Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Święta za pasem, znów każą się nam godzić i bratać. Spokojnie, jakoś przetrzymamy ten trudny okres

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber, szef działu sport w Gazecie Wrocławskiej
Wojciech Koerber, szef działu sport w Gazecie Wrocławskiej fot. Paweł Relikowski
Za chwilę święta, prezydent zachęci w orędziu do pojednania, inni też będą głosili, że warto sobie podać rękę. Ale spokojnie, to długo nie potrwa, jakoś przetrzymamy ten trudny okres. Zresztą nawet w wigilię można udawać niepełnosprytnego. Jak w tym dowcipie o strudzonym wędrowcu, co w wigilijny wieczór właśnie puka do drzwi i pyta: Szczęść Boże, wpuścicie Państwo do środka? A w odpowiedzi słyszy: Przykro nam, tradycja nakazuje, by jedno miejsce zostawić przy stole puste. Do widzenia panu!

Nie wszyscy są jednak tacy wredni. Ja dla przykładu od ręki mógłbym stworzyć alfabet szkodników i pasożytów dolnośląskiego sportu. Bo rozmawiam z ludźmi, potrafię kojarzyć fakty, dodawać, mnożyć (z wyjątkiem mnożenia pieniędzy). Póki co, nadal jednak udaję ślepego. Bo rewolucja nie zawsze robi dobrze.

No różnie te nasze stosunki międzyludzkie wyglądają. Kolega zaskakuje ostatnio pytaniem, dlaczego kobiety mają z reguły skrzywioną przegrodę nosową. Otóż odpowiedź, okazuje się, jest całkiem prozaiczna: by nie kusiło. A propos urazów stawowo-kostnych. Największa afera ostatnich dni wybuchła w koszykarskim Turowie Zgorzelec, gdzie były klubowy specjalista od przygotowania fizycznego, Adrian Markowski, oskarżył trenera Rajkovicia. Otóż stwierdził on, że serbski szkoleniowiec - wiedząc o drobnych problemach z kolanami swojego zawodnika Łukasza Wichniarza - nakazał przygotowanie dlań takiego zestawu ćwiczeń, by uraz się... znacznie pogłębił.

O Markowskim wspominałem lat temu kilka, to były oszczepnik. Mianowicie na mistrzostwach Polski w Bydgoszczy powiało mu tak kapitalnie, że pobił rekord życiowy o dobrych kilka metrów, co więcej - dostał się na czoło światowych list. I tak oto stał się ofiarą własnego sukcesu. Bo trafił do systemu ADAMS, światowa komisja antydopingowa zaczęła wymagać, by z trzymiesięcznym wyprzedzeniem meldował, gdzie konkretnego dnia i o której godzinie będzie dokładnie przebywał. A to amator był de facto, pracował zawodowo, dostarczał ludziom w regionie internet, handlował też kosmetykami. I jego trener Marcinów wyjaśniał mi: "Panie, a skąd on może wiedzieć, komu i gdzie za kilka tygodni będzie ten internet zakładał?".

Później już nie słyszałem, by Markowskiemu znów powiało. A Turów? Pamiętam, że swego czasu ogromny problem z zawodnikiem miał tam sam trener Urlep. Co wpuścił na parkiet Adama Wójcika, ten rzucał jak natchniony. Więc przestał go Urlep wpuszczać, bo innych graczy chciał promować. Takie wspomnienie pojawia się też zresztą w biografii koszykarza, spisanej ostatnio przez red. Jacka Antczaka, siedzącego dwa biurka dalej.

Wracając do przedświątecznego pojednania. To zawsze miły czas, mandarynki smakują jak nigdy, a karpie już od wielu dni są w tzw. BPS-ie (bezpośrednie przygotowanie startowe). Oznacza to ścisłą dietę, by akurat na Boże Narodzenie trafiły z najlepszą formą do... spożycia (kupcie karpia latem - dwa razy bardziej tłusty). To także czas, by nasz sportowy grajdołek zrobił rachunek sumienia. By regionalne kluby reprezentujące tę samą dyscyplinę nie wycinały się wzajemnie, lecz zdrowo rywalizowały. By podając do mediów sukcesy własne, nie zatajały sukcesów konkurencji. Bo to niby konkurencja, lecz ta sama dyscyplina. Po co wystawiać jej kiepską laurkę? Kochać się nie musicie, lecz współpracować niekiedy trzeba.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska