Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ustawa bez ustępu, czyli zrozumieć urzędnika

Jacek Antczak
fot. Paweł Relikowski
"W związku z regulacjami zawartymi w Dzienniku Ustaw z roku jakiegoś tam ze zmianami w punkcie X podpunkt Y, ustęp Z oraz zarządzeniem biura departamentu spraw społecznych Urzędu Miejskiego i Wydziału Gospodarowania Nieruchomościami, powołując się przy tym na nowelizację ustawy o przekształcaniu gruntów użytkowania wieczystego w odrębną własność i przepisy o planie zagospodarowaniu przestrzennego, informujemy, że sprawa o sygnaturze X została powtórnie rozpatrzona na posiedzeniu...". Przez jakieś dwa lata dostawałem listy z urzędu miejskiego mniej więcej powyższej treści. Nie cytuję z pamięci, bo nikt nie byłby w stanie zapamiętać tego urzędniczo-prawnego bełkotu.

Korespondencja była obfita, a kolejne pisma informowały za pomocą tego języka o posiedzeniach, odwołaniach, zażaleniach, wnioskach... Gromadziłem te papierzyska w segregatorze, bo adresowane były do mnie i pewnie chodziło o coś ważnego. Zastanawiałem się nawet, czy na moim osiedlu nie będą budować elektrowni atomowej albo czy nie odkryto tu złóż gazu łupkowego.

Niestety, napisane to było taką biurokratyczną nowomową (a właściwie "staromową"), że ni w ząb nie rozumiałem, co urząd chce mi powiedzieć. Żyłem w tej niepewności przez wiele miesięcy - aż do momentu, kiedy spotkałem w windzie panią gospodarz domu. Energicznie machając mopem, wszystko mi wyjaśniła jednym zdaniem: "Jakiś lokator z sąsiedniej ulicy chce dobudować sobie kawałek garażu...".

W urzędach miejskich, skarbowych, wojewódzkich czy innych zusach i sądach pracuje kilkaset tysięcy urzędników. Niezdziwiłbym się, gdyby było ich z milion. Rozumiem, że taka grupa ludzi, jak każda mniejszość narodowa, ma swój język (niestety, jak najbardziej żywy i rozwijający się), który wywodzi się nawet z języka polskiego. A jest trudniejszy niż starocerkiewno-słowiański z chińskim razem wzięte. Nic dziwnego, że zorganizowano nawet pierwszy Kongres Języka Urzędniczego.

I pal sześć, gdy urzędnicy korespondują tym swoim szyfrem między sobą. Znacznie gorzej, że w ten sposób kontaktują się z obywatelami/mieszkańcami/podatnikami - jak nas zwał, tak zwał. Całą tą korespondecją (nie tylko wysyłaną do mnie w sprawie garażu) zajął się już Rzecznik Praw Obywatelskich. Bo przez to, że nie rozumiemy, co do nas piszą urzędy, nie mamy szansy zareagować, obronić się albo wyjaśnić czasem przecież naprawdę ważną sprawę.

Ale ratunek idzie, i to z najmniej spodziewanego miejsca. Z ZUS-u. Z wałbrzyskiego ZUS-u. Otóż powołał on Zespół ds. Jakości Korespondacji i szkoli swoich urzędników, jak do ludzi pisać po ludzku i jak wyeliminować z oficjalnych pism "zusowszczyznę". Nareszcie jakiś ZUS sensownie wydaje nasze pieniądze. A poinformowała nas o tym (z dumą i zrozumiale) rzecznik Serdeczna.

To ja w imieniu Czytelników serdecznie dziękuję. Oczywiście zgodnie z dziennikiem ustaw, ustępem którymś tam i miejscowym planem zagospodarowania przestrzeni dzisiejszego felietonu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska