MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szczęście nie musi być głośne

Robert Migdał
Przez cały czas porozumiewa się z dziećmi w dwóch językach: mówi do nich i jednocześnie pokazuje znaki w języku migowym
Przez cały czas porozumiewa się z dziećmi w dwóch językach: mówi do nich i jednocześnie pokazuje znaki w języku migowym Paweł Relikowski
Beata nie usłyszy, kiedy jej córeczki pierwszy raz powiedzą do niej "mama". Nie usłyszy: "Tak bardzo cię kocham", "Tęsknię za tobą", "Przytul mnie". Będzie to mogła przeczytać tylko z ruchu ich warg, znaków pokazanych rękami i oczywiście poczuć, gdy ją mocno obejmą. O tym, jak wyglądało wychowanie dzieci przez osoby niesłyszące 30 lat temu, a jak dzisiaj - pisze Robert Migdał

Szczupła blondynka, nie wygląda na swoje 32 lata (idę o zakład: piwa by nikt jej nie sprzedał, nie prosząc wcześniej o dowód osobisty). Pierwsze, co rzuca się w oczy, to uśmiech Beaty: od ucha do ucha. I to, jak na powitanie rozkłada ręce i w języku migowym pokazuje: "Cześć, jak się masz?". Łatwo zrozumieć, co pokazuje, bo każdego, kogo spotyka choćby przez kilka chwil, uczy podstaw "migania" (ja sam, na jednym z pierwszych spotkań, poznałem znaki: "pracuję", "kocham cię", "kino", "idę do domu", pijany" "głupi", "dziecko", "czytam", no i kilka słów niecenzuralnych - z ciekawości oczywiście).

Poza miganiem Beata od razu próbuje - i to skutecznie - powiedzieć parę słów. Bo choć nie słyszy, to mówi: z roku na rok coraz wyraźniej. To dzięki systematycznym ćwiczeniom z logopedą i jej niesamowitemu samozaparciu. "Jest uparta jak diabli" - mówią jej znajomi.
Nie zawsze tak było...

***

Beata Glądała-Radecka nie słyszy od dziecka, prawie od urodzenia. Na świat przyszła już z dużą wadą słuchu. Pech chciał, że dostała silnego zapalenia ucha środkowego, gdy miała 9 miesięcy. Jeden antybiotyk, drugi... Po latach lekarze stwierdzili, że to właśnie choroba mogła być przyczyną tego, że dziś jest głucha.

- 32 lata temu inaczej wyglądał świat, świat głuchych. Rodzice zauważyli, że nie reaguję na ich wołanie, na hałas dookoła, wycie karetki czy trzask kubłów śmieciarki budzących całe osiedle, gdy miałam ponad rok. Dopiero wtedy poszli ze mną do poradni wad słuchu. Diagnoza brzmiała jak wyrok: "Dziecko nie słyszy" - wspomina.

Pewnie zauważyliby, usłyszeli wcześniej, gdyby nie to, że sami nie słyszą. Mama - Teresa - gdy miała dwa latka, zachorowała na zapalenie opon mózgowych i straciła słuch. Ojciec - Stanisław - jest głuchy od urodzenia.

Stereotypowe myślenie królowało wśród ludzi: "głuchy - głupi", "głuchy - popychadło"

Koniec lat 70. Rodzice wszystkich maluchów, które rodzą się w gierkowskiej Polsce, walczą z brakiem szklanych butelek do mleka, pieluch tetrowych, zasypek, kremów, z brakiem odżywek - dziś dostępnych w każdej aptece. Rodzice z głuchym dzieckiem mają o niebo gorzej. Ich problemy trzeba pomnożyć razy dwa, ba, nawet więcej.

- Pal licho puste półki. Bardziej bolała pustka w głowach innych ludzi. Stereotypowe myślenie królowało wśród ludzi: "głuchy - głupi", "głuchy - popychadło". "głuchy - niech weźmie rentę, niech się zamknie w czterech ścianach, niech nie przeszkadza..." - mówi Beata.

Dorośli dorosłymi. A dzieci? Bardziej okrutne: izolacja na podwórku, przezwiska, samotność, płacz po kątach, niechęć przed wychodzeniem na podwórko do koleżanek. - Dziś jest trochę lepiej, ale tylko trochę. Ludzie nadal potrafią być złośliwi... - mówi Beata.
Mama i tata, trzymając maleńką Beatkę na rękach, byli pełni obaw: czy będzie zdrowa, czy będzie słyszeć, a jak się obudzą, gdy będzie ich wołać, a oni jej nie usłyszą...

- Jak będą reagować na mój płacz, kiedy jestem głodna? Dla słyszących rodziców to żaden problem, a głusi... Spróbuj włożyć stopery na noc do uszu, kiedy małe dziecko śpi obok ciebie w pokoju. Zwariować można z niepewności, czy się coś dziecku nie dzieje, czy czegoś nie potrzebuje, czy się nie zaniesie i nie zsinieje z płaczu - mówi.

Z pomocą przyszedł im brat mamy - Andrzej. Słyszący. Zamieszkał z nimi na kilka miesięcy. To on budził ich w nocy i mówił, że Beata płacze, że trzeba się nią zająć.

- Na szczęście nie była męczącym dzieckiem: jadła, spała, bawiła się z wujkiem. Gdy wujek się wyprowadził, to babcia Zofia, która mieszkała piętro niżej, alarmowała nas, że płacze. Ale taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie - opowiada Stanisław Glądała, ojciec Beaty.

Drugi wujek Mietek (szwagier ojca Beaty) - złota rączka, inżynier elektronik - skonstruował specjalne urządzenie: mikrofon połączony z lampką: gdy malutka Beatka płakała, jej głos uruchamiał lampkę i rodzice wiedzieli, że coś się dzieje.

Urządzenie nie było do końca idealne - wystarczyło trzasnąć głośniej garnkami w kuchni i już włączał się alarm. Tak samo, gdy za ścianą sąsiadka trochę głośniej suszyła głowę sąsiadowi, że znów zasiedział się z kumplami na piwie - też lampka zaczynała błyskać. Ale lepsze to, niż nic. Niż cisza.

***

- Kiedy dowiedzieliśmy się, że Beatka nie słyszy, to martwiliśmy się o jej przyszłość. Jak to rodzice - wspomina Stanisław Glądała, ojciec Beaty. - Posyłaliśmy do logopedy, chcieliśmy jak najszybciej załatwić jej aparat słuchowy, ale 30 lat temu to nie było łatwe. Dziś to jest nie do pomyślenia, ale wtedy Beatka swój pierwszy aparat dostała dopiero, gdy miała pięć lat. To bardzo późno... - dodaje.

Beatka swój pierwszy aparat dostała dopiero, gdy miała pięć lat. To bardzo późno...

Życie Beaty biegło tak jak innych dzieci w jej wieku - z tym wyjątkiem, że chodziła z innymi głuchymi dziećmi do specjalnej szkoły: najpierw podstawówka we Wrocławiu, potem liceum w Warszawie.

Od rodziców, znajomych i w szkole nauczyła się języka migowego. Nie poprzestała jednak na tym. Szybko zaczęła czytać z ruchu warg (chciała porozumiewać się z koleżankami, które nie znały języka migowego, żeby za każdym razem nie podsuwać im kartki i długopisu, żeby napisały to, co chcą powiedzieć).

- Wystarczy, że ktoś, kto ze mną rozmawia, stanie ze mną twarzą w twarz, nie pali w trakcie rozmowy i niczego nie je - i wszystko zrozumiem. Ważne, by chciał mi poświęcić chwilę uwagi - tłumaczy Beata. - No i, chociaż głupio się do tego przyznać - stojąc trochę dalej, można podsłuchiwać, co mówią inni ludzie - śmieje się Beata. - Strasznie pilnuję się, żeby tego nie robić, ale niekiedy jest to silniejsze ode mnie - dodaje.
Od kilku lat (odkąd ma dobry, bardzo czuły aparat słuchowy) Beata uczy się też mówić. Dla dziecka z domu, gdzie panowała wieczna cisza, to wielki sukces - jej rodzice wymawiają nadal pojedyncze słowa (nie zawsze zrozumiałe - nadal wolą się posługiwać kartką i długopisem). A Beata? Dzisiaj mówi całe zdania.

- Nienawidzę, kiedy ludzie mówią o mnie głuchoniema lub niemowa. To dla mnie obraźliwe. Bo przecież ja mówię - może nie tak wyraźnie i płynnie jak zdrowi ludzie, ale mówię. Ja jestem tylko głucha - tłumaczy.

***

Męża Bogdana (też nie słyszy od urodzenia) poznała 17 lat temu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Romantyczne spacery, wspólne wypady do kina i na... dyskoteki.

- Bez aparatu słuchowego nic nie słyszę, ale kiedy jestem na sali, gdzie gra muzyka i stanę naprzeciwko wielkich głośników, to dochodzą do mnie silne drgania i cichuteńkie dźwięki - opowiada Beata. - Z aparatem jest lepiej: co prawda nie słyszę mowy ludzkiej, chyba że w otoczeniu jest kompletna cisza i ktoś krzyknie moje imię. Wtedy reaguję. Ale dochodzą do mnie ostre dźwięki: erka na sygnale, wyjący kogut policyjny czy straży pożarnej.

Nieraz Beata budziła zdziwienie znajomych, którzy widzieli ją kiwającą się w rytm muzyki, ze słuchawkami od MP3 włożonymi do uszu.

- Jezu, co robi głucha?
- No co? Muzyki słucha?
- Jak to słucha?
- No normalnie, na full.
- A czego?
- Teraz Kayah, leci "Supermenka"...

***

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Romantyczne spacery, wspólne wypady do kina i na... dyskoteki

Życie w jej małżeństwie potoczyło się bardzo szybko: ślub (ach, jaką piękną Beata miała wtedy suknię), wspólne mieszkanie na wrocławskim blokowisku, (nie za duże, ale za kilka lat będą chcieli zmienić na większe), podróże po Polsce i Europie. Dwa lata temu radość w rodzinie i poruszenie wśród znajomych: "Beata jest w ciąży".

***

28 maja 2008, rozmowa na Gadu-Gadu.
Kolega: Cieszę się, że będziesz miała dzidziusia. I jak jest? Boisz się porodu?
Beata: Na razie nie myślę.
Kolega: Dobrze znosisz ciążę?
Beata: Jasne.
Kolega: Będzie chłopiec czy dziewczynka?
Beata: Nie znamy jeszcze płci.
Dwa dni później. 30 maja 2008, rozmowa na Gadu-Gadu.
Kolega: Co słychać?
Beata: Trafiłam do szpitala, dostałam krew do przetoczenia, bo miałam za niski poziom żelaza i B12.
Kolega: A co się stało?
Beata: Zbadali mnie i znaleźli przyczynę: to przez ciążę bliźniaczą.
Kolega: Gratulacje!!! Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę z wielkim brzuchem.
Beata: Już jest dla mnie trochę za ciężki, bo podwójny.
Kolega: Ale i tak nie będziesz miała większego od mojego.
Beata: Bardzo śmieszne.

***

25 września 2008, rozmowa na Gadu-Gadu:
Beata: Dziękuję za gratulacje! Od wczoraj jestem z maluchami w domu.
Dzieci są zdrowe i trochę spoko. Na początku było mi ciężko z dwójką, ale już jakoś daję radę.
Koleżanka: Jak dzieci mają na imiona?
Beata: Eleonora i Klara.
Koleżanka: Piękne imiona i bardzo niespotykane dzisiaj.
Beata: Poważnie?
Koleżanka: No nie, co druga koleżanka w mojej szkole to była Klara i Eleonora.
Beata: Klara po mojej ukochanej babci, a Eleonorę wybraliśmy sami, z kalendarza. Mówimy na nią Nora.
Koleżanka: No to będzie miała przechlapane na podwórku...

***

Od chwili, gdy Beata dowiedziała się, że będzie miała dzieci, bała się, że mogą być głuche. Zrobiła badania genetyczne. Diagnoza: "Dzieci mogą nie słyszeć". Nie było płaczu, nieprzespanych nocy... Zawzięła się, spięła w sobie, wiedziała, że da radę poradzić sobie i z tym problemem.
- Twarda jesteś?
- Przecież mówili mi znajomi, że ta piosenka, ta, co mi się podobała, z mocnym rytmem, to "Supermenka". Jak ja... - śmieje się Beata. Perliście, bardzo głośno - tak, że wszyscy dookoła odwracają się, żeby zobaczyć, co i kogo tak cieszy. - Jestem głucha, a nauczyłam się mówić, mam przyjaciół, rodzinę, kochane dzieci... Jak tu nie być szczęśliwą? - uśmiecha się.
Teraz dziewczynki mają półtora roku (z pewnością będą modelkami - takie są śliczne, lub piosenkarkami - wyją tak wniebogłosy, że niejedna Doda i Violetta Villas mogą zzielenieć z zazdrości).

Jestem głucha, a nauczyłam się mówić, mam przyjaciół, rodzinę, kochane dzieci... Jak tu nie być szczęśliwą?

- Niestety, do końca nie wiem, czy całkowicie nie słyszą. Miały już cztery specjalistyczne badania, które nie wykazały, że mogą być głuche. Ale tak naprawdę wiarygodne będą badania, kiedy bliźniaczki skończą dwa latka. Cały czas się pocieszam, że będą zdrowe: bo jak inaczej wytłumaczyć to, że czasami dzieci reagują na moje zawołanie i na hałas - opowiada Beata.
Przez cały czas porozumiewa się z dziećmi w dwóch językach: mówi do nich i jednocześnie pokazuje znaki w języku migowym. Tak na wszelki wypadek: bo jak będą słyszeć - to się dogadają. Jak nie, to nic straconego - ich językiem będzie migowy.
- A wieczorami, przed snem, biorę je na ręce i śpiewam im kołysanki, opowiadam bajki. Chcę, żeby miały normalne dzieciństwo, jak inne dzieci - dodaje.
Beata nie ma takich samych problemów z wychowaniem dzieci, jak jej rodzice, ponad 30 lat temu. W nocy jest cisza, więc gdy dzieci zapłaczą - aparat słuchowy Beaty wychwytuje dźwięk. Gdyby zasnęła kamiennym snem, na pomoc przychodzi technika: w sypialni bliźniaczek ma zamontowane specjalne czujniki, które mikrofonami wychwytują głos dziecka i włączają urządzenie wibrujące, które budzi mamę (lub tatę).

Ale innych problemów jest mnóstwo. Zdrowi rodzice, gdy dziecko dostaje gorączki i trzeba wezwać lekarza, chwytają za telefon i dzwonią po pomoc. Proste, no nie? U Beaty jest trochę inaczej: nie chwyci za słuchawkę i nie wezwie lekarza na domową wizytę, bo nie każdy pediatra ma komórkę, żeby mu wysłać SMS-a. Wsiada więc w samochód i jedzie z dziećmi na ostry dyżur. W samym szpitalu nie jest łatwiej: dzieci się drą wniebogłosy, a ona musi z kartką papieru w ręce i ołówkiem w drugiej pisać, o co jej chodzi, jakiej pomocy potrzebuje, bo nie każdy jest na tyle cierpliwy, żeby spokojnie wysłuchać i próbować zrozumieć.

Ale to nie koniec.

Dwójka chorych maluchów w domu - to nie lada problem. Bo głuchy nie ma szans na zarejestrowanie dzieci telefonicznie. Musi jechać osobiście lub prosić znajomych, rodzinę - o pomoc, o wykonanie telefonu, umówienie wizyty. - Gdyby można było zarejestrować się do lekarza SMS-em, to byłoby cudownie - marzy Beata.

Dwa światy: osób słyszących i głuchych. - Niekiedy jestem traktowana jak człowiek drugiej kategorii. Ludzie lekceważą moje prośby. Myślą, że mogą mnie oszukiwać: myślą, że jak jestem głucha, to jestem naiwna... Nic nie zmieniło się przez 30 lat - mówi Beata.

Co ją boli najbardziej?

- Brak cierpliwości. Lekarz urzędnik denerwuje się na mnie, bo "traci swój cenny czas" poświęcając mi go więcej niż innym: musi przeczytać moje pytanie, odpisać mi na kartce... To trwa. Ludzie zdrowi nie mają takich problemów, a ja mam tak wszędzie: w ZUS-ie, urzędzie skarbowym - dodaje.

Tak samo jest ze zdobyciem pracy: większość rozmów kwalifikacyjnych kończy się na początku, kiedy nagle pracodawcę oświeca, że głuchy nie pogada z klientem przez telefon. Jej na szczęście się udało - jest cenionym grafikiem w dużym wydawnictwie.

***

Zwykłe życie, wieczór po pracy. Siadasz wygodnie wieczorem przed telewizorem. Świetnie. Kanapki na stole, ciepła herbata. Leci właśnie film, który ma kilka gwiazdek w recenzji, na koncie Oscara. Oglądasz... Jak jesteś głuchy, to i owszem, oglądniesz. Gorzej ze zrozumieniem - nie każdy film jest wyświetlany z napisami dla niesłyszących. No i nie każdy bohater filmu wypowiada wszystkie swoje kwestie przodem do kamery, żeby móc czytać z ruchu jego warg. - No, może poza "Modą na sukces", ale ile można oglądać, jak każdy z każdym się żeni i rozwodzi - śmieje się Beata.

Ludzie myślą, że mogą mnie oszukiwać: myślą, że jak jestem głucha, to jestem naiwna

Problemy głusi mają na każdym kroku. Ostatnio Beata nie wyjechała pociągiem z Wrocławia, bo czekała na peronie trzecim (tak było napisane na tablicy informacyjnej), ale w międzyczasie przez megafon zapowiedziano, że pociąg odjedzie z pierwszego... Ludziom słyszącym taka przygoda może się zdarzyć przez zagapienie, głuchym - po prostu dlatego, że są głusi.

Inny przykład? Rozmawiasz z koleżanką. Nagle ktoś wam przerywa, wtrąca się, przeszkadza. Wkurza was to. Podobnie jest z głuchymi. Rozmawiają między sobą w języku migowym. I gdy nagle ktoś staje między nimi, zasłania im "miganie" drugiej osoby. Jest podobnie. To przerwa w rozmowie.

Beata macha ręką. Problemy problemami. - Każdy je przecież ma. I my, głusi, i ludzie na wózkach, i niewidomi. Przejmować się można, ale nie można się załamywać, bo wtedy człowiek się cofa w życiu. A przecież trzeba cieszyć się tym, co mamy - śmieje się, tuląc do siebie bliźniaczki.
Zasnęły. Uff, chwila wytchnienia...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska