Nie wiem, czy Państwo wpadacie czasem w euforię? Ja wpadam. Teraz euforia udzieliła się sporej gromadce teatromanów, do której się też zaliczam, bo dostaliśmy piękną zabawkę. W sobotę po dwóch latach przebudowy ruszył z impetem teatr Capitol. Dostaliśmy najnowocześniejszy teatr w Polsce, ale też elegancki niezwykle w wystroju nawiązującym do bauhausu.
Aby tę euforię lokalną nieco ostudzić, zauważyłem, że kiedy piękna artystka tarza się po scenie w ekstatycznym tańcu (kobiety może nie są zainteresowane), to facet siedząc w dziesiątym rzędzie tego nie widzi. O dalszych rzędach nie wspomnę. Ktoś nie pomyślał, by zmienić trochę profil starej widowni kinowej. Szkoda. Pewnie Państwo sądzą, że się trochę czepiam, żeby się czepiać? To co? Zamiatamy to pod dywan?
Artystka z innej bajki, Agata Kucińska, reżyseruje teraz w Zdrojowym Teatrze Animacji w Jeleniej Górze pierwszą swoją premierę, w której nie zagra "Tylko jednego dnia" o zachwycie dzika i lisa małą, delikatną muszką - jętką jednodniówką. Premiera w niedzielę o 16.00. Ale to dygresja, przecież ja o zamiataniu. W zeszłym tygodniu Agatka dostała nagrodę na międzynarodowym festiwalu lalkowym Spectaculo Interesse w Ostrawie za "Żywoty świętych osiedlowych" Amejki.
Agatce za ten spektakl należą się wszystkie nagrody świata lalkowego. Ta utalentowana wszechstronnie dziewczyna jest chyba największym objawieniem artystycznym w lalkach w Polsce od czasów Andrzeja Dziedziula. Jeśli komuś to nazwisko coś mówi. W teatrze na placu Teatralnym Mała Scena nosi jego imię, był legendą wrocławskiej bohemy przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Tę nagrodę w Ostrawie przyznało Agatce jury pod przewodnictwem Jakuba Krofty. Akurat tak się składa, że teraz Krofta jest dyrektorem Kucińskiej. Czyli dał nagrodę swojej pracownicy. No, tak, ale "Żywoty..." Agatka zrobiła w alternatywnej kompanii Ad Spectatores. Krofty przy tym nie było. Chyba szukam dziury w całym? To co? Zamiatamy pod dywan.
Teraz z tą wyrozumiałą miotłą wrócimy jeszcze na koniec do Capitolu. Bo nowe otwarcie sceny ozdobiła prawdziwa perła w postaci premiery "Mistrza & Małgorzaty". Zachwyty zewsząd płyną jak Niagara i końca nie widać. Trudno cokolwiek sensownego tej inscenizacji Wojtka Kościelniaka zarzucić, bo to robota pieczołowicie przemyślana w każdym detalu. Na dodatek świetnie zagrana, z efektowną i oryginalną choreografią Jarosława Stańka i muzyką Piotra Dziubka. Z tej loży malkontenta, mimo że czuję, że spektakl ma zachwycać, jak Gałkiewicza powinna zachwycać poezja Słowackiego w "Ferdydurke", ale nie zachwyca. Wydaje mi się, że to przez wahania temperatury. Są sceny wspaniałe, jak szaleństwa w restauracji Gribojedowa i letnie jak występ maga w variete lub takie zupełnie bez wyrazu, jak scena balu u Szatana. Skalę zachwytu też trzeba skalować.
Na premierze pecha miała grająca Małgorzatę Justyna Antoniak, bo wysiadł jej mikroport. Okazało się, że bez mikroportu aktorki nie słychać. Kiedy jeszcze w teatrach nie używano mikrofonów i całej tej techniki, aktor mówił lub śpiewał z końca sceny i docierał swoim głosem do ostatniego rzędu. Impostacja głosu to technika potrzebna dziś właściwie każdemu młodemu aktorowi w każdym polskim teatrze. Czasy się zmieniły, po co szkolić głos? To co? Zamiatamy...
Ja bym pod dywan tego akurat problemu nie zamiatał.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?