MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Po 1945 roku spotkał je tragiczny los

Małgorzata Matuszewska
Striegau, 1944. Dzieci Helene Plüschke
Striegau, 1944. Dzieci Helene Plüschke fot. zezbiorów Lothara Plüschke
"Wypędzone. Historie Niemek ze Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich" to wstrząsające świadectwo losów rodzin - przede wszystkim żon i matek niemieckich żołnierzy na polskich ziemiach po 1945 roku. Drukujemy fragmenty tych wspomnień

Oto fragmenty "Dziennika śląskiego" autorstwa Helene Plüschke, jednej z opowieści zebranych w książce "Wypędzone. Historie Niemek ze Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich", która ukazała się właśnie nakładem Ośrodka KARTA i Domu Wydawniczego PWN.

10 czerwca 1945
(…) Striegau jest jak miasto oblężone. Z wielu dzielnic wypędza się w kilka minut mieszkających tam Niemców, którzy muszą wszystko pozostawić. (…) Stawia się bariery, niektóre dzielnice są dla nas, Niemców, niedostępne. Pozostali mogą poruszać się wszędzie. No i zaczyna się! Cała zgraja kobiet i mężczyzn wdziera się do naszego mieszkania. Siłą zabierają wszystko, co chcą - odzież, pościel, zegarki, biżuterię, przedmioty bez wartości, ale i rowery, wózki ręczne.
Nie mamy odwagi wyjść z domu, zamykamy i barykadujemy drzwi. (…) Trwamy w bezruchu i czekamy na cud.
28 czerwca 1945
Dzisiaj dzieje się coś niepojętego. Od strony Pilgramshainu około 10.00 nadchodzą funkcjonariusze milicji, wpadają do domów na naszej ulicy i rozkazują, abyśmy w ciągu pięciu minut opuścili wszystkie mieszkania. Na to nie jesteśmy przygotowani. Pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy i zbiegamy na ulicę. Polacy gnają nas pod obstawą w kierunku śródmieścia, na rynek. "Punkt zborny przed wymarszem do Rzeszy" - widnieje na dużej tablicy. Przez megafony każą nam ustawić się w kolumny marszowe. Spędzają razem mieszkańców Striegau i jeszcze jakichś pozostałych w mieście uciekinierów. Staram się, żeby dzieci były przy mnie. (...)

Żałosny to pochód. Na wpół ubrane, płaczące dzieci, starzy mężczyźni i kobiety, chorzy na ręcznych wózkach albo taczkach, boso albo w kapciach. (…)
Milicja z bronią wypędza nas z miasta w kierunku Fehebeutel i dalej przez Groß- -Rosen [Rogoźnicę], Herzogswaldau [Nieda-szów], Seckerwitz [Siekierzyce]. Tych, co nie nadążają, spycha do rowu, razem z bagażem. Krok w krok podążają za nami polscy i ukraińscy cywile i rabują wycieńczonych. (…)
Ogarnia mnie zwątpienie i wściekłość. Przecież wojna już się skończyła, Polacy nie mogą robić z nami, co chcą. Jestem u kresu sił. Przychodzi mi do głowy, że trzeba by skończyć z tym wszystkim. W szopie, w której się schroniliśmy, sznurów jest pod dostatkiem. Wściekłość na męża, że nie troszczy się o nas i nas nie ochrania! Wściekłość na Boga, że na to wszystko pozwala! A moje dzieci? Co będzie z nimi, jak mnie zabraknie? Trzeba jakoś to ciągnąć. Jakoś...
Noc jest straszna, nie mogę zmrużyć oka. Bezustannie czuwam, aby nic się nie stało, obserwuję dzieci. Śpią spokojnie, mocno. To jakiś cud, że to wszystko wytrzymują. (…)

17 lipca 1945
Ciągle jeszcze wierzę, że my, Niemcy, będziemy mogli zostać na naszej ojczystej ziemi, że Polacy i Rosjanie wkrótce się wycofają. A Śląsk pozostanie niemiecki! Musi pozostać niemiecki! Od tylu pokoleń Śląsk jest moją ojczyzną, ojczyzną mojej rodziny. Nie chcę i nie mogę się poddać. (...)

10 sierpnia 1945
Polski samochód wojskowy przejeżdża ulicami, wzywają wszystkich mieszkańców do zebrania się na rynku. Z jakiego powodu - nie wiadomo. (...)
Polski burmistrz Nosek oznajmia, że od tej chwili zabrania się używać niemieckiego. Językiem urzędowym jest polski. Striegau nazywa się Strzegom. Do 15 sierpnia muszą zniknąć wszystkie niemieckie napisy z fasad domów, nazwy ulic zostaną zmienione. Grożą kary.
Nękanie przez Polaków staje się coraz gorsze. Panujące całkowite bezprawie pozwala im bezkarnie przeprowadzać wszystkie działania. Ale, mimo tego nacisku, ciągle jeszcze chcemy pozostać na naszej ziemi ojczystej. (…)
1 listopada 1945
Życie w mieście staje się coraz bardziej nieznośne. Strach przed Polakami, strach przed zagłodzeniem się na śmierć. A każdego ranka to samo pytanie: co przyniesie dzisiejszy dzień? Wieczorem zastanawiamy się z lękiem: co będzie tej nocy? Drzwi zatarasowaliśmy, belka podstawiona pod klamkę. Zrywam się na odgłos każdego kroku. Gasimy światło, nikt nie mówi ani słowa. (…)

26 grudnia 1945
O dniach następnych nie mogę pisać. Niegodne człowieka. Czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens? My, kobiety, mamy odpokutować za to, co Niemcy wyrządzili innym. Uwięzione tu Niemki to głównie matki, które straciły swoich najbliższych. One też mają dźwigać tę winę. W ciągu kilku dni obok mnie umierają kobiety - młode, stare, matki. Dręczą mnie koszmarne sny. Nie mogę nic zrobić i to jest najgorsze w tej sytuacji. Polska milicja nic nam nie robi - po prostu niczego nam nie dają. Nic do jedzenia, nic do picia. Wegetujemy we własnym brudzie. Jesteśmy niemieckim bydłem. "Boże, czemu tak mnie doświadczasz?" (...)

2 października 1946
(…) Teraz i do nas dotarła okropna wiadomość: ewakuacja! Posterunek polskiej milicji w Pombsen obwieszcza, że nasze wysiedlenie rozpocznie się 5 października o 5.00. Wszyscy mają o tej porze czekać z bagażami przed domem, gotowi do transportu.

5 października 1946
Następne dwa dni były straszne. Dokąd mamy się udać? Co możemy zabrać? Spodziewamy się rozmaitych szykan. Pakujemy więc tylko to, co najpotrzebniejsze. (…) Parę wartościowych rzeczy zakopujemy w ogrodzie. Może jednak kiedyś tu wrócimy? Nigdy nie wiadomo.
Poniedziałek. Czarny dzień. O 5.00 stoimy na ulicy. Pożegnaliśmy się z domem, odmówiliśmy ostatnią modlitwę, klucz przekręcony w zamku. Czekanie. (…) Jak skończy się to wszystko?! Inni Niemcy ze wsi też czekają przed domami, w sumie dwadzieścia pięć rodzin z dziećmi. Kiedy nas wywiozą, niemiecka wioska przestanie istnieć.
Zaczyna się. Oddział polskiej milicji chodzi od domu do domu, kontroluje bagaż. Biorą wszystko, co im się podoba — i wrzucają na ciężarówkę. Już z daleka słyszymy wrzaski polskich milicjantów i protesty niemieckich właścicieli. A także odgłosy uderzeń pejczem. U nas nie ma czego zabierać. W odpowiedzi słyszymy przekleństwa Polaków. Musimy oddać klucze. Dla zachowania pozorów wszystkie drzwi zostają opieczętowane. Po dwóch godzinach maszerujemy w kolumnie drogą w stronę majątku, do polskiej komendantury. Krąży wokół nas kilku polskich cywilów. Czekają tylko, żeby coś nam zabrać.
[...] Wreszcie Jauer. Niegdyś śliczne miasteczko - jakże teraz wygląda! Spustoszone, wypalone, wszystkie nazwy ulic polskie. [...] Na rynku mijamy podcienie zapchane sprzętami domowymi i rozmaitymi rupieciami - to łupy Polaków, zdobyte podczas rabunkowych wycieczek. Musimy przejść przez "polską ścieżkę". Po prawej i po lewej stoją polscy cywile, plują na nas, zabierają wszystko, co uda się im złapać. Niejeden Niemiec zbiera jeszcze cięgi. Dzieci biorę dla ochrony w środek. Tak wygląda droga na dworzec.

"Zatrzymać się!". Za pośrednictwem niemieckich tłumaczy polska milicja każe nam czekać na placu przed dworcem. Oddzielnie rewidują każdą dorosłą osobę i każde dziecko. A potem jeszcze bagaż. Trwa to długo. (...)
Po jakimś czasie nadchodzi nasza kolej. Te nieliczne rzeczy, które nam zostały, możemy zatrzymać. Nie mam już nic wartościowego. Zabrali mi dokumenty, papiery, biżuterię. Nawet obrączkę ślubną. Przeganiają nas przez dworcowe barierki na peron. (...)

6 października 1946
Dopiero przed południem podstawiają pociąg towarowy. Są to bydlęce wagony z francuskimi napisami, niektóre kryte, inne odkryte. Nigdzie nie widać żadnej informacji o stacji docelowej. Szybko rozprzestrzenia się pogłoska: Syberia.
Około południa musimy ustawić się z resztą bagażu przed wagonami. Patrol milicji otwiera po kolei zasuwane drzwi, do każdego wagonu wpędza po trzydzieści pięć osób, obojętnie, dorośli czy dzieci. Potem zasuwają i zaryglowują drzwi od zewnątrz. Na szczęście udaje się nam pozostać razem i zająć miejsce w krytym wagonie. (…) Siedzimy na niewielkiej przestrzeni, stłoczeni jak bydło. (...) W ciemnym wagonie panuje milczenie, wszyscy nasłuchują w napięciu odgłosów z zewnątrz. Mój najmłodszy zasypia ze zmęczenia. To dobrze. Dzieci muszą trochę odpocząć po trudach i znojach ostatnich dni i godzin. Żeby tylko nie zachorowały!

Wreszcie, po nieskończenie długim czekaniu, pociąg rusza. W drogę! Dokąd zaprowadzi nas ta podróż? Pociąg nie ma obsługi, jedziemy więc bez wyżywienia, nie mamy nawet wody do picia. Jest dotkliwie zimno. (...)
Z języka niemieckiego przełożyła Ewa Czerwiakowska.

Fragment posłowia Ewy Czerwiakowskiej
Kobiety dzierżą w dłoniach lejce. "Podobne zdania powracają w niezliczonych relacjach, dziennikach czy wspomnieniach niemieckich wygnańców, zapisujących niewyobrażalny chaos ostatnich dni przed upadkiem "Wielkiej Niemieckiej Rzeszy". Działania wojenne długo omijały większość ziem niemieckiego Wschodu. Państwowa propaganda dbała o zachowanie spokoju i poczucia bezpieczeństwa, dlatego kto chciał, mógł ignorować zastraszające pogłoski o niemieckich zbrodniach i nadchodzącym odwecie. Cordula Koepke z Hei-debrinku (Międzywodzia) na wyspie Wolin, w 1945 roku trzynastoletnia dziewczynka, zapisała po latach: "Nasza okolica tchnęła jeszcze spokojem, a atmosferę we wsi nadal określała gościnność. Gdyby ktoś głośno wyraził przekonanie, że pewnego dnia tutaj też nadciągnie wojna, uznano by go za niespełna rozumu. (...) »Już przed rokiem powinien pan wysłać dokądś żonę i córkę. Wszyscy Niemcy na Wschodzie powinni to zrobić« - mówi pułkownik, który urządza się na piętrze naszego domu. Przed rokiem? Naturalnie, rodzice często rozmawiali o bliskim końcu wojny. Ale pół roku temu byliśmy jeszcze na wycieczce w Karkonoszach. Niemcy na Wschodzie? Czy on naprawdę nas ma na myśli? Przecież my mieszkamy w centrum Rzeszy!".*

W wyniku szaleńczej polityki "spalonej ziemi" i propagowania oporu aż do końca, zarządzenia o ewakuacji ludności cywilnej pojawiały się za późno, tuż przed nadejściem frontu. Najtrudniejsze zadania przypadały wówczas kobietom - to one "dzierżyły lejce", a więc decydowały i działały w kluczowych momentach. W dużym przybliżeniu i ostrożnie (pomijając słabo udokumentowane szacunki) liczbę niemieckich wygnańców ze Wschodu można określić na około 13,5 miliona. Różnorakie były drogi i okoliczności utraty stron rodzinnych czy miejsc zadomowienia, najlepiej określanych nieprzetłumaczalnym niemieckim pojęciem Heimat. Wszystko zaczęło się (i warto o tym pamiętać) w 1939 roku od nazistowskich przesiedleń niemieckiej mniejszości z krajów nadbałtyckich, Wołynia, Bukowiny i Besarabii na tereny nowo zdobyte (z których z kolei wygnano ich prawowitych mieszkańców) - był to pierwszy element długiego łańcucha wielkich "przemieszczeń ludności", którego krótki odcinek - bo tylko lata 1944-1946 - próbuje przedstawić ta książka. Oddaliśmy w niej głos kobietom. To właśnie ich codzienność pośrodku gęstniejącego czasu wojny określają sprawy nieheroiczne: bezpośrednie zagrożenie przemocą, skazanie na łaskę i niełaskę silniejszych, brzemię odpowiedzialności za dzieci, troska o jedzenie, strach i niepewność jutra. Los kobiet sytuuje się zwykle na peryferiach wydarzeń zmieniających porządek świata, a ich naznaczona imperatywem trwania pamięć rzadko staje się elementem historycznego przekazu. Tymczasem odnotowuje ona migawki niewidoczne w panoramicznym obrazie "wielkiej historii", zdumiewające szczegóły, nieoczekiwane epizody zapisywane w rytmie mijających dni. Odsłania się w ten sposób odmienna, nieznana akademickiej historiografii tkanka dziejów. Na książkę złożyły się fragmenty dzienników i wspomnień trzech kobiet pochodzących z różnych stron, środowisk, warstw społecznych. Każda z nich ma za sobą inne doświadczenia, odmienny kształt dotychczasowego życia, reprezentuje własną hierarchię wartości i poglądy. Wspólna jest im natomiast podobna intensywność przeżywania, wrażliwość i niezwykły hart ducha, daleki od patetycznego heroizmu.

* Cordula Koepke, Blaue Wälder - weiße Dünen. Erinnerungen an Pommern, Verlag Gerhard Rautenberg, Leer 1967; po wojnie Cordula Koepke przez pewien czas mieszkała w Ameryce Południowej, potem zaś wróciła do Niemiec i osiedliła się w Szlezwiku-Hol-sztynie, gdzie spisała swe wspomnienia.
Helene Plüschke z dolnośląskiego Striegau (Strzegomia) i Ursula Pless-Damm z Glowitz (Główczyc) na Pomorzu zapisywały wydarzenia w dziennikach, na luźnych, zmyślnie ukrywanych kartkach. Inaczej Esther von Schwerin, mieszkająca w rodzinnym majątku we wschodniopruskim Wildenhoffie (Dziko-wie Iławeckim) na Mazurach, która dopiero w późnym wieku spisała minione dzieje, odtwarzając je z perspektywy wielu lat. Wyjątkowy charakter tych trzech osobistych świadectw wynika jednak nie tyle z kronikarskiego zamysłu utrwalenia przełomowych wydarzeń, co z wewnętrznego pragnienia "zapisania siebie", potrzeby spojrzenia od środka dziejącej się rzeczywistości na własne uwikłane i zagrożone "ja", które nie godzi się na kapitulację w obliczu zniewalających i paraliżujących okoliczności. Swój stosunek do nazizmu najwyraźniej formułuje Esther von Schwerin. To u niej pojawia się kategoryczna ocena: "Każdy, kto nie walczył z państwem Hitlera, właściwie mu służył". I choć sama autorka, podówczas czterdziestoletnia, związana była z opozycyjnymi kręgami spiskowców i organizatorów nieudanego zamachu na Hitlera z lipca 1944, odnotowuje ona również momenty własnego uwikłania. Postawy takiej nie sposób nie uwypuklić, tym bardziej że dzięki niej na powierzchnię teraźniejszości wydobyte zostały szczegóły weryfikujące zwykły obraz "niemieckości" - podkpiwanie z "ostatecznego zwycięstwa", czarny humor i dystans wobec nieuchronnej klęski (...).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska