Para bezdomnych z ul. Młodnickiego mieszka w garażach od kilku lat. Przenoszą się z miejsca na miejsce po interwencjach zdenerwowanych mieszkańców, którzy mają dość ich obecności. - Mieszkają w garażu, który do nich nie należy. Mają tam łóżko, prowizoryczne meble i radio. Zdarza się, że dochodzi do libacji. Rok temu kobieta pobiła swojego partnera, którego ledwo odratowano. Potrzeby fizjologiczne załatwiają przy ogrodzeniu, fetor leci w okna mieszkańców - opowiada Anna Puczko ze SM "Nad Odrą".
Sprawę dokładnie zna policja. We wrześniu 2014 r. dzielnicowy otrzymał po raz pierwszy informację o zakłócaniu ciszy nocnej przez bezdomnych. Od tego momentu regularnie odbywa się tu kontrola i hałasów jest mniej. Ale problem pozostał.
- Dzielnicowy kontaktował się z prezesem spółdzielni, żeby ustalić właściciela garażu. Powiadomił również MOPS i wyznaczono pracownika do opieki nad tymi ludźmi. Dzielnicowy wielokrotnie oferował pomoc w przewiezieniu do schroniska, ale za każdym razem odmawiali tłumacząc, że zostaliby rozdzieleni. Niestety policja nie ma podstaw prawnych, by zmusić osobę do skorzystania ze schroniska - tłumaczy Paweł Petrykowski z wrocławskiej komendy.
Po interwencji policji bezdomni opuścili garaż, ale niedługo później znów się pojawili i zamieszkali w kolejnym, tuż obok. W rozmowie z nami przyznają, że nie chcą iść do schroniska, bo tam sprawdza się trzeźwość i do wieczora trzeba "łazić po mieście bez celu". Tłumaczą, że chcą złożyć wniosek do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej o przyznanie lokum, ale o takim rozwiązaniu mówią od dawna, a za słowami nie idą czyny.
- W garażu za nic nie płacimy, załatwiamy się do wiadra i wyrzucamy zawartość do kanalizacji. Jest fajnie, możemy chodzić na darmowe imprezy miejskie i nikt nas nie kontroluje - mówi kobieta.
Tomasz Neumann z Zespołu ds. Osób Bezdomnych i Uchodźców w MOPS-ie podkreśla, że para nie jest ubezwłasnowolniona. Dlatego ma związane ręce. - O schronisku nie chcą myśleć, ale dostają darmowe abonamenty do jadłodajni. Jednak zimą miękną i zaczynają korzystać z niektórych form wsparcia np. z ogrzewalni św. Brata Alberta przy ul. Gajowickiej - mówi Tomasz Neumann.
Działka niczyja
Problem w tym, że garaż, w którym mieszkają bezdomni znajduje się na działce należącej do nieżyjącego od lat Włocha. Tak samo jak droga dojazdowa do osiedla, dziki parking i opuszczony zabytkowy budynek, w którym organizowano libacje i w końcu postanowiono wejście do obiektu zamurować.
Nie wiadomo gdzie, ani kim są spadkobiercy zmarłego mężczyzny. Przymusowym zarządcą terenu zostało PZU, które jednak nie może przeprowadzać w tym miejscu żadnych inwestycji.
- Reagowaliśmy na bezdomnych, to przenieśli się do innego garażu, do którego nikt się nie przyznawał. Wszystkie garaże wybudowano w latach 70. w nielegalny sposób. Użytkownicy posiłkują się wydanym wtedy pozwoleniem, bo nie ma aktu notarialnego. My z tej działki nie mamy żadnych korzyści, pilnujemy tylko, żeby nie zarosła i raz w roku sprzątamy - przyznaje nam anonimowo pracownik PZU. - Wiemy, że działka należy do Włocha, bo istnieją dokumenty z okresu II Wojny Światowej, które to poświadczają. Później zagarniano majątki Niemców i Włochów, ale ta działka nie została wywłaszczona i państwo oddało ten teren pod nasze zarządzanie. Nie szukamy spadkobierców, bo pochłonęłoby to zbyt dużo pieniędzy - dodaje.
Na terenie wspomnianej działki znajduje się jedyna droga dojazdowa do osiedla, która prowadzi od ul. Jaracza. Mieszkańcy boją się, że w końcu ktoś się upomni o działkę i postawi szlaban.
- Osiedle oddano do użytku w 2002 r. bez drogi dojazdowej, co jest niezgodne z przepisami budowlanymi, gdyż powinien być zapewniony dojazd do przynajmniej jednej drogi publicznej. Cały czas zabiegamy o remont drogi, ale niestety jest prywatna i miasto nie może tego terenu wywłaszczyć. Usłyszeliśmy, że otrzymamy pomoc jak sami zapłacimy 1,2 mln zł za inwestycję - przyznaje Józef Łukianowski, prezes SM "Nad Odrą".
Spółdzielnia przyznaje, że każdego roku za własne pieniądze łata największe dziury w drodze. Problemy ma także z innymi inwestycjami.
- Chcieliśmy podłączyć się do sieci grzewczej, ale PZU nie wydało zgody na wykonanie prac na ich terenie. Musieliśmy się dogadać z działkowcami. Droga jest tak wąska, że jeśli ktoś zaparkuje bez pomyślunku, to problem z przejazdem ma nawet karetka. Chcielibyśmy w końcu uregulować tę sytuację. Nie daje nam spać po nocach - kończy Józef Łukianowski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?