Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najważniejsze, że państwo zdało ten trudny egzamin i trwa dalej

Włodzimierz Suleja
Prof. Włodzimierz Suleja, historyk, szef wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej
Prof. Włodzimierz Suleja, historyk, szef wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej
Od społeczeństwa płynie wyraźny sygnał zmiany jakości sporów politycznych. Czy klasa polityczna ten znak odczyta?

Z historykiem prof. Włodzimierzem Suleją rozmawia Katarzyna Kaczorowska

Panie Profesorze, czy w nowożytnej historii Polski, Europy, świata, wydarzyła się katastrofa porównywalna z tą, do jakiej doszło 10 kwietnia w Smoleńsku?
Nie. To rzeczywiście sytuacja nieporównywalna z jakimkolwiek zdarzeniem, ale pamiętajmy cały czas - to był nieszczęśliwy, choć bardzo tragiczny w skutkach wypadek.

Nie doszukiwałby się Pan w nim symbolicznego wymiaru?
Sfera symboliczna to zupełnie inna kwestia, ważna, ale jednak inna. Skupmy się na razie na realiach - w historii Polski nie zdarzyła się katastrofa o takim rozmiarze i skali. Więcej nawet, nie zdarzyła się w całej XX-wiecznej historii. Przywołuje się co prawda śmierć generała Muhammada Zia-ul-Haqa, prezydenta Pakistanu, który zginął wraz ze swoim otoczeniem politycznym w 1998 roku, ale nie bez przyczyny mówi się, że w systemie demokratycznym ludzie pełniący publiczne i ważne funkcje z demokratycznego mandatu w takiej liczbie jednak nie zginęli.

"Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy/ Alejami, Nowym Światem,/ Krakowskiem Przedmieściem,/ Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy: Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście". Na pewno zna Pan ten wiersz - niezwykle oskarżycielski w swojej wymowie wiersz Juliana Tuwima "Pogrzeb prezydenta Narutowicza". Po tragedii w Smoleńsku pojawiły się głosy, że Polska już raz przeżyła taki szok - kiedy Eligiusz Niewiadomski zastrzelił pierwszego prezydenta niepodległej Polski Gabriela Narutowicza.
To zdecydowanie nieuprawnione porównanie, choć po zdarzeniach z 10 kwietnia równie oskarżycielski wiersz, wyraźnie nawiązujący do zacytowanego przez panią wiersza Tuwima, napisał Marcin Wolski. Mogę pani zacytować fragment. "Od Okęcia przez centrum, tętnicami Warszawy,/ Alejami, Miodową i Krakowskim Przedmieściem/ jedzie kondukt żałobny, taki skromny, choć krwawy./ A kraj czuje - prezydent znowu jest w swoim mieście./ Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej./ Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą./ Na kolana, łajdaki, sypać popiół na głowę!/ Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą". Zostawmy jednak Wolskiego i jego twóczość literacką.
Przywołując Narutowicza, pamiętajmy, że jego śmierć to skutek napięć w ówczesnej klasie politycznej, zresztą w pierwotnym zamyśle zamachowca miał zginąć Józef Piłsudski. Niewiadomski wyraźnie mówił o tym na procesie - kula przeznaczona była dla Naczelnika Państwa, a decyzję zmienił dopiero po wyborze Narutowicza.

Przywołuje się też katastrofę w Gibraltarze, w której zginął generał Władysław Sikorski.
I znów powtórzę - to tragiczny wypadek. Oczywiście zginął premier, oczywiście ta śmierć miała określone konsekwencje polityczne.

Powiedziałabym, że te konsekwencje były szczególne - generał Sikorski zginął krótko po tym, jak została ujawniona zbrodnia katyńska i po zerwaniu stosunków z Rosją.
Stąd też podejrzewano możliwość udziału Rosjan w tym incydencie.

W tym kontekście, czy to, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku, Pana zdaniem daje szanse na nowy rozdział w stosunkach polsko-rosyjskich?
Zachowanie władz rosyjskich, błyskawiczne decyzje o emisji "Katynia" Andrzeja Wajdy w powszechnie dostępnym kanale telewizji, a więc zgoda na upowszechnienie wiedzy o tym, co zdarzyło się w Katyniu w 1940 roku, takie szanse dają.

Fala współczucia zwykłych Rosjan może się okazać falą autentyczną, która zmienić może dużo. Ale jak to przełoży się na relacje międzypaństwowe, trudno powiedzieć.
Pamiętajmy, że Polska i Rosja mają inne interesy, inne strefy wpływów, począwszy od gospodarki czy obecności w NATO. Rosjanie nie przestaną nagle budować Nordstreamu, nie przestaną też oprotestowywać koncepcji umiejscowienia w Polsce rakiet dalekiego zasięgu. Oczywiście może dojść do polepszenia klimatu rozmów czy osobistych relacji między decydentami, ale patrząc z perspektywy interesów obu państw trudno oczekiwać, że nagle dojdzie do jakiejś rewolucyjnej zmiany w naszych stosunkach politycznych.

Wróćmy więc do kraju - jakie wobec tego mogą być skutki sytuacji, w której giną czołowi politycy opozycji?
Rozdzieliłbym sferę relacji deklaracji werbalnych, bo one zgodnie z oczekiwaniami społecznymi szły i jak na razie idą w stronę eksponowania zgody w obliczu tragedii narodowej, od sfery realnych interesów, które nie zniknęły. I istotnie, z punktu widzenia równowagi pomiędzy istniejącą jeszcze przed dwoma tygodniem bardzo silną opozycją skupioną wokół tak zwanego ośrodka prezydenckiego a partią rządzącą, to gołym okiem widać, że została ona głęboko i dramatycznie naruszona. Oczywiście po tym, co się zdarzyło w Smoleńsku, od społeczeństwa płynie teraz wyraźny sygnał zmiany jakości sporów politycznych. Pytanie tylko, czy klasa polityczna ten znak odczyta.

Cofnijmy się jeszcze do śmierci Narutowicza. Polacy wtedy też przeżyli szok.
Ten szok przeżyły raczej elity państwa, klasa polityczna, a nie zwykli obywatele. Nie istniała przecież wtedy tak silna kultura medialna. Ale rzeczywiście to, co się wydarzyło w Zachęcie, odczytano jako realne zagrożenie dla państwa - stąd zgodzono się na powołanie ponadpartyjnego rządu, którym nota bene kierował Sikorski. I stąd też błyskawicznie i przy zgodzie całej klasy politycznej podjęto działania mające chronić istniejące zaledwie od czterech lat państwo.

Podobnie było po śmierci Piłsudskiego?
Nie. Wtedy w Polsce powszechne było poczucie osamotnienia, nie wahałbym się nawet powiedzieć - osierocenia. Polacy żyli w poczuciu, że marszałek czuwa nad krajem, nad nimi. Był autentycznym ojcem narodu i, co ciekawe, odczuwali to również jego przeciwnicy polityczni.

W katastrofie 10 kwietnia zginęli szefowie Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Instytutu Pamięci Narodowej - w przededniu wprowadzenia nowej ustawy określającej jego pracę, zginęli też dowódcy sztabu generalnego.
Ale choć zginęli ludzie, instytucje pozostały, a to pokazuje, że nasze państwo działa sprawnie. Sądzę, że to pokazuje przede wszystkim to, że jesteśmy demokracją okrzepłą, trwałą. Więcej, myślę, że jest to też efekt naszego wejścia i aktywności w NATO i Unii Europejskiej. Stabilność państwa widać też wyraźnie po stabilności kursu złotówki, a to najwrażliwszy chyba dzisiaj barometr nastrojów i sytuacji. Chciałbym jednak podkreślić, że choć instytucje działają dalej, straty są ogromne. To jest kwestia formatu ludzi, ich wizji, zdolności, możliwości, talentów.

Kilka dni temu w jednej z rozmów, jakie toczyłam wokół tego, co się wydarzyło, usłyszałam, że pierwszy dramat w Katyniu rozegrał się 22 lata po odzyskaniu niepodległości. Drugi po 21 latach. Nie zwróciłam wcześniej uwagi na taki związek.
I znów powiem - to kwestia symboliki, eschatologii, znaków.

Nieważna dla historyka?
Ależ ważna, nawet bardzo ważna, choć w zupełnie innym wymiarze. Ważna na poziomie kształtowania myślenia historycznego, poczucia patriotyzmu, budowy więzi z tą abstrakcyjną strukturą, którą nazywamy narodem, z naszą przeszłością. To dzięki takim symbolom rozumiemy to, kim jesteśmy i dlaczego jesteśmy właśnie tacy, a nie inni.
Rozmawiała: Katarzyna Kaczorowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska