Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdrojewski: Stracono długi okres po powodzi z 1997 roku

Robert Migdał
Wojtek Wilczyński
Z Bogdanem Zdrojewskim, byłym prezydentem Wrocławia, rozmawia Robert Migdał.

Od kilku dni jest Pan w Szanghaju, w Chinach. Pewnie wolałby Pan być teraz we Wrocławiu.
Bez dwóch zdań, ale choć jestem daleko, to cały czas jestem sercem we Wrocławiu, myślę o moim mieście, o mojej rodzinie, która tam została, o mieszkańcach. Cały czas na bieżąco śledzę, co się dzieje.

To może trzeba wsiąść w samolot...
Bardzo bym chciał. Zastanawiałem się nad tym, by natychmiast wrócić do Wrocławia, gdy dotarły do mnie pierwsze niepokojące sygnały. Ale moim kłopotem jest to, że zastępuję naszego premiera w Chinach i nie mogę wyjechać.

Wspomnienia z 1997 roku wracają?
Wracają wszystkie myśli, wspomnienie dawnego wysiłku, wszystkie dramaty...
Rok 2010. Przerwane wały, częściowo zalany Wrocław, woda w mieszkaniach, ludzie walczący z wodą.

Jak Pan to widzi w internecie, to co Pan czuje?
Czułem ogromny niepokój, kiedy pojawiały się pierwsze informacje, które były bardzo nieprecyzyjne, tak jak 13 lat temu, gdy nie dawały szans dokładnego sprecyzowania skali i miejsc zagrożeń.

W 1997 roku byłem pełen lęku, że buduję sytuację paniki lub ewentualnej paniki, mimo że nie miałem precyzyjnych informacji

Wrocławianie przeżyli powódź na własnej skórze - i mieszkańcy, i władze miejskie. Czy nie powinna to być nauka na przyszłość?
Niestety, w czasie tych lat bezpośrednio po powodzi, według mojej oceny, niewiele zrobiono, by wzmocnić służby meteorologiczne, a zwłaszcza te, które budują obszar informacji powodziowych w całym kraju. Zmarnowano okres 1997-2002 - wielokrotnie o tym mówiłem. Występowałem również na forum sejmowym, żeby uzyskać sprawozdanie z realizacji programu Odra 2006, który miał chronić miejscowości położone nad Odrą przed powodzią. Wówczas mi odmówiono. Dwukrotnie w budżecie Państwa nie wykorzystano środków na działania dotyczące tego programu. Pieniądze zostały niewykorzystane. Patrzę ze smutkiem na tę perspektywę, dlatego że te wszystkie zagrożenia, które teraz powstają, w mojej ocenie, w części są nie do uniknięcia.

Pewne rzeczy jednak można było zrobić, pewnym wydarzeniom zapobiec.
Ale tylko w części, jak na przykład przygotowanie ludzi na to, co się może stać, określić skalę dramatu i dopracować informacje, jakie można było przekazać mieszkańcom.

Widzieliśmy wszyscy, co się dzieje w Krakowie, Opolu, Brzegu. Mimo to jeszcze w czwartek i piątek władze miasta, z prezydentem Rafałem Dutkiewiczem na czele, uspokajały, że nie zabraknie wody w kranach, że to, co się dzieje w sklepach, to niepotrzebna panika, że nie zabraknie prądu, że nie zaleje miasta, że Kozanów jest całkowicie bezpieczny... I nagle w sobotę po południu wielkie zaskoczenie.
W 1997 roku, przed powodzią, kiedy dzwoniłem do redakcji Słowa Polskiego, Gazety Wrocławskiej, Gazety Wyborczej z dramatycznymi ostrzeżeniami, byłem pełen lęku, że buduję sytuację paniki lub ewentualnej paniki, mimo że nie miałem precyzyjnych informacji.
Zaryzykował Pan i chyba dobrze zrobił.
Bo to jest zawsze ryzyko prezydenta - czy dmuchać na zimne, ostrzegać i być potem oskarżanym na przykład o to, że się współpracowało z jakimś producentem wód mineralnych i naganiało mu się klientów takimi ostrzeżeniami. To, czy informować ludzi o zagrożeniu, czy ich uczulać na nie - to trzeba zawsze rozważać na miejscu. Po informacjach, których się domagałem bezpośrednio przed powodzią, po konsultacjach z szefami różnych instytucji zdecydowałem się w 1997 roku na daleko idące ostrzeżenia. Nie wiem, czy Rafał Dutkiewicz posiadał informacje pozwalające mu na podobne działania.

Ludzie chcieliby jednak wiedzieć o zagrożeniu, żeby móc się przygotować: zabezpieczyć domy, samochody, wywieźć dzieci z zalanych terenów.
Oczywiście, mieszkańcy Wrocławia mają prawo wiedzieć o zagrożeniu. Chociaż z drugiej strony określanie skali miejsc, punktowo tego zagrożenia, jest zawsze bardzo trudne.

Najważniejsze rzeczy jeśli chodzi o wrocławski węzeł wodny zrobiono bezpośrednio po powodzi

Wrocław jest częściowo zalany, wały uszkodzone, straty pewnie będą ogromne. Co teraz trzeba zrobić w pierwszej kolejności?
Trzeba pamiętać że wrocławski węzeł wodny, zaprojektowany między wojnami, to jeden z elementów całego systemu, który ma chronić miasto przed powodzią. Najważniejsze elementy są przed Wrocławiem, a nie we Wrocławiu. Węzeł jest naprawdę dość dobry, dość wydajny, ale nie na skalę powodzi stuletnich. Przygotowano określony program dla tego węzła i to był właśnie program Odra 2006. Jednak najważniejsze rzeczy w latach 1997-2001 miały z tych pieniędzy być realizowane w obszarze zbiornika Racibórz i polderów. Należało zbudować system kanałów ulgi dla Wrocławia. Niestety, z różnych powodów w najlepszym swoim okresie, kiedy było wielkie wyczulenie na powódź i na jej skutki, nie został zrealizowany. Nie zrobiono nawet 25 procent tego.

A w samym Wrocławiu co było najważniejsze - wzmocnienie wałów? Wybudowanie nowych?Najważniejsze rzeczy jeśli chodzi o wrocławski węzeł wodny zrobiono bezpośrednio po powodzi. I one się sprawdziły. Przede wszystkim jaz szczytnicki, część progów wodnych, część rozwiązań hydrotechnicznych - one zostały wzmocnione i naprawione.

Natomiast jeśli chodzi o wały, ich rekonstrukcję, to naprawa siłami natury po powodziach, po przesiąkach, po różnego rodzaju osłabieniach, trwa kilkadziesiąt lat. Jeśli zaś chodzi o ich wzmocnienie w mieście, zwłaszcza o obszar w okolicach Kozanowa, to przypominam sobie, że udało wzmocnić wały w 1999 i 2000 roku od strony Ślęzy. Bo zawsze najważniejszym zagrożeniem był cofka od Ślęzy, a nie bezpośrednio Odra.

Ale na tym najbardziej zagrożonym terenie, w okolicach ulicy Ignuta, wybudowano osiedle mieszkań komunalnych. Nadal nie ma tam potężnego wału.
- Wały nie należą do miasta. Ja nawet próbowałem robić zadania związane z wałami i szło mi to niezwykle opornie, bo musiałem uzyskiwać zgodę na to, żeby można było niektóre prace wykonywać środkami miejskimi. Przypomnę tylko, że najważniejsze prace wykonałem w oporze do odpowiedzialnych za wały ówczesnym czasie. Przypomnę wał przeciwpowodziowy koło kościoła Maryi Panny na Piasku - został skończony w 1997 roku, tuż przed powodzią. Wykonałem prace na ulicy Grodzkiej - na całej długości, a także w obszarze młynu Maria. Robiliśmy, choć to nie były zadania gminy.
Po co w takim razie?
Robiliśmy te naprawy, bo liczyliśmy, że to będzie dobre dla rozwoju Wrocławia. O powodzi nie myśleliśmy...

Ale wróćmy do sprawy Kozanowa.
Tam było najtrudniej ruszyć z jakimikolwiek pracami, bo właścicielami terenów są i Skarb państwa, i spółdzielnie, i prywatni właściciele. W związku z tym uzgodnienia dotyczące możliwości prowadzenia prac na tym terenie, na terenach prywatnych, były permanentnie z różnych powodów blokowane, a w przypadku jednej decyzji zaskarżane nawet do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Niestety, prace tam szły bardzo opornie.

Kozanów to nadal problem. Ciągle grozi mu zalewanie. Może trzeba przestać stawiać tam jakiekolwiek budynki?
Dwie spółdzielnie mieszkaniowe budujące na Kozanowie po 1997 roku osiedla domków, korzystały z prawa, które jest z okresu międzywojennego, a które zostało zatwierdzone w latach 70. i 80. Trzeba pamiętać, że Niemcy w okresie międzywojennym wykreśliły obszar Kozanowa z obszarów polderowych. Ten teren został przemianowany na teren zagrożenia powodziowego, ale Niemcy uznali, że zabezpieczenia, jakie wówczas wykonali, są wystarczające, by można było te tereny przekwalifikować na tereny jedynie zagrożone powodzią, a wykreślić z obszaru polderowego. Takie plany miejscowe i plan ogólny obowiązywał też mnie, wiec każdy, kto chciał uzyskać pozwolenie na budowę, nie mógł uzyskać odmowy, mimo tego, że blokowaliśmy to na wszystkie możliwe sposoby.

Wracam do pytania: nie sądzi Pan, że jednak powinno się zakazać budowania czegokolwiek na tych terenach?
Nie, bo jeśli byśmy zakazywali budownictwa na terenach zagrożonych zalaniem, to trzeba pamiętać, że Wrocław posiada takich terenów prawie 40 procent, a to oznaczałoby wyłączenie z rozwoju, z wybudowania czegokolwiek na Bartoszowicach, Zalesiu, Sępolnie, Biskupinie, Zaciszu. Bo to są tereny zagrożenia powodziowego. Tak jak całe okolice Widawy, Popowice, Pilczyce, Kozanów, a także osiedla na Praczach, Złotniki, Leśnica - to wszystko to są tereny zagrożone zalaniem. Trzeba budować zbiorniki retencyjne, kanały ulgi dla wezbranych rzek i wreszcie zrealizować w pełni program Odra 2006.

Potrzeba odrobinę czasu, żeby pojawiły się prawidłowe oceny - kto za co odpowiadał, kto czegoś zaniedbał

Ale wróćmy jeszcze na chwilę do ostatnich dni we Wrocławiu. Choć 13 lat temu komunikacja była utrudniona - nie było prądu, raczkowała telefonia komórkowa - to jednak chyba bardziej ówczesne władze miasta radziły sobie niż dzisiaj. Jest chaos informacyjny, miasto się dowiaduje od mieszkańców, od dziennikarzy, że wały zostały przerwane...
W 1997 roku nie było telefonów w tej skali, co dzisiaj, ale też z tego powodu byłem wszędzie, żeby bezpośrednio informować mieszkańców o tym, co się dzieje. Stąd też mój apel do mediów, żeby były bezpośrednim przekaźnikiem wszystkich informacji z centrum zarządzania kryzysowego w Poltegorze. Telewizja, radio, gazety bardzo mi pomogły. Natomiast wydaje mi się, że teraz władze miejskie mają o wiele łatwiej - są telefony komórkowe, był prąd w mieście, a i dzisiejsza skala powodzi nie jest taka gigantyczna, jak 13 lat temu. System informacyjny poszedł do przodu. Jeżeli nie zadziałał, to nie mam pojęcia dlaczego.

Po tych kilkunastu godzinach od zalania Wrocławia, jak Pan ocenia pracę urzędników miejskich, służb?
Nie dokonuję tych ocen, bo z takiej odległości, z Chin, to jest bardzo trudne. A poza tym w takich sytuacjach polecam powściągliwość. Zazwyczaj potrzeba odrobinę czasu, żeby pojawiły się prawidłowe oceny - kto za co odpowiadał, kto czegoś zaniedbał, kto nie był tam, gdzie powinien być, kto był niekompetentny - zawsze do takich ocen potrzebny jest oddech i dystans. Jestem przeciwnikiem pochopnych ocen.

To co - teraz bardziej trzeba wziąć się do roboty i zabezpieczyć się na przyszłość?
Jak najbardziej. Ważne, by pamiętać o tym, że czas bezpośrednio po powodzi, wtedy, kiedy mija zagrożenie, jest niezmiernie ważny. Nie wolno zmarnować ani godziny bezpośrednio po powodzi w zakresie dotyczącym fundamentów budynków, kanalizacji, oceny skutków, właściwego wnioskowania. Bo powódź przynosi straty nie tylko w czasie powodzi, ale także potrafi być bardzo dotkliwa przez wiele tygodni, miesięcy, a w niektórych miejscach wiele lat po powodzi. Ludzie muszą czuć, że zrobiono wszystko, co możliwe. Muszą zwyciężyć emocje zwycięstwa, a nie porażki przed naturą. To jest bardzo ważne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska