18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urlop hutnika z profesorem, czyli indoktrynacja na wczasach (ROZMOWA)

Maciej Sas
W latach 50. połowa miejsc należących do FWP znajdowała się na Dolnym Śląsku, a mówiąc precyzyjniej, w kilku powiatach górskich. Domy wczasowe FWP były uwieczniane na pocztówkach.
W latach 50. połowa miejsc należących do FWP znajdowała się na Dolnym Śląsku, a mówiąc precyzyjniej, w kilku powiatach górskich. Domy wczasowe FWP były uwieczniane na pocztówkach. fot. archiwum prywatne Piotra Sroki
Wczasy w okresie PRL-u służyły nie tylko wypoczynkowi, ale też "dokształcaniu politycznemu" i zdobywaniu cennych informacji przez służby specjalne. Wszystko odbywało się w domach wypoczynkowych Funduszu Wczasów Pracowniczych. Z dr. Piotrem Sroką, historykiem Ośrodka Pamięć i Przyszłość we Wrocławiu, rozmawia o tym Maciej Sas

Mamy wczesny PRL, "burżuje" są tępieni, ale klasa pracująca zaczyna wyjeżdżać na wczasy - naśladuje swoich wrogów. Jak to pogodzić?
- Właśnie tuż po wojnie władza ludowa w przekazach propagandowych pokazywała, że nastały takie czasy, iż nie burżuazja będzie się bawić w kurortach, ale ludzie pracy.

Właśnie temu miał służyć Fundusz Wczasów Pracowniczych i należące do niego domy wypoczynkowe?
- Tak. Cały system wykrystalizował się dopiero w końcu lat 40. XX wieku. Chodziło o to, by jedna instytucja, czyli FWP, podporządkowana Centralnej Radzie Związków Zawodowych, przejęła prawie wszystkie domy wczasowe należące do związków zawodowych i organizowała wypoczynek dla jak największej liczby ludzi.


Dr Piotr Sroka

Władza chciała więc nie tylko mówić ludziom, jak mają żyć, jak pracować, w co wierzyć, ale też jak wypoczywać?
- Nieprzypadkowo w tym czasie zaczęła się wielka ofensywa ideologiczna, w ramach której można było wykorzystać również dwutygodniowe wczasy, by poddać ludzi indoktrynacji. Wypoczynek jest czymś przyjemnym, a przy okazji można zorganizować prasówki, pogadanki, odczyty na tematy polityczne. Taki system wczasów znakomicie to ułatwiał.

Dolny Śląsk był wtedy polską stolicą wypoczynku.
- W latach 50. połowa miejsc należących do FWP znajdowała się na Dolnym Śląsku, a mówiąc precyzyjniej, w kilku powiatach górskich i podgórskich - jeleniogórskim, kłodzkim, bystrzyckim (jeszcze wtedy był taki). Ogromne znaczenie miała baza, którą odziedziczyliśmy po Niemcach. Władzy zależało, by to była akcja masowa, a bez zaplecza byłoby to niemożliwe.

Jak dużo ludzi wyjeżdżało wtedy "wczasować się"?
- W 1949 roku, gdy Fundusz Wczasów Pracowniczych okrzepł, na Dolny Śląsk zjechało około 220 tysięcy wczasowiczów, rok później - 280 tysięcy, a w roku 1951 - 266 tysięcy.

Można było zdecydować, dokąd chcemy jechać.
- Teoretycznie tak, choć to było trudne. Każdy zakład dostawał pulę miejsc. Obowiązywała więc zasada "kto pierwszy, ten lepszy". FWP miał z tymi wczasami pewien problem - o ile takie miejscowości jak Karpacz czy Szklarska Poręba miały pełne obłożenie, o tyle mało kto chciał jechać do miejscowości mniej znanych, jak choćby Sokolec. Zapełnienie miejsc w takich ośrodkach było więc trudne. Poza tym na początku w ogóle nie było czegoś takiego, jak "wczasy rodzinne". Dostawało się skierowania indywidualne, co wielu ludzi odstraszało. Idea była taka, że profesor uniwersytetu miał się spotkać z hutnikiem i mogliby się wymieniać poglądami. W praktyce wychodziło to różnie... Zwykle te grupy izolowały się od siebie.

Nie wyjeżdżało się rodzinnie, ale bawiono się grupowo.
- Nie wyjeżdżało się z rodzinami, więc można było skorzystać z luzu. Żona czy mąż nie patrzyli. Poza tym dla wielu ludzi to był pierwszy taki wyjazd w życiu i często nie wiedzieli, jak się zachować. Przy alkoholu, z dala od rodziny, puszczały hamulce. Ale wczasy rodzinne stały się postulatem wielu ludzi. Pojawiły się w czasie odwilży związanej z rokiem 1956. Bo wcześniej ich brak był czynnikiem hamującym możliwość wyjazdu.

Czy przodownicy pracy byli traktowani wyjątkowo?
- Tak, mieli specjalne, lepsze domy wypoczynkowe. I z lepszym wyżywieniem. Władza hołubiła bohaterów swojej propagandy. Ale trudnym problemem była działalność słynnych kaowców, czyli referentów kulturalno-oświatowych.

To rodzaj boga wczasowego...
- ...pełniącego bardzo ważną funkcję - był osobą, dzięki której można było przeprowadzać indoktrynację. Miał organizować czas tak, by wczasowicze się nie nudzili, ale też chłonęli treści ważne dla władzy. I znowu - założenia to jedno, a rzeczywistość - drugie. Były ogromne kłopoty ze znalezieniem ludzi spełniających wskazane kryteria, a więc nie tylko umiejących organizować czas, ale też pewnych politycznie. Zresztą, kłopoty kadrowe, dotyczące nie tylko kaowców, były podstawową bolączką FWP w tamtym czasie. Praca miała charakter sezonowy, więc przyciągała często ludzi określanych w źródłach z tamtego okresu mianem "niebieskich ptaków". Nie przejawiali solidnego stosunku do pracy, poza tym "wątpliwy" był ten ich profil ideologiczny. Przy okazji kontroli okazywało się, że w struktury FWP "przenikali" ludzie niepożądani, np. byli żołnierze AK. Chyba w Karpaczu jeden z kaowców wyleciał z pracy w marcu 1953 roku, tuż po śmierci Józefa Stalina. Okazało się, że zamiast godnie uczcić śmierć wodza, zorganizował dla wczasowiczów huczną zabawę...

Jak wyglądała zabawa organizowana przez kaowca?
- Przede wszystkim, gdy nowa grupa zjeżdżała do ośrodka, organizował wieczorek zapoznawczy. Potem przygotowywał rozmaite zabawy neutralne ideologicznie: gimnastykę poranną, wycieczki turystyczne. Te ostatnie były jedną z głównych atrakcji wczasów na Dolnym Śląsku - piesze, a czasem autokarowe, jeśli tylko udało się zdobyć autokar. Choć "autokar" to słowo nieco na wyrost - zachowały się stare pocztówki, na których widać ludzi zwiedzających Sudety w ciężarowym samochodzie z drewnianymi ławkami na pace... Ale, oczywiście, kaowiec musiał pracować ideologicznie - codziennie robił prasówki, pogadanki o sytuacji politycznej, np. o wojnie w Korei jako o problemie amerykańskiego imperializmu, o niemieckim rewizjonizmie itd. Mówił o wszystkich rzeczach, którymi zajmowała się oficjalna propaganda.

Nawet ideologicznie pewny człowiek musi jeść. To były czasy trudności aprowizacyjnych. Jak sobie z tym radzono?
- Zapewnienie odpowiedniego wyżywienia było jednym z wielkich zmartwień FWP. Fundusz miał własną, niezależną drogę zdobywania żywności. Wszystko było wtedy ściśle reglamentowane. Przy domach wczasowych zakładano własne ogródki, hodowle świń, by zapewnić wczasowiczom skromne racje żywności. Jeśli ktoś chodziłby głodny, byłby też mniej podatny na ideologię. Ale w realiach gospodarki centralnie sterowanej nigdy nie udało się tego rozwiązać. To ogromny problem na naszych terenach. Miejscowe władze co roku skarżyły się na turystów, którzy wykupywali strategicznie ważne artykuły. A trudno było zdobyć tyle pożywienia, by starczało dla wszystkich - i mieszkańców, i wczasowiczów.

Dziś ludzie cieszą się zwykle, że turyści przyjeżdżają, bo to oznacza zarobek. Wtedy, jak rozumiem, mało kto się cieszył?
- Z jednej strony propaganda zachwalała, że państwo ludowe zapewnia masom możliwości wypoczynku, uprawiania turystyki, więc zachęcano do wyjazdu na wczasy. Z drugiej - gdy wnikniemy do wnętrza systemu, dominuje żal, narzekania lokalnej administracji, że turyści, kolonie naruszają tę bardzo delikatną równowagę zaopatrzeniową. Co roku w sezonie letnim problem wracał.

Nic dziwnego, że turyści nie byli lubiani przez tubylców.

- A to się wzięło właśnie głównie z tych problemów, o którym wspomniałem. Zresztą, to przekonanie, że przyjeżdża "stonka turystyczna i wszystko wyżera", pokutowało przez cały PRL. Oczywiście, była to sytuacja wywołująca konflikty z miejscową ludnością. Zaczęło się to zmieniać dopiero pod koniec PRL-u, gdy ludzie zaczęli tworzyć prywatną bazę turystyczną i zarabiać na tym.

Integralną częścią systemu wypoczynku było uprawianie turystyki. Baza schroniskowa była chyba kiepska...
- Nasz teren był atrakcyjny krajobrazowo, było wiele poniemieckich obiektów, szlaków turystycznych, wież widokowych. Ale rzeczywiście, schroniska zostały rozszabrowane i zniszczone tuż po wojnie, bo były pozostawione bez opieki. To, co się udało uratować, uruchomiono do końca lat 40. Najpierw zajmowały się tym Polskie Towarzystwo Tatrzańskie i Polskie Towarzystwo Krajoznawcze, a później się połączyły i administrowało tą bazą Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Turystyka odbywała się głównie grupowo. Działo się tak z kilku powodów. Po pierwsze, to było zgodne z założeniami przyjętymi przez władze. Po drugie, trzeba pamiętać o ograniczeniach ruchu w pasie strefy nadgranicznej. Łatwiej było zdobyć pozwolenie na poruszanie się tam grupie turystycznej niż indywidualnym turystom.

Czym była taka strefa?
- Pasem szerokości 6 km od granicy, a więc dotyczyło to większości atrakcyjnych terenów turystycznych w Sudetach. Żeby tam uprawiać turystykę, trzeba było mieć specjalne zezwolenie. Ono było sprawdzane przez Urząd Bezpieczeństwa.

Mimo że to była granica z bratnim państwem?
- Propaganda tak głosiła, ale za złamanie zasad można było mieć problemy. Dlatego specyficznym sposobem uprawiania turystyki w tamtym czasie były masowe rajdy turystyczne. One też miały oprawę propagandową. Ich uczestnicy na trasie wykonywali różne czyny społeczne dla miejscowej ludności, np. pomalowali płot w miejscowej szkole. Do tych elementów towarzyszących rajdom wielką wagę przywiązywała propaganda. Ale sami uczestnicy traktowali to jako zło konieczne.

Zastanawiam się jeszcze nad rolą kaowca. To idealne stanowisko dla kogoś, kto zbierałby informacje.
- Rzeczywiście, kaowcy, kierownicy i pracownicy domów wczasowych czy schronisk, byli dobrymi informatorami dla UB czy Wojsk Ochrony Pogranicza, które miały własną sieć informatorów. Obie służby pozyskiwały informatorów, by kontrolować ruch na granicy. Czasami więc po kilka osób w domu wczasowym było informatorami służb.

Ze wspomnień wynika, że ludzie bawili się dobrze - mimo absurdów. Oczywiście, pomagał im też alkohol.
- Panowało przekonanie, że wczasy pracownicze były świetną zabawą, jak w piosence Wojciecha Młynarskiego "Jesteśmy na wczasach". Już w latach 50. tak się działo - rzeczywistość była trudna, ale ludzie dobrze się bawili. Nieodłącznym elementem był alkohol, najlepiej w dużych ilościach. Propaganda starała się pokazywać, że jest inaczej, ale to się kiepsko udawało. Zwykle to sami kaowcy prowokowali zakrapiane imprezy.
Mimo niedomagań i absurdów generowanych przez ówczesne władze wielu Polaków dostało w tamtym czasie okazję, by pierwszy raz w życiu wyjechać na urlop - zobaczyć góry czy morze. To umożliwił im właśnie Fundusz Wczasów Pracowniczych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska