Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław już był w Lidze Mistrzów. Teraz żyje od odpustu do odpustu. Zadyszka?

Arkadiusz Franas
Arkadiusz Franas - redaktor naczelny "Gazety Wrocławskiej"
Arkadiusz Franas - redaktor naczelny "Gazety Wrocławskiej"
To nie jest tekst o piłce nożnej. Z drobnymi wyjątkami... Wyjątek pierwszy, czyli wypowiedź, która mnie nieco podrażniła i zainspirowała. Piłkarz Legii Warszawa Jakub Kosecki, z tych Koseckich, pod odpadnięciu swojej drużyny z batalii o Ligę Mistrzów rzekł: "Warszawa, ten klub, kibice zasługują na Ligę Mistrzów".

Gdyby zasługiwali, to by nie odpadli. I tyle o sporcie. A dlaczego Warszawa, a nie Poznań, Kraków czy Wrocław? Dlatego, że to stolica, która garnie wszystko do siebie? Ja myślę, że głównie dlatego, iż na to zbyt łatwo się godzimy. Gdy spojrzeć na Niemcy, Francję czy Włochy, to niekoniecznie tam tak jest. Jest wiele miast, które rywalizują z Berlinem, Paryżem czy Rzymem. Pod wieloma względami. A u nas? "Wiadoma rzecz, stolica...", jak to głosi piosenka Jerzego Wasowskiego i Bronisława Broka "Warszawa da się lubić".

Coraz mniej się da. Jak to widać choćby w rankingu miast polskich Diagnozy Społecznej 2013. W tym zestawieniu miast najlepszych do życia, według samych mieszkańców, Warszawa jest na ósmym miejscu, a na pierwszym Gdynia. Wrocław, niestety, dopiero na siódmym.

Co się stało? Ja za żadne skarby z mego miasta bym się nie wyprowadził. Ale ostatnio we Wrocławiu jest trochę jak w polskim filmie, że zacytuję za "Rejsem" Marka Piwowskiego: "A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana... Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje". No właśnie. Nic się nie dzieje. Wrocławianie w poszukiwaniu artystycznych wrażeń muszą podróżować po Polsce czy nawet Europie. Stadion dochodzi do siebie po Euro 2012 i kilku dziwnych imprezach roku ubiegłego, które swój finał mają w sądzie. PPA stają się imprezą niszową. Nowe Horyzonty to festiwal kina ulicznego, jak to określił jeden z aktorów, który jakiś czas temu wytłumaczył mi, skąd to określenie. Człowiek zna się na rzeczy, bo zagrał w kilkudziesięciu znaczących produkcjach i jest symbolem polskiego kina. - Widział pan tę widownię, co odpoczywa na krawężnikach? - zapytał mnie ów symbol. - Oni opadają z sił. Ale po filipińskich "superprodukcjach" można zaliczyć doła jak Rów Mariański. Dilera nie trzeba. Zwłaszcza jak a karnet wydało się kilka stówek. Nadęcie kosztuje i na kawiarnię już brakuje. Trzeba siedzieć na bruku. A normalni wrocławianie tych horyzontów nie sięgają. Bo w filipińskiej kulturze się nie odnajdują.

I trudno symbolowi odmówić racji. Nie żebym odżegnywał Nowe Horyzonty od czci i wiary, ale dzieją się jakoś tak obok wrocławian. Nie chodzi też o to, że ludzie czekają tylko na imprezy z serii "cała sala śpiewa z nami". Przeciwnie, sztuką jest wynaleźć coś mądrego i nieco zahaczającego o kulturę tzw. wyższą. Obserwują może Państwo imprezę pod nazwą Solidarity of Arts organizowaną na Pomorzu? Na przykład w jej ramach ostatnio mogliśmy oglądać, bo transmitowało to kilka stacji telewizyjnych, widowisko jazzowe "McFerrin+". Fantastyczne. Organizatorzy pokazali, że niekoniecznie trzeba zapraszać zespół Weekend czy jakże dobrze trzymającą się Marylę Rodowicz, grającą zawsze i wszędzie, by zabawa była przednia. Wystarczył alt, sopran, kilku polskich i amerykańskich jazzmanów, zespół z Bułgarii i sam mistrz Bobby McFerrin.
Wcale nie musiał cały czas śpiewać "Don't worry, be happy", by publika oszalała. Mógłbym tak wymieniać, co się działo w innych rejonach kraju tego lata, ale nie chcę Państwa i siebie dołować. I nie chodzi też o to, by na stadion ściągać co rusz Prince'a czy Madonnę. Wiem też, że tak głośne festiwale, jak Open'er Festival, tworzy się latami. Ale kiedyś trzeba zacząć. A u nas: "W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje".

Mógłbym tak wymieniać, co się działo w innych rejonach kraju tego lata, ale nie chcę Państwa i siebie dołować. I nie chodzi też o to, by na stadion ściągać co rusz Prince'a czy Madonnę...

Wiem, w 2016 roku mamy być Europejską Stolicą Kultury. I gdy to ogłoszono, miałem wrażenie, że cały czas będzie coś się działo. Będziemy budować atmosferę, pokazywać, że ta kultura jest u nas cały czas, a 2016 to już tylko fajerwerki. I nic: "W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje". Jak wejdzie się na stronę internetową wro2016.pl, pod zakładką "projekty" biała plama z czerwonym nagłówkiem. W aktualnościach, że w lipcu "odbyło się interwencyjne spotkanie Społecznej Akademii Kultury pod tytułem »Faszyści, rasiści - państwo, miasto, społeczeństwo«. Gośćmi Jacka Żakowskiego byli: wojewoda dolnośląski Aleksander Marek Skorupa, wiceprezydent miasta Wrocławia Anna Szarycz, Agata Teutsch z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej, Agata Ferenc ze stowarzyszenia Nomada oraz Jacek Purski ze stowarzyszenia »Nigdy Więcej«". Wow, ale szał, McFerrin wysiada.

Wiem, że Wrocław wygrywał już różne rankingi, a nasz prezydent wszelkie konkursy popularności, no, może z wyjątkiem tego na superkota. Choć są panie, które mówią, że nie jest bez szans. Nie wiem, nie znam się...

Było u nas Euro 2012, czyli mieliśmy już swoją Ligę Mistrzów, ale mieliśmy też to jakoś wykorzystać później. Po Euro miało być już tylko lepiej, a: "W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje". Czy teraz dostaliśmy zadyszki? Wrocław to przecież nie reymontowskie Lipce, żyjące od odpustu do odpustu. W metropolii z aspiracjami musi się dziać coś non stop. 365 dni w roku i prawie 24 godziny na dobę. Inaczej z tego siódmego miejsca polecimynie do Ligi Mistrzów, a do ligi drugiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska