Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"To mój syn, ale już go nie chcę". Dom dziecka pełen jest smutnych historii

Katarzyna Kijakowska
Każde dziecko, to inna historia. W domach dziecka starają się, by te historie były szczęsliwe
Każde dziecko, to inna historia. W domach dziecka starają się, by te historie były szczęsliwe archiwum Polska Press Grupa
Chowanie chleba pod poduszkę, zdziwienie, że obiad je się codziennie. I przekonanie, że rodzice nie przyszli w święta "bo coś im wypadło". Dom dziecka pełen jest smutnych historii.

Paweł Wolko - dyrektor domu dziecka w Bierutowie (powiat oleśnicki) pamięta czasy, gdy zaczynał pracę jako wychowawca i opiekun. - Wtedy średnio każdy z naszych podopiecznych spędzał w placówce od 10 do 12 lat - wspomina. - Teraz to wydaje się nie do pomyślenia. Przyznaje, że już ładnych parę lat temu wspólnie ze swoimi współpracownikami starał się wcielać w życie swój model funkcjonowania domu. - Okazało się, że ustawodawca poszedł w nasze ślady - uśmiecha się dyrektor, który pracę nad całą rodziną rozpoczyna wraz z pojawieniem się dziecka w placówce. Efekty są zaskakujące. I bardzo optymistyczne. Od czerwca ubiegłego roku do października tego roku bierutowskie placówki [dom dziecka i pogotowie opiekuńcze - red.] opuściło w sumie czterdzieścioro dzieci. Każde z nich znalazło nowy dom lub wróciło do biologicznych rodziców.

Dziecko = historia
Za każdą z rodzin stoi inna historia, inny życiowy dramat. - Małgosia, Paweł, Tomek i Basia trafili do nas po śmierci swojej mamy - opowiada Wolko. - Był strach i przerażenie, co dalej, ile czasu spędzą w placówce. Były też od początku siostry zmarłej, ale mimo chęci pomocy i im towarzyszyły obawy, jak poradzą sobie z taką gromadką. Dla nas to właśnie one były punktem wyjścia dla nowego życia całej czwórki - mówi Wolko. - Zaczęły się rozmowy. Także w domach obu kobiet. Bo trzeba wiedzieć, że gdy decyzji jednej ze stron nie zaakceptuje partner, dziecko prędzej czy później do nas wróci. Tutaj wszystko się udało. Rodzeństwo trafiło do swoich cioć. Zostało podzielone, ale zapewniam, że dzieci nie odbierają tego jako dramat. Mieszkają w tej samej miejscowości, siostry są w dobrych relacjach. Są jedną wielką rodziną. Gdyby nie decyzja tych kobiet, gdyby nie praca moich wychowawców te dzieci nie miałyby domu innego niż nasz - mówi.

Trudną decyzję przyjęcia pod swój dach czwórki rodzeństwa miały także dwie starsze siostry. To historia drugiej z rodzin. - Tyle że tutaj oboje rodzice żyją - mówi gorzko dyrektor. - Żyją i piją na potęgę. Dzieci i ich los nie mają dla nich znaczenia. Przez wiele lat rodziną opiekowały się dwie najstarsze córki. - Kiedy wyszły z rodzinnego domu, a ich rodzeństwo trafiło do placówki, trzeba było je przekonać, że to one mogłyby stworzyć dla nich dom - mówi Wolko. Udało się. I ta czwórka rodzeństwa ma już swój nowy dom.

CZYTAJ DALEJ: "To mój syn, już go nie chcę" - mama, która wybrała nową miłość

Mama wybrała nową miłość
Trudno uwierzyć, że są rodzice, którzy nie chcą swoich dzieci. - To niestety prawda - ubolewa dyrektor. - Oto, jedna z najświeższych historii. Do ośrodka pomocy społecznej w Oleśnicy przychodzi kobieta. Stawia na stole swoje pięcioletnie dziecko i mówi: "To mój syn. Już go nie chcę". Patryk trafił do nas. Teraz jest w rodzinie zastępczej. Tam, gdzie go chcą - mówi Wolko. I rzuca kolejny przykład. - Któregoś dnia trafia do nas mama 15-latka. To od niej słyszę słowa, które we mnie, jako w ojcu, człowieku po prostu burzą krew: Weźcie go sobie. On przeszkadza mojemu nowemu partnerowi - mówi. - Kamil mieszka u nas. Jego mama wybrała nową miłość.

Wraca wiara w ludzi
Ale nie wszyscy rodzice dzieci, które trafiają do bierutowskiej placówki to nieczuli, źli ludzie. Wielu pogubiło się w życiu. To kolejna historia. Też z czwórką rodzeństwa. - Trafili do nas, bo rodzice niemiłosiernie pili. Oboje - opowiada dyrektor. - Na szczęście odebranie im dzieci podziałało na nich jak zimny prysznic. W ciągu roku przeszli odwyk, szereg spotkań z terapeutami. I powoli zaczęli odzyskiwać dzieci. Najpierw na krótko. Jeździliśmy do ich domu sprawdzać jak sobie radzą. Pamiętam opowieść wychowawczyni, który zajechała do ich domu w jedną z sobót. Puka do domu a tam zamknięte. Opowiadała, że przez głowę przeszły jej różne scenariusze. Że dorośli pewnie pijani śpią, a dzieci puszczone w samopas. Ale tym razem to przypuszczenie się nie sprawdziło. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że rodzina wraca z grzybów. Najmłodszy chłopiec na widok pani krzyknął: Mamy grzyby, będzie sos. Łza się w oku zakręciła. Ta rodzina wyszła na prostą - kończy dyrektor.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska