Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Kruszyński: Agent? To nie byłem ja

Małgorzata Matuszewska
Archiwum
Ze Zbigniewem Kruszyńskim, pisarzem, autorem książki "Ostatni raport" nominowanej do Nagrody Angelusa, o Solidarności, opozycji, śmierci Staszka Pyjasa, agentach, donosicielach, emigracji i ulubionej trasie rowerowej z Biskupina do centrum Wrocławia rozmawia Małgorzata Matuszewska

Kiedy byłem studentem, codziennie jeździłem rowerem z Biskupina na Uniwersytet Wrocławski pasem nad Odrą. Bardzo lubię tę drogę

Pisząc powieść "Ostatni raport" nie chciał Pan stworzyć dokumentu o czasach stanu wojennego?
Nie, broń Boże.

Trochę żongluje Pan wydarzeniami. Bohater - podwójny agent - mieszka we Wrocławiu, a jest też tu opowieść o zabójstwie Stanisława Pyjasa, który zginął w Krakowie.
Nie tworząc historii dokumentalnej, chciałem podważyć wiarygodność tego, co uznajemy za dokument tamtych czasów, na przykład archiwaliów. Stąd wziął się trop biograficzny: wszystko wskazuje na to, że bohater to ja, to moje życie, moja biografia. Byłem rzeczywiście wrocławskim studentem, napisałem taką magisterkę, jak mój bohater, choć akurat nie dopisywałem się Gombrowiczowi do "Dziennika". Opisana grafologiczna ekspertyza pisma jest ekspertyzą mojego pisma. Przede wszystkim jego donosy są pisane moim stylem. I cóż z tego? A jednocześnie jednak nie - to nie ja.

Czyli narrator - młody student Uniwersytetu Wrocławskiego, bardzo zdolny obserwator, który stał się podwójnym agentem, nie jest Pana alter ego?

Nie jest. Faktem jest, że żyliśmy w takich czasach i wśród takich postaci. Podwójnych agentów może nie było wielu, ale byli. I w jakiś sposób to także jest skaza naszej biografii. Dekonstruując swoją biografię, nie zbrukałem jej, nie wystawiłem na sprzedaż i nie sponiewierałem. Ale zacząłem się zastanawiać, czy życie w oparach zła, w jego bliskości, przenikaniu się zła, nie wpłynęło jakoś na nas, ludzi przyzwoitych, którzy - wydawałoby się - przeżyli życie jak najlepiej.

I co Panu wyszło z tych rozważań i wpływie na przyzwoitych ludzi?
Uważam, że pewnie jakiś wpływ był, choć trudny do określenia.

Czytając Pana książkę, miałam poczucie, że historia tego chłopaka dotyczy każdych czasów. On nie musiał zostać agentem esbecji i wcale do końca nie wiemy, dlaczego się na to zdecydował. Ale jego dzieje są pewną nauką dla współczesnego czytelnika: w każdym czasie można dokonywać różnych wyborów.
Tak. Czas mojego dorastania - schyłkowego peerelu - nie był bardzo szczególny, bo takich krajów było wiele, sytuacji paranoicznych, bolesnych i jeszcze trudniejszych niż nasze - więcej. Ale to nie jest żadne usprawiedliwienie. Nie ma co gdybać o niejednoznaczności tamtych czasów, w których trudno oddzielić dobro od zła. To nie jest tak.

Dziś chyba też nie jest łatwo oddzielić dobro od zła?
Pewnie jeszcze trudniej. Tamte czasy stawiały nas przed elementarnymi wyborami moralnymi. Ale moja książka nie jest rewizjonistyczna.
Niedawno usłyszałam od opozycjonisty: "nie znoszę książek o agentach i nie będę tego czytać". Pan sam był opozycjonistą, a pisze Pan o agencie.
Ja też za nimi nie przepadam (śmiech). "Ostatni raport" to nie jest powieść o agencie w sensie detektywistyczno-polityczno-historycznym. Osią książki jest pewne rozliczenie historyczne, ale także literackie. Narrator jest przecież figurą pisarza, który z jednej strony w sposób bardzo sprawny manipuluje rzeczywistością i udaje mu się to świetnie, łatwo i bezkarnie. Z drugiej strony ma złudzenie, że rzeczywistość można opisać, można dać jej jasny wyraz i ocalić obraz świata. Od początku do końca skazane to jest na niepowodzenie. Książka jest życiorysem bankruta.

Jury uhonorowało Pana za nią nominacją do wyjątkowej nagrody: Literackiej Nagrody Europy Środkowej "Angelus". Uważa Pan, że opisana historia odzwierciedla historię typową dla Europy Środkowej?
Zapewne tak. Ale nie przesadzałbym z podkreślaniem Europy Środkowej jako wyjątkowego miejsca, naszej wyjątkowej wrażliwości na historię. Zostaliśmy nią boleśnie naznaczeni, to działo się za naszego życia, po prostu stało się naszym udziałem. Nie jest tytułem do chwały, raczej rodzajem kompensacji.

Pisanie o historii kompensuje cierpienie?
Tak. Pisanie jest formą kompensaty, szczególnie dla emigranta. Zwłaszcza czynienie z historii centrum pisania jest rekompensatą dla cierpiącego człowieka.

Polacy potrzebują kompensacji?
Trochę nam się należy. Stan wojenny jest dla mnie żywym doświadczeniem, nie potrafię się od niego uwolnić, "wlecze się" za mną już w piątej mojej książce (Zbigniew Kruszyński wydał wcześniej tomy: "Schwedenkräuter" w 1995 r., "Szkice historyczne" i "Na lądach i morzach" w 1996 r., "Powrót Aleksandra" w 2006 r. - przyp red.). Nie bardzo też chcę się uwalniać od tego doświadczenia, bo skoro znalazłem w miarę życiodajną żyłę, która mnie prowadzi, nie warto uciekać od tego tematu.

Opisał Pan wiele wrocławskich miejsc, znanych Panu świetnie z dawnych czasów, kiedy mieszkał Pan we Wrocławiu. Trudno było do nich wracać?
Nie. Mam topograficzną pamięć, bardzo wyraźną pamięć miejsc. I lubię je odnajdywać w swoich książkach. Recenzenci uznali moją poprzednią książkę za diagnozę niemalże społeczną i polityczną Polski okresu przemian. Opowiadania "Na lądach i morzach" ulepiłem całe z pamięci miejsc, także amerykańskich. W "Ostatnim raporcie" są też Lozanna i Sztokholm. Sztokholm kreślę śladowo, choć wciąż prowadzę tam warsztaty przekładu literackiego na uniwersytecie. Lozanna pokazana jest wyraźnie, choć tam mieszkałem tylko przez rok.
Czy jakieś miejsca we Wrocławiu są dla Pana wyjątkowe? A może do dziś ma Pan swoje własne ulubione miejsca?
Lubię trasę rowerową z Biskupina do centrum. Kiedy byłem studentem, codziennie jeździłem rowerem z Biskupina na Uniwersytet pasem nad Odrą. Bardzo lubię tę drogę. W tamtych czasach było wyjątkowo trudno jeździć rowerem po mieście, krawężniki miały po pół metra wysokości. Nikt nie myślał o rowerzystach. Nie wiem, czy dziś jest pod tym względem lepiej. Lubię też okolice Uniwersytetu, na którym spędziłem wiele lat. Nie przepadam za to za kwartałem śledczo-prokuratorsko-więziennym: ulica Świebodzka, sądy. Nie mam do nich sentymentu z wiadomych powodów. W poprzedniej mojej książce, zbiorze opowiadań "Powrót Aleksandra", zapisałem trochę sentymentalną wędrówkę po swoich własnych śladach. W pewnym momencie bohater, który zresztą jest o wiele bliższy autorowi niż bohater "Ostatniego raportu", mówi: "no nie, przestaję chodzić po tych śladach, czuję, że obejmuje mnie przedawnienie".

Jak Pan dziś postrzega Wrocław?
Patrzyłem na miasto w piątkowy wieczór, z perspektywy Rynku. Zobaczyłem europejskie, rozrywkowe miasto. Takie jak Sztokholm, Lubeka, Oslo. Miasto czarujące. Można się poddać czarowi, rzucić w wir rozrywki, ale unikam już piątkowych rozrywek. Poza tym słabo odnajduję miasto, bo rzadko bywam we Wrocławiu. Na pewno jest ciekawe literacko, ze względu na przenikające się rzeczywistości. Banalnie powiem, że to są rzeczywistości palimpsestowe, łączące historię czeską, niemiecką i polską. Ale to fantastyczne, bo historia tego miasta sprawia wrażenie, jakby domagała się napisania.

"Ostatni raport" kruszyńskiego

Demaskatorska powieść Kruszyńskiego burzy czarno-biały wizerunek najnowszej polskiej historii.
Bohaterem jest niezwykle utalentowany student polonistyki. Utalentowany co najmniej podwójnie, bo i pisać umie, i obserwować. W mrocznych czasach peerelu świetnie nadał się na podwójnego agenta, którym uczyniła go Służba Bezpieczeństwa, podsuwając studentowi, skazanemu na smętny żywot w ojczyźnianej szarzyźnie, nieosiągalny dla innych paszport. Nie wiadomo właściwie, dlaczego zdecydował się na współpracę. Być może chciał zabłysnąć talentem, wyrwać się z rodzinnego kręgu, cyzelować sztukę pisania. Student polonistyki nie tylko umie patrzeć, zapamiętywać i notować, a potem notatki przekształcać w soczyste raporty. Potrafi także wedrzeć się do różnych środowisk, w których pozyskuje zaufanie. Na dziewczynach - za-palonych opozycjonistkach - robi wrażenie: jest przystojny, bohaterski, ma gadane. W 1977 roku zostaje liderem Studenckiego Komitetu Solidarności. Świetnie radzi sobie po obu stronach barykady. Dziewczyny go kochają, koledzy cenią. Esbecja jest szczęśliwa, bo taki agent to przecież skarb. Jedzie do Szwajcarii na stypendium, gdzie współpracuje z zachodnimi mediami, kreśląc opowieści o życiu za kurtyną... Powieść Kruszyńskiego zmusza do myślenia w każdym życiu i każdym środowisku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska