualnie życie

Arkadiusz Franas
Paweł Relikowski
Święta, święta i po świętach - tak na ogół od wielu lat w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia rozpoczynały się wieczorne telewizyjne "Wiadomości", kiedyś znane jak "Dziennik Telewizyjny". Zaraz potem, też od lat, podawano informację, że lekarze nie dogadali się z NFZ lub wcześniej z Kasą Chorych i po Nowym Roku mogą nie przyjmować pacjentów.

To był taki dyżurny straszak. Oczywiście, zawsze się dogadywali, bo przecież tak naprawdę chodziło o ich pieniądze, a nikt z nich tak łatwo nie rezygnuje. Ostatnio do kontraktów dochodzi lista leków refundowanych.

Przysłuchuję się tej obecnej dyskusji od jakiegoś czasu i zauważam jedno: najrzadziej mówi się tam o pacjencie. Oczywiście, jest on mięsem armatnim, którym posługują się medycy i farmaceuci, ale zawsze temat szybko wraca na "właściwe" tory. "Lekarze przecież przez kilka lat mogą ponosić finansowe konsekwencje źle wypisanej recepty", "nie jesteśmy księgowymi" - grzmią medycy. "Nie możemy przecież dopłacać, a nie wiemy, czy NFZ nam zapłaci" - alarmują aptekarze.

I rzecz nie w tym, że uważam, iż i jedna, i druga grupa zawodowa ma na tym stracić. Po pierwsze, gdyby to ode mnie zależało, to od razu minimum socjalne dla każdego Polaka, nie tylko lekarza, ustaliłbym na milion złotych. Po drugie, stara mądrość ludowa głosi, że "prędzej znajdziesz studnię na pustyni niż biednego lekarza". Podobny osąd odnosi się do farmaceutów.

Chodzi o coś innego. O argumenty. A uważam, że najbardziej jaskrawy przedstawił szef Naczelnej Izby Lekarskiej Konstanty Radziwiłł. We wtorek w telewizji pożalił się w ten sposób. Otóż, gdy chodzi o zmienioną listę leków refundowanych, to pan Konstanty daje sobie jeszcze jakoś radę, gdy przyjmuje w swoim gabinecie. Tam spojrzy w komputer, coś sprawdzi i może wypisać receptę, nie narażając się na ogromne straty finansowe, które ewentualnie poniósłby, wpisując złą wartość refundacji.

Ale koszmar pana doktora zaczyna się wtedy, gdy idzie na wizytę domową. Wówczas zdany jest na łaskę pacjenta, który może go dopuścić do komputera lub też nie. A gdyby nie, to Konstanty z zacnego rodu musi wydzwaniać po kolegach i sprawę konsultować.

Łza mi się w oku zakręciła. Przy problemach pana Radziwiłła historia doktora Pawła Obareckiego z "Siłaczki" Żeromskiego czy losy Stefci Rudeckiej zakochanej nieszczęśliwie w ordynacie Michorowskim to pikuś.

Panie doktorze, jestem chyba w stanie Panu pomóc. Może Pan na przykład wyciąć z "Gazety Wrocławskiej" listę leków refundowanych. Zmieści się, po złożeniu, w kieszeni wewnętrznej marynarki. Może też Pan ewentualnie kupić sobie komputer przenośny. To takie urządzenie pierwszy raz zaprojektowane już w 1979 roku.

Ewentualnie łatwiejsza i dużo młodsza jego wersja znana jako tablet. Że trochę kosztuje? Fakt, trochę trzeba zapłacić, podobnie jak za wizytę domową. Oczywiście, wiem, że ceny nie są porównywalne, ale posiadacz prywatnej przychodni, a taką ma Konstanty Radziwiłł, powinien jakoś unieść koszty rzędu dwóch tysięcy złotych.

I żeby nie było, że mam w totalnej pogardzie zawód lekarza. Wręcz przeciwnie. Mam wielki szacunek do tej profesji, bo nie ma takiej drugiej na świecie. Bo cóż jest cenniejszego na tym doczesnym świecie niż zdrowie, a co za tym idzie, i życie ludzkie? Nic. I nie staję po stronie Ministerstwa Zdrowia, które z różnych przyczyn przygotowuje rozporządzenia na ostatnią chwilę.

Ale, Szanowni Państwo medycy i aptekarze, sami przyznacie, że coś tu nie gra. Generalnie system. Od zawsze byłem i jestem zwolennikiem prywatnej służby zdrowia. Wciskanie kitu ludziom, że nie będzie nas, pacjentów, na nią stać, to podobne bajki jak budowanie drugich Węgier czy Chin. Jakoś ostatnio coś prezes Jarosław już tak nie patrzy z miłością w stronę Budapesztu...

Ale wrócimy do naszej służby zdrowia, za którą i tak w dużej części już płacimy. Drodzy lekarze i aptekarze! Walczcie o swoje, macie do tego prawo jak każdy obywatel tego kraju. Ale w tych swoich dyskusjach nie stawiajcie na szali zdrowia pacjenta. Prowadzicie swoje praktyki, pracujecie w przychodniach, macie apteki. To wszystko przynosi wam dochód (oby jak największy).

To zacznijcie myśleć trochę po gospodarsku. Jak głosi jeden z podręczników biznesmena: "żeby wyciągnąć, to trzeba włożyć". Czyli bez inwestycji nie ma zarobków. I jeszcze raz powtarzam: nie zasłaniajcie się w swej walce z urzędnikami pacjentem. Bo jakoś nie zauważyłem, aby ktoś z Was robił takie larum w innych przypadkach. Że na wizytę u okulisty trzeba czekać 367 dni.

Lub że gdy ktoś po takim czasie dotrze do specjalisty, to mu w kolejkę wcina się przedstawiciel firmy oferującej pani doktor lub panu doktorowi wczasy czy gadżety za wypisywanie konkretnych leków. A nie jest tak?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska