Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławski Rynek umiera, bo właściciele knajp są leniwi?

Marcin Torz
10 zł. Najczęściej tyle trzeba zapłacić za wstęp do dyskoteki. Choć są też takie, gdzie jest drożej...
10 zł. Najczęściej tyle trzeba zapłacić za wstęp do dyskoteki. Choć są też takie, gdzie jest drożej... fot. Paweł Relikowski
Restauratorzy załamują ręce. Twierdzą, że serce miasta umiera i do lokali przychodzi coraz mniej klientów. Dlaczego tak się dzieje? Z kilku powodów. Ale głównie z winy samych knajpiarzy, którym nie chce się zawalczyć o klienta.

16 lat temu zapyziały wrocławski Rynek zamienił się w piękny salon naszego miasta. Wyrzucono z niego samochody, odnowiono kamienice, pojawiły się pierwsze porządne restauracje. Przez kolejne lata wrocławianie chwalili się gdzie tylko mogli naszym Rynkiem. Za najładniejszy plac w Polsce uznało go wielu turystów. Teraz jednak czasy chwały minęły.
Wielu restauratorów regularnie narzeka, że odwiedza ich coraz mniej osób. Podają coraz więcej powodów takiego stanu rzeczy. Przykłady? Od wysokich czynszów, przez ubóstwo wrocławian, po... jarmark bożonarodzeniowy.

CZYTAJ TEŻ: Nasz subiektywny ranking lokali na Starym Mieście. A Wy gdzie chodzicie?

Niedawno otrzymaliśmy alarmującego mejla od właściciela jednej z piwiarni. Twierdził on, że ustawienie budek jarmarcznych tyłem do pierzei, w których działają lokale, doprowadzi do sporych kłopotów finansowych, a może i bankructwa. Kompletnie innego zdania był Andrzej Dobek, szef stowarzyszenia "Nasz Rynek", który powiedział, że jarmark jest świetny, bo przyciąga do serca miasta więcej osób, z których przynajmniej część wejdzie do lokali gastronomicznych.

W rynku od kilku już lat widać, że lokale dzielą się na dwa rodzaje. Po prostu na te, do których ludzie przychodzą i na te, które omijają szerokim łukiem. Dziwi, że mimo to, w tych drugich lokalach niewiele się zmienia, a jednak jakoś nie bankrutują. Złośliwi twierdzą, że w takim "PRL" (to jeden z najdłużej działających klubów w Rynku) obrusów nie zmieniano ani razu. - We Wrocławiu wybór lokali jest spory - mówi Krzysztof Skiba, wokalista zespołu Big Cyc, który często bawi się w naszym mieście. - To oczywistość, ale ludzie chodzą tam, gdzie dobrze się czują. A pustki w lokalach nie są dziełem przypadku - mówi piosenkarz.

Skiba tłumaczy, że dzisiaj nie wystarczy już tanie piwo i schabowy. - Trzeba walczyć o stałego bywalca. A z moich obserwacji wynika, że restauratorzy przyzwyczaili się do lenistwa. Jeszcze kilka lat temu wystarczyło po prostu otworzyć drzwi, a ludzie sami przychodzili. Dziś już tak nie jest - dodaje Skiba. Lider Big Cyca dodaje, że kolejnym problemem wrocławskich restauratorów jest to, że są nastawieni przede wszystkim na turystów.

Za obiad dla dwóch osób trzeba zapłacić grubo ponad sto złotych. Czasami po prostu nie warto

Wtóruje mu Krzysztof Turkowski, były wiceprezydent Wrocławia (obecnie doradca miliardera Zygmunta Solorza-Żaka), jeden z architektów przebudowy Rynku. - Mieliśmy proste założenie. Rynek miał być dla wrocławian oraz turystów z naszego regionu. Niestety, to już tak nie działa. Wielu restauratorów postawiło tylko i wyłącznie na zwiedzających z zagranicy. Ceny są wysokie, a jakość... Czasami szkoda gadać - mówi.

Turkowski i Skiba zgodnie mówią, że wiele lokali żyje głównie z wakacyjnego utargu. Później zapominają o wrocławianach, których nie stać na takie wydatki, jak np. wycieczkowiczów z Niemiec. - Mądry właściciel to taki, który nastawia się na klientów oraz zysk przez cały rok. Tymczasem we Wrocławiu w wielu lokalach panuje sztuczna atmosfera. Ona nie zachęca do powrotu. O cenach nawet nie wspominam - mówi Krzysztof Skiba.

Czytaj więcej na kolejnej stronie [KLIKNIJ]

Krzysztof Turkowski komentuje: - Niestety, ale obserwujemy przerost formy nad treścią. Wrocław nie jest miastem żabich udek. Tu nie ma zbyt wielu zamożnych ludzi, których stać na wydawanie kilkuset złotych za obiad. A ceny w wielu lokalach są ustawiane właśnie pod takiego klienta. Ubolewam, że w parze z ceną nie idzie jakość oferowanych dań. Uważam przy tym, że zbyt mało jest zwykłych, nienadętych lokali, w których można by miło spędzić czas ze znajomymi. I jednocześnie nie zbankrutować - zauważa.

W samym Rynku takich knajp jest jak na lekarstwo. Teraz w ścisłym centrum więcej jest klubów go-go, niż lokali w stylu "Beatka". Trudno sobie wyobrazić w tym miejscu prowadzenie rozmów biznesowych, ale do obejrzenia meczu, czy też zwykłego spotkania, to miejsce idealne.

Kluby go-go to kolejny problem. Same lokale, oczywiście, są ciekawym urozmaiceniem, ale spacerujących Rynkiem co krok zaczepiają nachalne kobiety, oferujące "niezapomniane chwile" w klubie go-go. Nic dziwnego, że część osób (zwłaszcza rodziny z dziećmi) z tego powodu omija Rynek z daleka.

Wrocławianie wytykają też złą obsługę. W wielu knajpach kelner czy barman szybko daje odczuć, że gość jest tylko klientem: niech wypije, zapłaci i najlepiej szybko wyjdzie. - Nie powinno być tak. Klient musi czuć się w lokalu jak u siebie w domu. Wtedy nie dość, że sam wróci, to jeszcze przyprowadzi znajomych. Szkoda, że takich miejsc jest coraz mniej - mówi Skiba.

Następny problem, który mógł sprawić, że w Rynku jest coraz mniej ludzi, to kryzys gospodarczy. Wrocławianie mają coraz mniej pieniędzy. Nie są skłonni do wydawania dużych sum w lokalach gastronomicznych. To właśnie dla nich powstały tzw. lokale "4 i 8" (4 zł za picie, 8 za jedzenie). I trzeba przyznać, że cieszą się sporą popularnością.

Ostatni powód, który może mieć wpływ na to, co się dzieje w lokalach, wymienia Krzysztof Turkowski: - Zakaz palenia. Mnóstwo osób lubi zapalić po zjedzeniu, jeszcze więcej uwielbia zaciągać się podczas picia alkoholu. Proszę zauważyć, że tam, gdzie są spore sale dla palących, są też goście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska