Wrocławscy śmieciarze czasy sprzed lipcowej rewolucji wspominają nostalgicznie. Nie tylko dlatego, że pracy było mniej (np. firma Trans-Formers wywożąca śmieci na Krzykach ma teraz trzy razy więcej kursów) albo że była prostsza, bo o workach w różnych kolorach nikt nie słyszał. Głównie chodzi o to, że zmieniło się podejście mieszkańców.
Kiedyś klient mógł po prostu zrezygnować z usług i przejść do konkurencji. Teraz mieszkańcy i firmy są na siebie skazani - ten, kto wygrał miejski przetarg, będzie wywoził nam odpady co najmniej do 2017 r. Pracownicy firm porządkowych twierdzą, że właśnie ten brak wyboru frustruje ludzi. A także fakt, że teraz pieniądze biorą od nas władze samorządowe. Oczekiwania więc wzrosły.
Z frustracją mieszkańców w pierwszej kolejności spotykają się ekipy pracujące na śmieciarkach. Zazwyczaj nie są to spotkania miłe.
Segregacja ? Wolne żarty
Miejscy urzędnicy twierdzą, że ilość śmieci wyrzucanych przez mieszkańców Wrocławia znacznie wzrosła po 1 lipca. Ale dla większości mieszkańców temat sortowania odpadów wciąż właściwie nie istnieje. Dlaczego? O tym, żeby sprawdzić, kto śmieci segreguje, nie ma w ogóle mowy. Kierowcy śmieciarek nie mają takiego obowiązku, a urzędnicy i strażnicy miejscy nie mają możliwości, by to zbadać. W blokach i tak jest to niemożliwe. Dlatego ludzie generalnie śmieci nie segregują. Nie chodzi nawet o to, że się pomylą i np. karton po mleku wrzucą do papieru (powinien być w pojemniku na tworzywa).
Do koszy trafia często wszystko - jak leci. W efekcie zamiast jednego kontenera na odpady zmieszane mamy teraz trzy.
- Ludzie często w ogóle nie wrzucają śmieci do pojemników. Po prostu stawiają reklamówki i worki obok. To my musimy więc w nich grzebać i podzielić śmieci. Inaczej sortownia nam ich nie przyjmie - mówi Bogusław Kotlarski z firmy Trans-Formers. - Wiele osób twierdzi, że pojemniki mają zbyt małe otwory. Ale one są tak skonstruowane nie bez powodu i jeśli ktoś wrzuca tam dokładnie to, co powinien, nie będzie miał problemu. Wystarczy przeczytać instrukcje - dodaje Łukasz Milczarek, nadzorujący pracę kierowców śmieciarek z Trans-Formers.
Jeśli zwracasz ludziom uwagę, że źle segregują śmieci, zaczynają się kłótnie, padają wyzwiska
Podobnie sytuacja wygląda z workami przed domami jednorodzinnymi. - Jeśli śmieci są zmiksowane, musimy je sami podzielić. A szkło w workach to standard. Po oddzieleniu śmieci mam więc pocięte do krwi dłonie - dodaje Krzysztof Czechowicz, odbierający odpady sprzed domów na Krzykach.
Śmieciarze szybko porzucili próby edukacji wrocławian. - Mieszkaniec bloku na moich oczach położył przed pojemnikami dywan. Zwróciłem mu uwagę, że to nie najlepsze miejsce. Rzucił tylko: "Gówno cię to obchodzi" i odszedł - mówi Bogusław Kotlarski. - Na początku jeszcze tłumaczyłem ludziom, jak należy segregować. Ale zamiast słuchać, zaczynali na mnie krzyczeć. Na przykład, że za późno przyjeżdżam. Robił się hałas, wychodzili sąsiedzi, i nagle krzyczało na mnie już dziewięć osób. Odjeżdżałem, bo bałem się, że na obelgach się nie skończy - opowiada Krzysztof Czechowicz.
Kierowcy śmieciarek mówią, że mniej problemów mają na nowych osiedlach, gdzie mieszkają młode lub zamożniejsze osoby - np. na Jagodnie. Ale już w Śródmieściu, gdzie są mieszkania komunalne, przy pojemnikach na śmieci panuje wolna amerykanka.
Helikopterem po śmieci?
Bogusław Kotlarski jest kierowcą śmieciarki od 12 lat. Takich problemów, jak w w ciągu ostatnich miesięcy jeszcze nie miał.
- Najgorsze są wielkogabaryty. Wersalki, materace, całe zestawy meblowe lądują bezpośrednio pod koszem - opowiada. I pokazuje zdjęcia śmietnika zawalonego od podłogi do sufitu. Po 1 lipca ludzie nie czekają już na termin odbioru takich odpadów, lecz od razu wystawiają je pod śmietnikiem.
CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
- Wtedy muszę przebić się przez taką stertę i dostać się do pojemników. To zabiera mnóstwo czasu - tłumaczy Bogusław Kotlarski. Do kontenerów często w ogóle nie da się dojechać. Pod blokami pojemniki są szczelnie zastawione przez zaparkowane auta. To kiedyś też był problem. Tyle tylko, że pojemników jest teraz więcej. - Na porannej zmianie problem nie jest duży, bo ludzie są w pracy. Ale po południu to już jest koszmar. Nie przelecę swoją ciężarówką nad autami, więc muszę kombinować albo czekać, aż zwolni się dojazd. A przecież nie zadzwonię po straż miejską. Musiałbym czekać godzinę na przyjazd radiowozu, i potem drugie tyle, aż auto zostanie usunięte. Ja nie mam na to czasu, bo nasz grafik jest napięty.
Większym problemem są teraz także zamknięte osiedla - każdy ze szlabanem czy bramą, którą trzeba otworzyć własnym kluczem. Kłopot w tym, że klucz jest jeden, a śmieciarki jeżdżą teraz cztery.
Jedna ulica to stu wrogów
Osobna historia to domki jednorodzinne. Firma Trans-Formers wcześniej nie odbierała worków z domów jednorodzinnych. Jak tłumaczy Łukasz Milczarek, bardzo szybko nauczyli się, że najmniejsza zwłoka na danej ulicy to stu nowych wrogów dla firmy. Ludzie z zegarkiem w ręku pilnują, o której przyjedzie śmieciarka. "Poduszkowce" - tak mówi się na ludzi, którzy wysiadują w oknach, czekając na śmieciarzy. - Od mieszkańca usłyszałem, że mamy koniecznie przyjeżdżać do niego wcześniej. Bo my pojawiamy się ok. godz. 11, a on chciałby zostawić nam śmieci o godz. 9 - mówi Krzysztof Czechowicz. - Ludzie nie patrzą na to, że są korki lub inne atrakcje, które nie pozwalają nam dojechać - dodaje.
Taką "atrakcją" mogą być śmieci czekające na posesjach, a nie przed nimi. Bo ludzie często nie wystawiają śmieci przed domami - boją się, że worki zniszczą zwierzęta lub rozerwą je bezdomni poszukujący aluminiowych puszek. - Worki z posesji też zabieramy. Sprawdzamy tylko, czy po podwórku nie biega pies i wchodzimy na posesję. Worki trzeba jednak przenieść do auta, a to spory wysiłek, no i dodatkowy czas - tłumaczy Krzysztof Czechowicz.
Jest też druga, liczniejsza grupa, która w ogóle nie pamięta o tym, kiedy śmieci miały być odebrane. - Od początku do każdego domu rozdawaliśmy po trzy, cztery kartki z harmonogramem wywozu odpadów. Ale to nic nie daje - opowiada Krzysztof Czechowicz. - Gdy przyjeżdża nasz samochód, dopiero wtedy ludzie wybiegają z workami i je nam donoszą. Dlatego nauczyliśmy się, by podczas objazdu na każdą ulicę wracać drugi raz.
Nie brakuje też osób, które o śmieciach przypominają sobie po czasie. Wystawiają worki po terminie, a potem dzwonią do firmy z pretensjami, że śmieci nikt nie zabrał. - To chyba mało prawdopodobne, że na 50 domów przy jednej ulicy śmieci nie odbierzemy akurat z jednej czy dwóch posesji - ironizuje Łukasz Milczarek. - Takie osoby złoszczą się na nas, że zapomniały wystawić worki. To klasyka gatunku.
Dystrybucja worków to osobny problem. Śmieciarze nie mają gdzie ich zostawiać - a wiele nie trzeba, by podarł je pies lub porwał wiatr. Dlatego dobrze byłoby, gdyby ktoś wpadł na pomysł specjalnych skrzynek na worki - podobnych do skrzynek na listy.
Firmy śmieciowe przyznają, że czasami po prostu nie wyrabiają z harmonogramem. Tak było np. w listopadzie, kiedy Trans-Formers spóźnił się o kilka dni z odbiorem odpadów zielonych z kilku ulic na Krzykach. Liczba wystawionych przez mieszkańców worków przerosła najśmielsze oczekiwania firmy.
Śmieciarki jak taksówki
Dlatego, aby wykonać grafik, firmy wywożące odpady musiały przejść swoje rewolucje. Śmieciarki kursujące od 6 do 22, a jeśli trzeba dłużej - to teraz standard.
Kierowcy żartują, że kursują podobnie jak taksówkarze - od rana do wieczora, często wracając na ulice, gdzie ludzie zapomnieli wystawić worki lub awaryjnie zabierając wielkogabaryty z osiedli. To szalone tempo może się zmienić, gdy firmy i ich pracownicy będą z czasem coraz lepiej poruszać się w mieście po śmieciowej rewolucji. Natomiast zmiana zachowań mieszkańców z pewnością zajmie znacznie więcej czasu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?