O premierze Tusku, martwiącym się, czy 1 września dzieci pójdą do szkoły (powinno być 17, bo Rosja u bram) i prezesie Kaczyńskim, który zaprasza niemieckie wojska do Polski za 100 lat ("musi minąć siedem pokoleń") nie warto wspominać - to klasyka gatunku.
Kampania wyborcza to koniec nudy. Nieważne, że tym razem chodzi o Parlament Europejski. To w Polsce nie ma żadnego znaczenia, w końcu i tak większość europosłów bierze pensje w Brukseli, a swojej pasji - polityce - oddaje się w ojczyźnie. Nasza klasa polityczna (poziom gimnazjalny) wychodzi z założenia, że większość wyborców i tak nie ma zielonego pojęcia, w jakich strukturach europejskich działają nasze partie. I co tam w ogóle robią. Dlatego politycy grają o nasze głosy, zaś o Unii nie wspominają.
Choć nie doceniają elektoratu, bo wszyscy zdajemy sobie sprawę, że potencjalna europejska misja Macieja Żurawskiego (piłkarz z SLD), Bogdana Wenty czy Otylii Jędrzejczak (trener piłkarzy ręcznych i pływaczka z PO) jest nie do przecenienia. Z pewnością znajdą dodatkowe "środki unijne" na budowę hali dla Bródki i Bachledy-Curuś (tacy łyżwiarze, aktualnie bezpartyjni). Byle tych środków nie przesunęli i nie zbudowali hali w Berlinie lub Amsterdamie, bo tam nasi trenują, a u nas muszą w szopach, jak mawia Jerzy Janowicz. I tak dobrze, że nie w seks-szopach.
A propos środków unijnych... Jest ich, jak opisał w swojej książce "Parlament ANTYeuropejski" eurodeputowany Migalski (Polska - Jest Najważniejsza - Razem), sporo do wzięcia. Nie, nie chodzi o kolejne budżety na lata 2020-2100 ani nawet o pensje z dietami, które wynoszą jakieś 50 tysięcy złotych z groszami (centami) miesięcznie. Europosłowie mają jeszcze kilka sztuczek, które pozwalają coś do tego dorzucić. Wystarczy, że wynajmą sobie w Brukseli "stancję" na trzech albo prześpią się we własnym biurze i już kilkaset euro zostaje w portfelu. Mogą też pojechać jednym samochodem, a faktury (wystarczy za batonik ze stacji benzynowej) rozliczyć oddzielnie. Ewentualnie trochę więcej polatać, by nazbierać sobie powietrznych mil i załapać się na VIP-owskie saloniki - takie z wyszynkiem. Zawsze mniejsza szansa, że tam ktoś VIP-europosłowi nie przyzna wózka na bagaż i nie daj Bóg warknie: won (czyli "raus").
Pewnie takie zabawy uprawiają politycy z całej Europy, ale ponoć najlepiej kombinują nasi europosłowie, co akurat nikogo nie powinno dziwić i oburzać. Polak (wychowany w komunie) potrafi!
Kampania się rozkręca, a wśród naszych komitetów pojawiła się nowa siła (i nie chodzi tu o siłę Ruchu Narodowego), której program jest wreszcie merytoryczny. Komitet Obrony Wędlin Tradycyjnych, tworzony przez przedsiębiorców z branży mięsnej, chce powalczyć o cofnięcie eurozakazu tradycyjnego wędzenia kiełbasy. Jak im się uda zarejestrować komitet, to może przy okazji wyeliminują z rynku kiełbasy wyborcze, pełne sztucznych barwników, które od lat wciskają nasi politycy. A potem cierpimy przez to na niestrawność.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?