Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widokówka z Dolnego Śląska

Michał Jakubowicz
fot. tomasz hołod

Miałem białe buty ze szwem dookoła podeszwy. Mama długo nie mogła znaleźć odpowiednich na tę okazję, pamiętam jak jeździliśmy po różnych sklepach i przymierzaliśmy brzydkie, proste buty albo szukaliśmy wśród masy trampek czegoś, co mogłoby się nadawać do ubrania na Pierwszą Komunię Świętą.
Garnitur został kupiony ze starego portfela mojego ojca, który był wówczas majorem lotnictwa i ze specjalnego wojskowego sklepu przynosił nieokartkowaną kiełbasę. Żadna kiełbasa bez kartek nie była lepsza od tej, wędzonej w słoikach ze smalcem, pod kredensami babci. Ani szynki suszonej w damskich pończochach pod sufitem rogowego pokoju. Szynka w czarnej pończosze do tej pory jest dla mnie wielką zagadką łączącą w sobie okruchy dziecięcego głodu z kroplami sytości, czego nie mam zamiaru rozwiązywać w gardle tej kartki.

Na uczcie z okazji Pierwszej Komunii było dużo gości i dużo szynki. Jednych bolały głowy, inni byli przemęczeni podróżą, kilka cioć pomagało mamie w kuchni, wszyscy szli do kościoła różnymi drogami. Prezenty były dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie sądziłem, że moje modlitwy, spowiedź, komunia będą w jakikolwiek sposób nagradzane. Wspólnie z siostrą wszystkie pieniądze oddaliśmy mamie na wieczne przechowanie. Kolorowe papierki leżały na półce pod ścierkami w kuchennej szafce pod oknem i zaprocentowały zimą nową ciepłą odzieżą. Wśród łańcuszków, medalików, pieniędzy, jakie dostałem, znalazły się dwa prezenty niecodzienne.

Kiedy wróciłem z kościoła do domu oświecony białym płatkiem komunii, w progu czekała na mnie klęcząc moja matka chrzestna Alicja Nowak z Jeleniej Góry, którą odwiedzałem już kilka razy w zimie na sankach, a później także z nartami. Pod jej domem, gdzie mieszkały w pewnym momencie cztery pokolenia, była wielka i pociągająca góra z lasem. Zjeżdżając na sankach, trzeba było uważać na znajdujący się w dole płot i ulicę zupełnie nieruchliwą, ale asfaltową i posypywaną w zimie piaskiem. Matka chrzestna Alicja klęczała przede mną długo, a nawet, jak na moje ówczesne poczucie czasu, zbyt długo. Wszyscy zgromadzili się wokół, gdy ona czytała mi napisany przez siebie specjalnie na tę okazję wiersz - długi, na stronę maszynopisu - ułożony szeroką frazą.

Nie mogłem pogodzić się z faktem, że ona klęczy przede mną. Rozumiałem to, że klęczy się przed Bogiem. Bóg był kimś ważnym, a nawet groźnym, tak samo jak ważny i groźny był mój ojciec. To jego wzroku najbardziej obawiałem się w tamtym momencie. Chciałem, żeby ciocia po prostu wstała, nawet mogła dalej czytać, ale żeby wstała, no i w końcu podarowała mi tę tajemniczą kopertę, którą wymachiwała koło nosa i którą próbowałem już kilka razy bezskutecznie złapać. Zdarzenie minęło szybciej niż mi się zdawało. To znaczy, że jeżeli zdarza mi się być w jakiejś dyskomfortowej sytuacji, to po pewnym czasie, jeśli nie mogę jej przerwać, wolę zaaprobować jej wieczność. Ciocia wstała i podarowała mi książeczkę, wiersz schowany w skrzydełku i kopertę.

Wiersz ma swoją odrębną historię. Czytałem go później wiele razy. Znam go prawie na pamięć. Służył mi w ciężkich chwilach mojej łobuzerskiej młodości z czasów podstawówki. Wtedy, kiedy nie znajdowałem zrozumienia ani u rodziców, siostry, kolegów, nauczycieli i księdza na katechezie. A wiadomo, że takie chwile bywają.
Drugi prezent to książki, jakie dostaliśmy wspólnie z siostrą od jej matki chrzestnej Danuty Czerniawskiej z Mirosławca, która łączy się w pewien sposób z moją matką chrzestną, gdyż obie nie miały i nie mają do tej pory mężów. Od cioci Danki dostaliśmy dwa tomy "Motorów" Emila Zegadłowicza, szytych, oprawionych w ciemnożółty materiał i album "Malarstwo polskie". "Motory" zaczynałem czytać kilka razy, ale zawsze odrzucała mnie metafizyka zawartych w nich seksualnych opisów.

Wielkie, nieopisane wrażenia wywarło na mnie "Malarstwo polskie", a szczególnie dwa obrazy: "Szał" Władysława Podkowińskiego, który trafiał do mojej młodej wyobraźni i oświetlał ją przez kilka następnych lat, póki nie zobaczyłem reprodukcji tego obrazu zrobionej (na specjalne zamówienie) przez mamę mojego przyjaciela Mateusza Piecha i "Zrób to sam" Eugeniusza Getasa Stankiewicza. "Szał" interesował mnie dopóki widziałem go w małym formacie i w albumie. Nie podobało mi się, że ktoś zamawia reprodukcję, dużego formatu, dostępną oczom innych osób. Dla mnie obraz Podkowińskiego był intymny. Osobiście nie mógłbym powiesić takiego rozkiełznania na ścianie.

Drugi obraz, obiekt - nie wiedziałem właściwie, co to jest - przybił moją wyobraźnię na długie lata. "Zrób to sam" Eugeniusza Getasa Stankiewicza komentowaliśmy wspólnie z siostrą wiele razy, pokazywaliśmy innym koleżankom i kolegom, którzy do nas przychodzili. Niezliczoną liczbę razy patrzyłem na ten obiekt i nie potrafiłem go zrozumieć. Wiele myślałem o artyście i nie jestem pewien, czy nawet nie pomodliłem się któregoś razu w jego intencji, aby Bóg wybaczył mu jego zuchwałość. Bo tak ten obraz postrzegałem. Przez niego starałem się zobaczyć artystę. Artystę z jednej strony odważnego, a z drugiej zuchwałego.

Jako student wielokrotnie widywałem Getasa Stankiewicza w okolicach Rynku, na Odrzańskiej. Lubię przechodzić koło jego kamieniczki z odlewem assemblage'u. Moją debiutancką książkę poetycką zamyka wiersz poświęcony artyście.

Gwóźdź
(?)
milczysz
mistrzu
Getasie
przez chwilę zdawało się
że to ścianę masz na ustach

***
Michał Jakubowicz
- absolwent wrocławskiej polonistyki i poznańskiej ASP. W tym miesiącu ukaże się jego opracowanie wrocławskiego fotomedializmu: "Medium na białym tle".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska