Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Studiowaliśmy w gruzach

Jacek Antczak
Pierwszy polski wykład - 15 listopada 1945 roku. Jego słuchaczami nie byli studenci I roku, lecz III i IV... Politechniki Lwowskiej, którzy przyjechali do Wrocławia dokończyć studia sprzed wojny
Pierwszy polski wykład - 15 listopada 1945 roku. Jego słuchaczami nie byli studenci I roku, lecz III i IV... Politechniki Lwowskiej, którzy przyjechali do Wrocławia dokończyć studia sprzed wojny fot. Muzeum Politechniki Wrocławskiej
Czerwiec 2010, hol gmachu Politechniki Wrocławskiej. Kilkunastu spośród prawie 33 tysięcy studentów tej uczelni przechodzi obok grupy starszych pań i panów, którzy z ożywieniem rozmawiają o tym, jak ten hol wyglądał 65 lat temu. O pierwszym roczniku absolwentów Politechniki pisze Jacek Antczak

Przy eleganckiej recepcji ktoś wspomina, jak w tym samym miejscu w 1945 roku jeden ze spieszących się na zajęcia pierwszych wykładowców, późniejszy profesor inżynier, legitymowany przez wartownika-studenta, zirytował się, wyciągnął karabin i przystawił mu do kolana, pytając: "Naprawdę mnie pan nie zna?".

Albo jak inżynier Dionizy Smoleński, od 1951 roku rektor Politechniki, a w czasie wojny powstaniec warszawski... i jeniec-woźnica w Festung Breslau, "odbijał" budynki uczelni z rąk Sowietów. Już 2 lipca 1945 roku wynegocjował z kapitanem Orłowem przekazanie obiektów niemieckiego Technische Hochschule w ręce polskich profesorów i studentów. Albo jak za uruchomienie poniemieckich samochodów kadra nagradzała studentów puszkami z przecierem jabłkowym. I nie były to jakieś sensacyjne wydarzenia - ino tylko (by posłużyć się ulubionym zwrotem profesora Kazimierza Idaszewskiego - legendarnego profesora Politechniki, rodem ze Lwowa) codzienność stolicy Dzikiego Zachodu, jakimi były wtedy Wrocław i Dolny Śląsk.

Żaden z uczestników tego wykładu już nie żyje. Żyje natomiast 120 spośród 499 pierwszych absolwentów Politechniki. Na spotkanie z okazji 65-lecia rozpoczęcia studiów przybyło ich 65

Ino tylko zdarzenia z dziejów tworzenia Alma Mater, na której profesor Idaszewski wygłosił historyczny, pierwszy polski wykład - 15 listopada 1945 roku. Z tym że jego słuchaczami nie byli studenci I roku, lecz III i IV... Politechniki Lwowskiej, którzy przyjechali do Wrocławia dokończyć studia sprzed wojny.

Żaden z uczestników tego wykładu już nie żyje. Żyje natomiast 120 spośród 499 pierwszych absolwentów Politechniki. Na spotkanie z okazji 65-lecia rozpoczęcia studiów przybyło ich 65. Najmłodszy ma 82 lata, najstarszy 91. Są wśród nich najwybitniejsi w kraju profesorowie, inżynierowie, architekci, chemicy - wykładowcy wielu pokoleń, dziesiątek tysięcy studentów, doktorów, profesorów. Są autorzy setek projektów architektonicznych, inżynierów lub szefów elektrowni, hut, osiedli czy mostów. No i są ludzie, którzy świetnie pamiętają dni, kiedy to wszystko się zaczęło...

Student-strażnik-budowniczy
- Wrocław był jedynym miastem na świecie, które miało Straż Akademicką złożoną ze studentów, którzy chronili, odbudowywali i tworzyli własną uczelnię - opowiada profesor Zdzisław Samsonowicz, który niedawno odbierał doktorat honoris causa krakowskiej AGH, 25 lat temu miał już na koncie ponad 200 prac i podręczników naukowych, 50 lat temu tworzył wraz z wrocławskimi kardiochirurgami pierwsze sztuczne serce.
A 65 lat temu? Już 15 lipca 1945 roku wraz z innymi kandydatami na studentów Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu (na początku uczelnia była wspólna) wjeżdżał do miasta na skrzyni ciężarówki. Gdy przejeżdżał przez most Grunwaldzki, widział barkę ze zwłokami niemieckiego żołnierza, zgliszcza placu przerobionego na lotnisko, a pod budynkami późniejszej Politechniki ciała robotników przymusowych, jeńców z całej Europy, którzy je budowali. Następnego dnia dostał karabin, mundur Strażnika Akademickiego - do wyboru były stroje żołnierzy wermachtu albo esesmanów, ale wszystkie wyprane i z biało-czerwonymi wstążkami - i wraz z innymi strzegł poniemieckich laboratoriów, sal wykładowych i ćwiczeniowych. A było czego i przed kim. Po okolicach placu Grunwaldzkiego i Biskupinie grasowali szabrownicy z całego kraju, radzieccy żołdacy, maruderzy z Wehrwolfu oraz poszukiwacze przygód i dóbr wszelakich. A przydać się mogło wszystko. W Muzeum Zoologicznym gratką były preparaty z rybami, wężami i ludzkimi organami. Zalane były przecież spirytusem.

Przyszli studenci Politechniki zamieszkali w... głównym gmachu. Poinformowano ich, gdzie są studnie i latryny. Wodociągi w mieście nie działały, zdarzały się strzelaniny, ale studenci, organizujący sobie nie tylko uczelnię, ale i czas wolny - w nogę i siatkę już grali. Akademicki Związek Sportowy powstał, jeszcze zanim na trasę wyruszył tramwaj linii numer 1.
Tramwajem na zajęcia
- Gdy ja trafiłem do Wrocławia, 18 listopada 1945 roku, trzy dni po pierwszym wykładzie na Politechnice, jeździła już nawet zerówka. Ale ja wsiadłem do jedynki, pojechałem prosto na Politechnikę i trafiłem na wielkie zebranie wszystkich kandydatów, którzy chcieli studiować we Wrocławiu - opowiada Jan Kmita, wówczas 23-latek, potem student, doktor, profesor, asystent, dziekan, w końcu - przez 8 lat - rektor Politechniki. - Byłem wtedy od kilku miesięcy studentem prawa w Łodzi. Tyle że nasz profesor ekonomii z Uniwersytetu Batorego w Wilnie zabił mi klina. Powiedział, że on przeżył już dwa sowieckie najazdy i jeśli myślimy, że będziemy normalnymi sędziami czy prokuratorami, a nie wykonawcami nakazów komunistycznych sekretarzy - to się mylimy.

Dzień później Janek Kmita spotkał kolegę, który powiedział mu, że we Wrocławiu można studiować weterynarię, ale tworzą tam też Politechnikę.

- Wsiadłem w pociąg i po 14 godzinach wysiadłem na Nadodrzu. W tramwaju rozmawiałem ze starszym panem, któremu spodobało się, że chcę studiować na Politechnice, bo uważam, że gdyby polityką zajmowali się ludzie nauk ścisłych, takie nieszczęścia jak wojna może by się nie zdarzyły.

Pasażer pokazał Kmicie, gdzie wysiąść, i zaoferował pomoc w przyjęciu na studia. Okazało się, że był to profesor Władysław Ślebodziński, jeden z najsłynniejszych matematyków II Rzeczypospolitej, który przyjechał wykładać na Politechnice obok m.in. Hugona Steinhausa.

Po rozpoczęciu zajęć zdolni studenci Politechniki, przyszli inżynierowie, sami zatrzymywali tramwaje. Tuż przy głównym gmachu - pomiędzy przystankami. Stojąc na otwartych pomostach, na złączach między wagonami i schodkach (nazywano to "winogronem"), ciągnęli za sznurek i odłączali prąd. W trakcie wysiadania podłącza-li z powrotem przewód elektryczny i tramwaj ruszał dalej. Do Hali Ludowej.

Siedzieliśmy opatuleni w płaszcze, bo ogrzewania nie było, a w wielu oknach była tektura. Czystego zeszytu nie miał nikt, więc notowaliśmy na jakichś zdobycznych kartkach papieru, od tyłu zapisanych po niemiecku.

Profesor Jan Kmita, rocznik 1922, ukończył Wydział Budownictwa Lądowego i Wodnego w 1950 roku. Trzy lata później zaprojektował pierwszy wrocławski most. Most Pokoju.
Studia w wagonie
Najdłużej trwała podróż do Wrocławia najmłodszego, 17-letniego studenta pierwszego roku Wydziału Chemii Bohdana Karabona. Najpierw kilkanaście dni jechali z Wileńszczyzny do Olsztyna, potem dzięki ojcu kolejarzowi w przydzielonym im wagonie towarowym wyruszyli do Wrocławia. - Podczepiano nas do różnych składów i po trzech tygodniach dotarliśmy na Nadodrze. Okazało się, że akurat aresztowano komisję przydzielającą repatriantom mieszkania i jeszcze przez miesiąc mieszkaliśmy w tym wagonie na bocznicy - opowiada profesor chemii, rocznik 1928, autor 70. fachowych publikacji chemicznych i wspomnień zatytułowanych "Z Wilna do Wrocławia". - Zajęcia na Politechnice zaczęliśmy w listopadzie w spartańskich warunkach. Siedzieliśmy opatuleni w płaszcze, bo ogrzewania nie było, a w wielu oknach była tektura. Czystego zeszytu nie miał nikt, więc notowaliśmy na jakichś zdobycznych kartkach papieru, od tyłu zapisanych po niemiecku. Po jakimś czasie, dzięki dostawie z huty szkła w Wałbrzychu, sala w budynku chemii została oszklona. Stąd dziś nosi nazwę "Wałbrzyska" - opowiada prof. Karabon.

Choć pierwsi studenci byli bardzo zróżnicowani - repatrianci z Kresów obok tych z Wielkopolski i z centrum kraju, dwudziestoparolatkowie z przedwojenną maturą obok akowców ukrywających się we Wrocławiu przed UB i młodszych, którzy zrobili maturę na tajnych kompletach - zżyli się błyskawicznie. Dzięki szybko powołanej Bratniej Pomocy i pierwszym akademikom, które urządzono w blokach przy ulicach Kotsisa i Stanisławskiego.

- Byłem dobry z matematyki, nie miałem problemów z zaliczeniem u profesora Marczewskiego, który został potem rektorem Uniwersytetu, dlatego kiedy kolega z Wydziału Hutniczego poprosił mnie o ratunek żebym poszedł za niego na ustne kolokwium, zgodziłem się - po 65 latach ujawnia ze wstydem naukowiec. - Kiedy zobaczyłem, jakie ci zaliczeniowcy mają kłopoty z prostymi zadaniami, to zagrałem "bardzo długie zastanawianie się" i dopiero potem zaliczyłem - opowiada prof. Karabon. Nikt się nie zorientował, a kolega podziękował, ale oblał inne przedmioty i wyleciał z uczelni. A co się stało z wagonem? Nie wiadomo, ale większość sieci kolejowych we Wrocławiu stworzył brat Bohdana, inżynier Iścisław Karabon, również absolwent pierwszego rocznika, dziś 85-latek.
Ino tylko niech student
- "My, młodzież Wrocławia, jesteśmy przekonani, że Ziemie Odzyskane wróciły już na zawsze do macierzy. I że my i następne pokolenia będziemy studiować we Wrocławiu i na całych Ziemiach Odzyskanych", tak przemawiałem podczas I Kongresu Akademickiego - uśmiecha się profesor Kazimierz Banyś. 88-letni inżynier, autor 300 publikacji i konstruktor kilkudziesięciu maszyn, dzięki którym odbudowywano Ziemie Odzyskane, m.in. "żurawia samomontującego". Jego przemówienie było prorocze.

Profesor Banyś, kiedy zaczynał studia we Wrocławiu, miał 23 lata, a za sobą wiele przygód. Ucieczkę z niemieckiej łapanki, partyzantkę AK, ukrywanie się przed tropiącym go UB, m.in. na stanowisku wójta małej gminy. Do Wrocławia trafił w grudniu 1945 r. i po rozmowie z dziekanem Wydziału Hutniczego i ujawnieniu, że jest już po technikum mechanicznym został nie tylko studentem, ale i... prezesem Koła Hutników.

- A ponieważ nie można było rozwijać uczelni, bo od początku brakowało asystentów, znalazłem się w grupie studentów, których dziekani wzywali i proponowali prowadzenie zajęć z kolegami - opowiada prof. Banyś. I przypomina sobie, że kiedyś profesor Idaszewski na egzaminie wyróżnił go za niezłe odpowiedzi i po-częstował papierosem.

- Ale po godzinie, kiedy wychodziłem, stwierdził: "Ino tylko niech student odda zapałki".

Korzystałem m.in. z książki prof. Z. Samsonowicza "Wspomnienia o Straży Akademickiej Politechniki we Wrocławiu" .

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska