Dziś odbyła się kolejna rozprawa w procesie tzw. wrocławskiego bombera. Paweł R. 19 maja 2016 roku podłożył bombę w autobusie linii 145 we Wrocławiu. Prokuratura uważa, że oskarżony działał tak, aby eksplozja bomby spowodowała jak największe obrażenia, u jak największej liczby osób. Prokurator oskarżył go o terroryzm. Pawłowi R. grozi dożywocie. Biegli psychologowie i psychiatrzy, którzy badali oskarżonego przez dwa miesiące orzekli, że Paweł R. miał ograniczoną poczytalność w chwili przestępstwa. Oznacza to, że sąd będzie mógł zastosować wobec niego nadzwyczajne złagodzenie kary.
Na dzisiejszej rozprawie zeznawała 82-letnia kobieta, która została ofiarą wybuchu. Była na przystanku przy ul. Kościuszki akurat wtedy, kiedy kierowca autobusu wyniósł na zewnątrz podejrzany pakunek w żółtej reklamówce, w środku była bomba. Eksplodowała zaraz po wyniesieniu z autobusu raniąc starszą kobietę. Kobieta mówi, że feralnego dnia, 19 maja wracała do domu od lekarza.
- Kiedy weszłam z Dworcowej na Kościuszki, widziałam dwa autobusy pełne ludzi. Otworzyli okna coś krzyczeli. Kiedy szłam pod wiatę, to coś wybuchło i bardzo mocno mnie uderzyło. Nie czułam bólu. Cała ręka prawa nagle była zakrwawiona. Z płaczem usiadłam na ławce pod wiatą. Spojrzałam do tyłu i zobaczyłam ładunek, który wybuchł. To było naczynie okrągłe, oblepione jakby ciastem – zeznała 82-latka. Od wypadku przeżywa silny stres, zaczęła gorzej widzieć. Miała stłuczoną nogę, bolał ją kręgosłup. Kobieta przyznała, że dziś już silnego bólu nie odczuwa, ma problemy z chodzeniem, ale dodała, że może to mieć już związek z jej wcześniejszymi dolegliwościami. Po wypadku zaczęła jednak korzystać z laski.
- Przez 42 lata pracowałam z dziećmi i trudną młodzieżą. Uważam, że to było chwilowe zamroczenie oskarżonego. Wydaje mi się, że w tamtej chwili oskarżony był w niedyspozycji psychicznej. Wybaczam mu to co zrobił, tak po ludzku. Uważam, że pan Paweł naprawi swój charakter, dorośnie – mówiła w sądzie kobieta. Do sądu zwróciła się o 20 tys. zł zadośćuczynienia. Pieniądze chce przeznaczyć m.in. na dofinansowanie letniego wypoczynku trudnej młodzieży. Kobieta pisząc do sądu poprosiła również, aby sąd "zastosował prawo łaski" i zastosował w miarę możliwości jak najniższą karę.
- Dziękuję za przebaczenie. Nigdy nie byłem złym człowiekiem i nigdy bym pani świadomie nie skrzywdził - mówił oskarżony.
- Pan jest młodym człowiekiem, życzę panu, żeby pan przebywając w odosobnieniu przemyślał swoje postępowanie i zszedł na dobrą drogę - dodała kobieta.
Oskarżony wyraził skruchę i przeprosił wszystkie osoby, które mogły skrzywdzić. Oskarżony już na pierwszej rozprawie przekonywał, że miał depresję i nie jest żadnym terrorystą.
Czy ewentualna depresja oskarżonego, połączona z braniem przez niego silnych leków na trądzik mogła doprowadzić do tego, co stało się 19 maja? Tak myśli jego mama.
Oskarżony w związku z trądzikiem stosował od 18 roku życia preparaty izotretynoniny.
- Ryzyko rozwoju depresji u osób leczonych izotretynoniną jest 2,68-krotnie wyższe niż w populacji ogólnej – czytamy w opinii biegłych, która znalazła się w aktach sprawy. Biegli zwracają uwagę, że przyjmowanie tego rodzaju leków może skutkować nie tylko występowaniem depresji, ale też drażliwości, napadów lęku panicznego i pojawianiem się myśli samobójczych. Biegli zwrócili także uwagę, że Paweł R. w trakcie leczenia trądziku stosował nie tylko retinoidy ale też sterydy, które miały wpłynąć na przyrost masy mięśniowej. To mogło spotęgować działanie leków.
O leczeniu Pawła R. mówiła dziś sporo jego mama. Przyznała, że Paweł R. miał problem z trądzikiem, który pojawił się pod koniec gimnazjum. - Ważny był wizerunek. Nie lubił się fotografować. Musieliśmy rozpocząć leczenie. Od gimnazjum, po liceum aż do zdarzenia leczyliśmy trądzik. Na początku delikatnymi sposobami – maści, kremy, antybiotyki – mówiła mama Pawła R. Dodała, że leczył się u trzech lekarzy. Zaproponowano mu silny lek. Lekarze mówili, że może być stosowany u osób „z silną psychiką”. Pod żadnym warunkiem nie mogły go brać osoby z depresją. Kobieta przyznała, że syn zaczął być nerwowy, zapominał się i narzekał, że nie może się skupić. - Stwierdziłam, że jest to efekt tego leku, który bierze. Kobieta uważa, że to właśnie depresja i branie silnych leków mogły doprowadzić do tego, co zrobił jej syn.
- Ja go wychowywałam zawsze w atmosferze religijnej. Uczyłam swojego syna jak odróżnić dobro od zła. Uczyłam, że trzeba mówić przede wszystkim prawdę, choćby była najgorsza dla innej osoby. Przekazywałam mu wartości, że należy szanować wszystko i wszystkich, a nie niszczyć – mówiła mama Pawła R. - Nie akceptuję tego czynu, którego dokonał, ale wydaje mi się, że nie było to jego działanie świadome – mówiła mama. - Ostatnio przekazywał, że nie martwi się o siebie, ale o inne osoby, które mógł skrzywdzić przez swój czyn - dodała kobieta. Zeznawała, że jej syn był i jest dobrym człowiekiem i nigdy nikogo nie skrzywdził. - Był bardzo uczuciowym i wrażliwym człowiekiem – dodała mama Pawła R. Dziś w sądzie mówiła, że syn rozmawiał z nią po tym, jak doszło do wybuchu. Miał powiedzieć, że jest mu źle i czuje się samotny.
Sędzia Marcin Sosiński zwrócił jednak uwagę, że kobieta wcześniej zeznając nie wspominała nic o tej rozmowie. Wyjaśniała tylko, że w piątek, kiedy Paweł R. przyjechał do domu o "niczym szczególnym nie rozmawiała z synem".
Dlaczego nie opisała pani w trakcie zeznań tak ważnej sytuacji - dopytywał sędzie Sosiński. - Nie wiem - powiedziała kobieta. Dodała, że pozostawiła to sobie, o czym jej wtedy powiedział syn.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?