Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zadanie: przejść sudety w 48 godzin

Jerzy Wójcik
Od żadnego z uczestników przejścia nie usłyszymy, że chce dojść dalej niż jego kompan, by udowodnić, że jest od niego lepszy. Wszyscy doskonale wiedzą, że na trasie nie ma wrogów i rywali
Od żadnego z uczestników przejścia nie usłyszymy, że chce dojść dalej niż jego kompan, by udowodnić, że jest od niego lepszy. Wszyscy doskonale wiedzą, że na trasie nie ma wrogów i rywali Archiwum
Do tego egzaminu przygotowywało się 161 osób. Zaliczyła jedna czwarta. Ale nie ma złości, nie ma chorej rywalizacji, nie ma wygranych i przegranych. Zwyciężyli wszyscy, którzy w tym roku już po raz piąty zdecydowali się podjąć niecodzienne wyzwanie i przejść 145 kilometrów po Sudetach w czasie poniżej 48 godzin.

To impreza jedyna w swoim rodzaju. Najwięksi zapaleńcy gór raz w roku spotykają się, by uczcić pamięć Daniela Ważyńskiego i Mateusza Hryncewicza, dwóch ratowników GOPR-u, którzy zginęli w lawinie. Jeden z nich, Daniel Ważyński, na kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią podjął próbę przejścia wszystkich pasm otaczających Kotlinę Jeleniogórską. Wychodząc ze Szklarskiej Poręby przez Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie, by wreszcie przez Góry Izerskie wrócić do punktu wyjścia. Wtedy się nie udało.

Po śmierci kolegi, GOPR-owcy postanowili dokończyć dzieło Daniela. Od tego czasu coraz większa grupa osób spotyka się co roku, by spróbować swoich sił na tej ekstremalnie trudnej trasie.
145 km to prawie tyle, ile dzieli Wrocław i granicę państwa w Zgorzelcu. Przeciętnemu człowiekowi trudno sobie wyobrazić, jak można taką odległość pokonać na własnych nogach w czasie poniżej 48 godzin. Uczestnicy przejścia dookoła Kotliny Jeleniogórskiej doskonale wiedzą, że to możliwe, nawet idąc po górach.

Wyruszają, bo chcą uczcić pamięć GOPR-owców, chcą przeżyć przygodę i przede wszystkim sprawdzić samych siebie na tak długiej trasie.
W ostatni piątek przy dolnej stacji wyciągu na Szrenicę pojawiło się 161 uczestników tegorocznego marszu. Najmłodsi mieli 18 lat, najstarszy uczestnik - 71 lat. Niektórzy przyjechali specjalnie na przejście nawet z Pomorza. Lekarze, prawnicy, górnicy, studenci i mnóstwo innych profesji, które w tym momencie schodzą na drugi plan. Liczą się tylko góry i wyzwanie, które polega głównie na walce z własnymi słabościami.

- Najgorzej iść samemu, szczególnie odcinki, które trzeba pokonywać w nocy - przyznaje Olaf Mędraś, lekarz z Wrocławia, któremu udało się dojść w tym roku do mety. - Nie dość, że w kilku miejscach pobłądziłem, to po dłuższej wędrówce w samotności miałem wrażenie, że wokół mnie ruszają się drzewa, a przy szlaku czają się zwierzęta. Jeszcze do teraz mam przed oczami kamień, na którym coś jest napisane - opowiadał zaraz za linią mety.

Olaf biega na co dzień, dlatego jak twierdzi nie przygotowuje się specjalnie do przejścia. W tym roku do plecaka zabrał wodę, jedzenie i skarpetki na zmianę.
- W porównaniu do poprzedniego przejścia wyrzuciłem śpiwór, karimatę i kuchenkę turystyczną. To była dobra decyzja. Okazało się, że bez tego ciężkiego sprzętu też można przeżyć - przyznaje Mędraś.
Trening, taktyka marszu oraz sprzęt, który należy zabrać ze sobą, to jeden z głównych elementów dyskusji na forum internetowym przejścia. Uczestnicy co roku stają przed tymi samymi dylematami. Czy spać, czy wędrować bez odpoczynku. Ile jedzenia zabrać ze sobą, ile par butów, skarpetek czy wreszcie opatrunków. Te ostatnie prędzej czy później są niezbędne. Mało osób zwraca uwagę na odciski i otarcia. Te się zakleja, zaciska zęby i idzie dalej. Gorzej, gdy zaczyna boleć kolano, albo nie wytrzymuje ścięgno Achillesa. A to się zdarza.

Na trasie można spotkać ludzi, którzy z opuszczoną głową kuśtykają do punktu, z którego zostaną zwiezieni w dół. W ich oczach widać rozczarowanie, że organizm odmówił posłuszeństwa, ale ogromna większość z nich już układa plany na przyszły rok - co zrobić, co zmienić w przygotowaniach i wyposażeniu, żeby się wreszcie udało zameldować na mecie.

161 osób stanęło w tym roku na starcie. 40 osobom udało się dotrzeć do mety.

Charakterystyczna jest jedna rzecz. Od żadnego z uczestników przejścia nie usłyszymy, że chce dojść dalej niż jego kompan, by udowodnić, że jest od niego lepszy. Wszyscy doskonale wiedzą, że na trasie nie ma wrogów i rywali. Ludzie dzielą się jedzeniem, pożyczają sobie sprzęt czy opatrunki.
- Każdy rywalizuje z własnymi słabościami - potwierdza Mateusz Dejnarowicz, który w tym roku, po raz trzeci z rzędu, pokonał całą trasę. - Każdy ma gdzie indziej granicę swoich możliwości. Dla jednych sukcesem będzie przejście połowy, inni mierzą wyżej. Ja po prostu kocham góry i chodzenie po nich sprawia mi prawdziwą przyjemność. Z opowieści kolegów wiem, że tak samo traktował góry Daniel Ważyński, czym mi zaimponował, mimo że nie znałem go osobiście - dodaje.

Z roku na rok w przejściu uczestniczy coraz więcej osób. To fenomen, bo poza skromną stroną internetową, nikt na siłę nie reklamuje tej imprezy, nie oferuje drogich nagród za ukończenie przejścia. Informacja rozchodzi się wśród ludzi gór i osób, które po prostu chcą spróbować swoich sił. Ogromna większość wraca za rok i zabiera ze sobą znajomych.
- Nie znałem Daniela Ważyńskiego i Mateusza Hryncewicza osobiście, ale w pewnym sensie, dzięki nim, wielu z nas lepiej poznaje samych siebie - napisał po tegorocznym przejściu jeden z forumowiczów. Jego słowa świetnie oddają atmosferę i cel tej imprezy.

Zobacz galerię zdjęć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska