Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaczarowane narty i gorzkie żale w Korei (felieton)

Janusz Michalczyk
Gwiazda. W języku staroperskim setarah, co Hebrajczycy przerobili na żeńskie imię Ester. I pasuje jak ulał do dziewczyny, która sprawiła chyba największą sensację na igrzyskach zimowych w Korei Południowej. Czeszka Ester Ledecká pożyczyła narty od amerykańskiej koleżanki i zdobyła złoty medal w supergigancie. Ten wyczyn 22-latki uznano za niezwykły, bo specjalizuje się ona w snowboardzie, czyli jeździe na desce.

Rozgłosem przebiła Ledecká nawet czarnoskórego sportowca z Afryki o nazwisku Pita Tanfatofna, który co prawda w biegu na 15 km zajął dopiero 114 miejsce, ale wcześniej, podczas ceremonii otwarcia igrzysk wystąpił z nagim torsem mimo siarczystego mrozu. W tym kontekście należy uznać, że świat chyba nie docenił polskiego saneczkarza Mateusza Sochowicza, który zjechał po olimpijskim torze bez ochronnej maski na twarzy, która gdzieś mu się przed startem zapodziała, więc pędził lodową rynną z prędkością 120 km/h na ślepo lub jak kto woli na wyczucie i – co najważniejsze – nie zabił się.
Wracając jeszcze do Ledeckiej... Wszyscy się podniecali jej sukcesem, jakby to nie była znakomita zawodniczka, a jakaś zupełnie przypadkowa kibicka, która – dajmy na to – sięgnęła po bezpańskie, wbite w śnieg narty i ruszyła w dół stromego stoku, korzystając z nieuwagi sędziów. Przecież Amerykanka Mikaela Shiffrin zdobyła wcześniej na tych właśnie nartach złoty medal w slalomie gigancie. To muszą być zaczarowane narty! Jedźmy dalej. Ojcem Ester jest znany czeski muzyk Janek Ledecký, a jej dziadkiem Jan Klapáč, legendarny hokeista. Takie geny musiały dać fantastyczny miks luzu i żyłki sportowej.
Czesi zachwycają się Ester, a my mamy Kamila Stocha i paru jego kolegów. Nie oszukujmy się, gdyby nie skoczkowie, nie byłoby po co włączać telewizorów. Nie znaczy to, że pozostali nasi reprezentanci zasłużyli na internetową chłostę. Na pewno mocno się starali, lecz nie bardzo im szło. Nie godzi się bezmyślnie powtarzać, że świadomie pojechali na atrakcyjną wycieczkę. Zresztą biathlonistka Weronika Nowakowska nie wytrzymała żenującej, chamskiej krytyki i odpaliła: „w d... byliście i g... widzieliście”.
Potem przeprosiła za te nieładne słowa, przyznała, że niepotrzebnie wchodziła po nieudanym starcie na facebooka czy inne internetowe wynalazki, że mogła sobie darować czytanie brutalnych, wulgarnych komentarzy wytworzonych przez nienawistników. Dodajmy, że wiele osób uznało, że wybuchając żalem generalnie miała rację i okazało jej solidarność, zaprzeczając tym samym popularnemu powiedzonku, że łaska pańska (kibicowska) na pstrym koniu jeździ. Pogodzić się z porażką nie jest łatwo, zwłaszcza gdy w przeszłości zdobywało się medale, a Nowakowska była przecież wicemistrzynią świata.
Tak już jest, że przegrani nie budzą większego zainteresowania i sympatii, bo ludzie kochają zwycięzców. Dziś kochają Kamila Stocha i bardzo dobrze, ale przecież kiedyś przestanie wygrywać. Jak Adam Małysz. Dla mnie jest imponujące, że Małysz po swoich olbrzymich sukcesach nie zwariował i teraz z godną podziwu skromnością potrafi oddać palmę pierwszeństwa Stochowi. To nam przypomina, że same zwycięstwa są miłe, lecz na podziw zasługują sportowcy za uczciwość, jak Adam, i za fantazję, jak Ester.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska