Zaczynał w warsztatach. Potem był kurs i czekanie na własny autobus. Siedzieli z kolegami na ławce rezerwowych. Starzy kierowcy niechętnie oddawali im, szczawikom, swoje wozy.
26 sierpnia 1980 roku Ziobrowski wracał do Wrocławia z nocki. W bazie przy Kościuszki wszyscy mówili o strajku, ale nikt nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje.
Kolega wziął nyskę i we dwóch pojechali na ulicę Grabiszyńską, do zajezdni MPK. Tam usłyszeli: strajk solidarnościowy z Wybrzeżem. Wrócili do bazy, opowiedzieli, co się dzieje w mieście.
Wtedy ktoś rzucił: zamykamy bazę. Kierowcy zablokowali autobusami wjazd od ulicy Prądzyńskiego. Wyjazd na Kościuszki zamknęli szlabanem. Wyszedł dyrektor, otworzył bramę i kazał wracać do pracy. Ziobrowski nie zastanawiał się długo - pobiegł do sklepu żelaznego. Kupił łańcuch i dwie kłódki. Zamknął na amen bazę wrocławskiego PKS.
W bazie było z pięćdziesięciu pracowników. Ciągle zjeżdżali nowi kierowcy. Kiedy przyszło do wyboru delegata do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, załoga wybrała Bogdana Ziobrowskiego.
Do strajku przyłączały się coraz to nowe zakłady. Przyjeżdżali strajkujący górnicy z Wałbrzycha. Przychodziła inteligencja, z politechniki, uniwersytetu.
- Nam, robotnikom, dodawało to wiary - opowiada. - Pojawili się też łącznicy z Wybrzeża. Tak dotarły na Grabiszyńską postulaty ze Stoczni Gdańskiej.
Z łącznikami wiąże się zresztą inna historia. Krzysztof Turkowski zaklina się, że w zajezdni pojawił się Jarosław Kaczyński. Władysław Frasyniuk mówi: "To niemożliwe, nie pamiętam go, a przecież wszyscy goście trafiali wtedy do mnie. Może przyjechał do Wrocławia, ale do zajezdni nie dotarł".
A potem była msza święta. Tego nie zapomni nikt, kto był wtedy w zajezdni. Tłum ludzi pod bramą.
Krzyż to były dwie zbite deski. Kiedy zobaczyłem księdza Orzechowskiego, trochę się przestraszyłem. Był potężny
- Krzyż to były dwie zbite deski. Kiedy zobaczyłem księdza Orzechowskiego, trochę się przestraszyłem. Był potężny, a tam wszystko to taka prowizorka. Choćby schodki, z warsztatu, mocno niepewne. Pomyślałem: byleby tylko nie spadł - wspomina Ziobrowski.
30 sierpnia Szczecin podpisał porozumienie. W zajezdni zdecydowano - przerwiemy strajk, kiedy Gdańsk podpisze porozumienie. Ale strajkujący chcieli mieć dowód. I wysłali delegację do stoczni. Pojechali Hubert Hanusiak, Antoni Skinder i Bogdan Ziobrowski (Hanusiak już nie żyje, Skinder wyprowadził się z Wrocławia. Ziobrowski prowadzi obecnie firmę przewozową).
Jechali rozklekotaną skodą octavią. Kluczyli przez pół Polski. Najważniejsze było, żeby nie zatrzymała ich milicja, tak jak dwie wcześniejsze delegacje.
- Pod stocznią zebrał się taki tłum, że nie dało się przejść. Mówimy, że jesteśmy z Wrocławia. Nie zorientowałem się nawet, kiedy ludzie podali nas górą i rozpłaszczyłem policzek o bramę - opowiada.
Trafili do Wałęsy. Mówią, że Dolny Śląsk stoi, przerwie strajk dopiero, kiedy wrócą z porozumieniem. Było trochę zamieszania, w końcu zaprowadzili ich do Anny Walentynowicz. Podpisała jeden z egzemplarzy.
- O to nam chodziło - wspomina Ziobrowski. - Przecież to o nią strajkowała stocznia.
Trzeba było wracać do Wrocławia. Ale kierowca ze skodą zagubił się. W końcu wojewoda gdański dał im samochód z kierowcą. Pruł jak szatan. Do Wrocławia dojechali o 4 rano.
Ziobrowski wrócił do PKS. Potem poszedł do domu przespać się. Kiedy wstał, dowiedział się, że MKS przeniósł się na plac Czerwony. Zajrzał tam.
- Już myśleliśmy, że cię zgarnęli - usłyszał od kolegów z MKS. - Trzeba brać się do roboty.
Tekst porozumienia z podpisem Anny Walentynowicz zachował się do dzisiaj. Jest w zbiorach Ossolineum.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?