Najdziwniejsze w wielkiej powodzi, która w w lipcu 1997 roku nawiedziła Wrocław, było to, że niebo było pogodne. Woda przybierała i zalewała kolejne ulice i dzielnice, a niebo czasem było bez jednej chmurki. Deszcze padały kilka dni wcześniej w górach i nad Czechami. Woda nadchodziła w ciszy, a nie w strugach ulewy. Wrocław poniósł ogromne straty. Zalane zostały tysiące budynków, mieszań i domów. Zginęli ludzie, były ogromne straty materialne. Ale to właśnie wtedy mieszkańcy miasta solidarnie przystąpili do walki z żywiołem. Układali setki tysięcy worków z piaskiem, aby ocalić swój dom, ulicę. Swoje miasto. I to właśnie wtedy, paradoksalnie, poczuliśmy się ostatecznie wrocławianami. Zakończył się proces budowy tożsamości mieszkańców miasta – tak twierdzą socjologowie. To od powodzi jesteśmy już tak naprawdę tutejsi. W kolejnym odcinku programu "Zagadki, tajemnice, sekrety" wrocławską powódź wspomina historyk Juliusz Woźny.