Był 28 lutego, niedziela, przed 5 rano. Na numer alarmowy wrocławskiej policji zadzwonił mężczyzna. - Prosił o interwencję. Mówił, ze taksówkarz zabrał mu kurtkę i go goni – relacjonuje rozmowę z dyżurnym rzecznik policji Paweł Petrykowski. - Po chwili zadzwonił i mówił, że wszystko się wyjaśniło i odwołał interwencję.
Tym rozmówcą był pan Łukasz. Na co dzień mieszka w Wielkiej Brytanii. Do Polski przyjechał na kilka dni. Poskarżył się naszej redakcji. Jego zdaniem, było tak:
We Wrocławiu pojawił się w sobotę. Tu przenocował, a w niedzielę z samego rana zamówił taksówkę, by zawiozła go na dworzec PKS. W czasie jazdy – opowiada nam – taksówkarz wyłączył taksometr. Przy dworcu na Suchej poprosił o 15 złotych. Pan Łukasz się zdenerwował. Nie o jakieś 3 złote – bo zwykle na identycznej trasie płacił 12 nie 15 zł – ale o zasadę. Poczuł się oszukany. Zażądał rachunku. Taksówkarz w odpowiedzi miał zacząć grozić: „znam twój numer, będę cię gnębił telefonami”.
Pan Łukasz próbował wysiąść z taksówki, wtedy kierowca pociągnął go za kurtkę, wyrwał mu ją i odjechał. - Zadzwoniłem do korporacji, w której jeździł. Po chwili kierowca wrócił. Oddał kurtkę - opowiada pan Łukasz. Jak nas przekonuje, zapłacił 15 złotych i znów poprosił o paragon. „Zaraz ci wpier...” - miał usłyszeć. - Zacząłem uciekać, zadzwoniłem na policję. Po drodze odpadł mi kaptur od kurtki. Kierowca go zabrał i odjechał - relacjonuje nasz rozmówca. Przyznaje, że po kilkunastu minutach oczekiwania na radiowóz – odwołał interwencję. Spóźniłby się na autobus PKS.
Taksówkarz, pan Robert, wszystkiemu zaprzecza. - Wyłączyłem taksometr, bo klient powiedział, że chce fakturę na firmę. W takiej sytuacji taksometr jest niepotrzebny – opowiada. - Cenę za kurs ustala się na podstawie licznika przejechanych kilometrów. Pod dworcem PKS ten pasażer oznajmił, że chce rachunek natychmiast. Mówiłem mu, że faktura przyjdzie pocztą. Takie są zasady w naszej korporacji. Nie chciał zapłacić. A ja nie chciałem się kłócić o głupie 15 złotych. Kazałem mu wysiadać. To on zostawił kurtkę. Zauważyłem to, objechałem dookoła cały dworzec podjechałem do niego i oddałem. Kaptur spadł na chodnik to go podniosłem i wziąłem. Jest w biurze.
Nie było więc – mówi taksówkarz – gonienia, gróźb czy próby bicia. Korporacja taksówkarska też zaprzecza wersji klienta taksówki. - Klienta, który koresponduje z firmą nie podając jej swojego nazwiska – podkreśla korporacja. W przekazanym nam oświadczeniu czytamy, że przebieg zdarzeń był zupełnie inny, a jeżeli pan Łukasz czuje się pokrzywdzony, powinien zgłosić całe zajście do „odpowiednich organów”.
Mógłby to być chociażby Wydział Transportu Urzędu Miasta. To tu taksówkarze dostają licencję. Bez nich nie mogą działać we Wrocławiu. To tu można się skarżyć na przykład na takie sytuacje, w których klient nie dostał paragonu albo rachunku. Inne skargi – przyjmowane przez magistrat – dotyczą zbyt wysokich rachunków albo kierowców, którzy jechali nieodpowiednią trasą. W tym roku była dopiero jedna taka skarga. Jeśli zarzuty się potwierdzą, taksówkarz dostaje ostrzeżenie. Po drugiej uznanej przez urząd skardze, traci licencję. O nową może się starać dopiero po trzech latach.
Pan Łukasz zapowiada, że taką skargę do magistratu złoży. Korporacja taksówkarska zapewnia nas, że nigdy nie było żadnych skarg na tego kierowcę. Przeciwnie, czasem klienci proszą właśnie o niego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?