Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ten człowiek na co dzień widzi śmierć. Sprząta po niej

Piotr Bera
Łukasz Macander ma 37 lat i wierzy, że firmę usług sprzątających przejmą jego dzieci
Łukasz Macander ma 37 lat i wierzy, że firmę usług sprzątających przejmą jego dzieci Łukasz Macander
Wchodzą do mieszkań i domów, które dotknęła śmierć. I sprzątają po często dramatycznych zdarzeniach. Co czuje i myśli człowiek, który na co dzień obcuje ze śmiercią? - Wstaję rano i widzę śmierć. Idę spać i widzę śmierć. Zbyt dużo jej widziałem, żeby się bać - mówi Łukasz Macander z firmy Vector Usługi-Specjalistyczne, który sprząta w ostatniej godzinie naszego życia. Rozmawia z nim Piotr Bera.

Miewa Pan koszmary?
Nigdy ich nie miałem i wierzę, że mieć nie będę. Praca jest ciężka, wymaga skupienia i trzeba trzymać nerwy na wodzy.

Oglądając zdjęcia z miejsc zgonu, mam przed oczami ujęcia z filmów gore. Krew na ścianach, na podłodze, pełzające robactwo.
W rzeczywistości jest jednak jeszcze gorzej.

Może być jeszcze gorzej?
Zwłaszcza po samobójstwie z broni palnej. Widok jest przytłaczający.

A zapach?
Po samobójstwie raczej nie ma, bo jesteśmy informowani na bieżąco. Wyjeżdżamy tego samego dnia i ciało nie ulega rozkładowi. Jednak w sytuacji zgonu naturalnego jest inaczej. Po 3-4 dniach pojawia się słodko-kwaśny odór. Przechodzi nawet przez maski.

Podczas pracy wyglądacie jak jednostka chemiczna w miejscach skażenia.
Grube rękawice, maski z filtrami, okulary, kombinezon jednoczęściowy z kapturem, buty ochronne to podstawa. Pracujemy z materiałem skażonym, usuwamy tkanki, które są traktowane jako odpady medyczne. Wyrzucamy je do worków z czerwonymi kropkami, przeznaczonych do utylizacji. W Polsce nie ma regulacji, gdzie dajemy mózg lub włosy. Wszystko jest odpadem medycznym. Mieliśmy sytuację, gdzie człowiek leżał w wannie dwa miesiące. Po takim czasie woda, jak my to mówimy, przypominała „grochówkę”. Kiedy wypompowaliśmy wodę i płyny ustrojowe, okazało się, że na dnie wanny leżała noga. „Pogrzebówka” ją zostawiła, ale po 20 minutach od naszego zgłoszenia przyjechali i ją zabrali.

Jak szybko interweniujecie od momentu otrzymania zgłoszenia?
Zgłoszenie przyjmujemy na dany adres, który poda nam klient. Do tego potrzebujemy również numer PESEL. Zawsze mamy przygotowane auto, żeby nie tracić czasu. W protokole opisujemy, jak wyglądało miejsce przed naszą interwencją, a jak po. Wskazujemy, jakie przedmioty niezwłocznie muszą zostać poddane utylizacji, a które można uratować. Następnie klient podejmuje decyzję, co utylizujemy. Często ludzie proszą o wyczyszczenie zdjęć, zegarków lub innych pamiątek po zmarłych. Naprawdę nie jest łatwo usunąć zapach zwłok. Każdy z nas ma też swój przydział pracy. W większym mieszkaniu działamy w cztery osoby. Jedni opróżniają meble, inni zbierają tkanki.

Każdy może to robić?
Trzeba skończyć kurs BHP, dezynfekcji, dezynsekcji i deratyzacji. Jednak uzyskanie certyfikatu ze stopniem wyższym to jedynie połowa sukcesu. Trzeba być efektywnym i odpornym. Czasem jesteśmy nawet psychologami. Niedawno we Wrocławiu czyściliśmy pokój po samobójstwie, a rodzina była za ścianą.

Pierwsza interwencja w sytuacjach kryzysowych.
Nigdy nie wiadomo, jak zachowa się rodzina. Kiedyś w Krakowie dziewczyna odkryła w mieszkaniu zwłoki ojca, prawdopodobnie po zabójstwie. Dostała ataku paniki. Piana szła jej z ust. Musieliśmy dzwonić na pogotowie.

Można się przygotować na taką sytuację?
Nie można. Trzeba mieć to w sobie - spokój i opanowanie. Każda śmierć jest inna, nie da się przewidzieć reakcji człowieka.

Zdarza się Panu roztrząsać, kim był zmarły, po którym sprzątaliście?
Staram się o tym nie myśleć, choć często widać to na pierwszy rzut oka. Standardowy obrazek przy samobójstwie wygląda tak: list pożegnalny, butelka wódki, psychotropy i telefon na biurku. Ten człowiek musiał dzwonić do rodziny przed śmiercią. Natomiast byli policjanci i myśliwi najczęściej odbierają sobie życie z pomocą broni palnej.

Psychotropy i alkohol to zabójcza mieszanka...
Jeden z polskich reżyserów powiesił się w hotelu. Na stole leżał xanax (popularny lek psychotropowy - przyp. red.) i butelka koniaku. Wiedziałem, że miał problemy - mieszanie leków i alkoholu to dawka zabójcza.

To była najtrudniejsza interwencja?
Nie. Kilka tygodni temu w Warszawie pojechaliśmy do starszego małżeństwa. Mąż umarł dużo wcześniej, a żona nie mogła się z tym pogodzić i z tęsknoty położyła się obok niego. Dostała sepsy i została z niej sama skóra. Bardzo trudno utrzymać też spokój, gdy wieszają się dzieci. Innym razem pojechaliśmy do zakładu w Wadowicach. Facet wszedł do maszyny introligatorskiej, operator nie wiedział o tym i uruchomił takie duże noże. Po sekundzie ucięta głowa leżała na ziemi. Tkanki były wszędzie, sprzątaliśmy 12 godzin. Innym razem pies wygryzł oczy byłemu narkomanowi. Zwłoki leżały naprawdę długo, a zamknięte w mieszkaniu zwierzę było głodne.

Jak Pan „oczyszcza” sobie głowę po takiej akcji, żeby nie zwariować?
Nie mogłem się otrząsnąć na samym początku. Pojechaliśmy do Łodzi, gdzie od trzech tygodni leżał w wannie ojciec klientki. Kilogramy pomarańczowego tłuszczu, fetor nie do zniesienia. Kąpałem się po tym trzy razy dziennie przez dwa miesiące. To siedziało w mojej głowie. Myślałem, że nie dam rady. Ale spać nie mogłem po tegorocznej akcji w Lublinie. 25-latek zatłukł narzeczoną tłuczkiem do mięsa, a resztki ciała schował do szafki. A potem zadzwonił do matki i skoczył z 11. piętra. Przeżył. Krew dziewczyny była wszędzie, musiał ją katować całą noc. Przyznam, że po tym zleceniu sam musiałem się znieczulić. I to mocno.

Czyli jednak coś Pana rusza...
Nie myślę o tym. Jadę, bo muszę. Emocje były przy pierwszych wezwaniach. Człowiek nie wiedział, jaki widok zastanie. Teraz podchodzę do tego na zimno.

Nie miał Pan takich obaw przed założeniem firmy?
Wiedziałem, w co się pakujemy. Na rynku była nisza. Pierwsze kroki stawialiśmy w 2007 roku. Obecnie, łącznie z naszą, działają trzy duże firmy zatrudniające w sumie do 30 osób. Mamy twardy kręgosłup, choć niektórzy nie dawali rady. To praca siedem dni w tygodniu od 6 do 21. Zdanie egzaminu BHP złożonego z 90 pytań i nagrań wideo to nie wszystko.

Musicie być gotowi na wszystko? Łącznie z budowlanką?
Zrywanie podłóg to nie budowlanka, ale trzeba się namęczyć. Płyny ustrojowe mogą przeciekać, robi się dziura w podłodze i wszystko leci do sąsiadów. Mieszkanie trzeba wyozonować. Nasze usługi wyceniamy od 1,5 do nawet 10 tys. złotych. Niektóre firmy sprzątają za 500 złotych. Rodziny korzystają z usług takich firm i później cierpią.

Bo muszą zamówić usługi sprzątające jeszcze raz. I zapłacić drugi raz za to samo.
Nie wystarczy przyjść, popryskać i wyjść. Tak się nie robi. Trzeba usunąć skażone rzeczy, czasem doprowadzić mieszkanie do stanu deweloperskiego - zrywanie podłóg nie zawsze wystarczy. Proszę sobie wyobrazić, co czuć w pomieszczeniu, gdzie przez trzy tygodnie latem rozkładało się ciało.

Raczej próbuję sobie wyobrazić jak to możliwe, że nikt nie zainteresował się zmarłym wcześniej.
Latem ludzie wyjeżdżają na wakacje. Zostawiają osoby starsze w domu, a te umierają przez upał i alkohol. Serce nie wytrzymuje. Rodziny wracają zadowolone z zagranicznej wycieczki i znajdują ciało. Takich sytuacji jest mnóstwo. Najwięcej zleceń mamy od stycznia do sierpnia. Na początku roku to głównie samobójstwa.

W takich sytuacjach pewnie współpracujecie z prokuraturą.
Prawo zabrania współpracy z policją, ale zdarza się, że otwiera się mieszkanie zabezpieczone do postępowania. Ze względu na zagrożenie epidemiologiczne robimy swoje pod okiem prokuratora. Sprzątamy, wychodzimy i znów policja zakłada plombę. Jednak to nie są żadne umowy.

Śmierć w popkulturze jest wszechobecna. W filmach jest mnóstwo krwi, a modelki pozują nawet w trumnach. Mimo to traktowani jesteście jak intruzi.
Sąsiedzi biorą nas za dziwaków i złodziei. Zdarza się, że przyjeżdżają policjanci i nas legitymują. Później wszyscy się z tego śmieją, ale na początku oskarżenie o włamanie nie jest fajne. Ludzie nie wytrzymują presji obcowania ze śmiercią za ścianą, ubliżają nam i krzyczą, że żerujemy na czyimś nieszczęściu. To są ludzkie odruchy, trzeba to wytrzymać. I postarać się zrozumieć.

Żona rozumie?
To uczciwa praca, ale małżonka pomaga w dokumentacji, bo to, co robimy, nie jest jednak dla niej. Firmę przekażę dzieciom. Są już nastolatkami i interesują się tematem. Czasem mi pomagają odbierać mejle. Czy dobrze robię? Nie wiem.

Niekoniecznie muszą w przyszłości sprzątać przy zwłokach...
Zgadza się, ale to nie znaczy, że będzie łatwiej. Zajmujemy się między innymi sprzątaniem po osobach z zespołem zbieractwa. Jeśli ktoś przez lata magazynował wszystko i śmieci oraz resztki żywności leżały od podłogi po sufit, to proszę sobie wyobrazić, co tam może być. Bez maski tlenowej ani rusz. Innym razem sprzątaliśmy po kobiecie, która gotowała psy - szczeniaki, które rodziła jej suka.

Jak Panu udaje się wyciszyć przy okazji Wszystkich Świętych?
Całe życie obcuję ze śmiercią i chodząc między grobami bliskich, przypominam sobie o pracy. Wstaję rano i widzę śmierć. Idę spać i widzę śmierć. Zdarza się, że dostaję telefon o 1 w nocy i trzeba jechać. Wybudzony ze snu jadę znów oglądać śmierć. Zbyt dużo jej widziałem, żeby się bać.

Ma Pan jakieś życzenie pośmiertne?
Chcę zostać spalony. Wiem, co dzieje się z ciałem po śmierci. Dlatego nie chcę, żeby coś po mnie chodziło.

Rozmawiał
Piotr Bera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska