Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawdza się wizja rozwoju ludzkości Witkacego – uważa prof. Janusz Degler

Małgorzata Matuszewska
Prof. Janusz Degler
Prof. Janusz Degler Tatiana Jachyra
Prof. Janusz Degler, historyk literatury, teatrolog, wybitny znawca twórczości Witkacego, prowadzi w zakopiańskim Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza Międzynarodowe Sympozjum Tłumaczy Witkacego.

W tym roku obchodzimy 130 urodziny Witkacego. Czy dziś wciąż jest ważny?
Bardzo się cieszę, że Senat RP przyjął uchwałę o Roku Witkiewiczów, bo tak się składa, że w tym roku mija 100. rocznica śmierci Stanisława Witkiewicza - ojca i 130. rocznica urodzin syna. To bardzo ważna uchwała i mam nadzieję, że skutki jej będą wielorakie dla dobra obu wybitnych twórców polskiej kultury. Na pewno przyczyni się do popularyzacji ich dokonań, także poza granicami kraju, a zwłaszcza syna, którego świat odkrył pięćdziesiąt lat temu i dziś jest chyba najlepiej znanym polskim twórcą, czego dowodzą przekłady jego tekstów na 25 języków, wydania zbiorowe, liczne premiery dramatów, wystawy obrazów, portretów oraz fotografii w prestiżowych muzeach i galeriach w wielu krajach. Właśnie dowiedziałem się, że w Rydze odbyła się promocja tomu, zawierającego przekłady 14 sztuk Witkacego, która rozpoczęła obchody Roku Polskiego Teatru Publicznego w Estonii. Mam nadzieję, że cały rok będzie obfitować w podobne wydarzenia, które potwierdzą, że to nie tylko szacowny klasyk, ale twórca współczesny, mający jeszcze dużo nam do powiedzenia.

Zakopane to centrum obchodów?
Obchody w Zakopanem mają wyjątkowe znaczenie z kilku powodów. Stanisław Witkiewicz to twórca stylu zakopiańskiego, który wpłynął na charakter architektury Podhala, a samo Zakopane zawdzięcza mu wiele pięknych projektów. Jego syn co prawda się tu nie urodził, ale w Warszawie, skąd rodzice przenieśli się w 1890 roku do Zakopanego, gdzie mieszkał już do końca życia i był jedną z najważniejszych i najbarwniejszych postaci tamtejszego środowiska artystycznego.

Teatr jego imienia ma trzydzieści lat…
24 lutego 1985 roku zespół absolwentów krakowskiej PWST pod wodzą Andrzeja Dziuka zainaugurował działalność premierą Autoparodii i Pragmatystów Witkacego. Miałem zaszczyt zostać ojcem chrzestnym teatru. Wróżono mu, podobnie jak wielu podobnym inicjatywom, rychły koniec. Udało się im jednak przerwać tę fatalną passę i teraz z dumą będą mogli dokonać bilansu swych osiągnięć i sukcesów. Kocha ich publiczność (ja też!) i to jest dla nich źródło siły oraz młodzieńczej energii. W ramach uroczystości jubileuszowych organizujemy Międzynarodowe Sympozjum Tłumaczy Witkacego. Bierze w nim udział 12 tłumaczy (apostołów) z 11 krajów. Rozmawiamy m.in. o tym, z jakimi trudnościami łączy się tłumaczenie jego tekstów.

Z jakimi?
Witkacy był nowatorem języka polskiego. Potrafił wydobyć z niego ukryte możliwości twórcze, spotęgować walory emocjonalne i ekspresyjne, m.in. za pomocą neologizmów, zaskakujacych metafor i różnych deformacji. Ponadto jego język jest mieszaniną różnych stylów: konwersacji salonowej, stylu uczonego, rozmowy kawiarnianej i języka potocznego doprawionego wymyślnymi wulgaryzmami. Rozmawiam z tłumaczami o tym, jak radzą sobie z tym stylem, a zwłaszcza z neologizmami, których pełno w każdym utworze? Czy udało się im przełożyć bydlądynkę, gębowzorcę, pokierdasić lub pogwajdlić itp.? Jak postępują z nazwiskami, które podobnie jak w tradycyjnej komedii są mówiące? Czy starają się je przełożyć, czy też zachowują oryginalne brzmienie? Jeśli to drugie, to bez wątpienia ginie ich znaczenie lub efekt humorystyczny. Czy i jak można na niemiecki, angielski lub francuski przełożyć np. takie nazwiska, jak Persy Zwierżontkowskaja, Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka, Świntusia Macabrescu, Flake-Prawacka czy Murdel-Bęski? Nie mówiąc o wielopiętrowych przekleństwach w Szewcach, jak choćby te: „ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum!”. Tłumacz musi ustalić pewne reguły i konsekwentnie ich przestrzegać. Ciekaw jestem tych reguł.

Witkacy jest dziś popularny w innych krajach?
Tematem rozmów jest także obecność Witkacego w danym kraju. Czy rzeczywiście jest jednym z najczęściej tłumaczonych, interpretowanych i granych polskich autorów? Z mojej dokumentacji, którą gromadzę od 1965 roku, wynika, że zrobił światową karierę. Świadczy o tym zarówno liczba języków, na które był tłumaczony, jak i ponad 400 inscenizacji jego dramatów. Wystawiano je nie tylko w Paryżu, Londynie, Rzymie i Moskwie, ale także w Honolulu, Sydney, Rio de Janeiro i Tokio. W Stanach Zjednoczonych sztuka Wariat i zakonnica zdobyła autentyczne powodzenie (kilkadziesiąt premier w teatrach uniwersyteckich). Ważne jest także pytanie, jak tłumacze widzą przyszłość Witkacego, co jest dla nich szczególnie ważne, czy można mówić o aktualności problematyki jego utworów? Sądzę, że w każdym przypadku będą mówić, jak istotną rolę odgrywa kontekst tradycji teatralnej, a także zjawisk artystycznych czy kulturowych w ich kraju. W Niemczech na przykład łączono go z tradycją ekspresjonizmu, we Francji z nadrealizmem, a światową karierę zaczynał jako prekursor teatru absurdu. Poza tym każdy będzie mógł opowiedzieć, jaki był początek jego romansu z Witkacym, dlaczego go wybrał i poświęcił mu wiele lat swego życia, borykając się z wieloma trudnościami i przeważnie nie licząc na specjalne uznanie.

Kogo gościcie?
Nasi goście to: Andriej Bazilewskij z Moskwy, który założył wydawnictwo Wahazar, przetłumaczył wszystkie dramaty, trzy powieści, wydał pisma teoretyczne, napisał o nim książkę, prof. Dalibor Blažina z Zagrzebia, Darja Dominkuš z Ljubljany, Karol Lesman z Amsterdamu, dr Ewa Makarczyk-Schuster i prof. Karlheinz Schuster z Moguncji, Josep Maria de Sagarra Àngel – dyrektor Instytutu Cervantesa w Warszawie, Profesor Giovanna Tomassucci z Florencji, dr Ladislav Volko z Bratysławy, Biserka Rajčić z Belgradu – przetłumaczyła większość polskich pisarzy na język serbski, Lidia Ligęza z Krakowa – właśnie kończy przekład Szewców na esperanto oraz Jarosław Bielski, absolwent krakowskiej PWST, który od prawie 30 lat prowadzi własny teatr w Madrycie i opowie o swoich doświadczeniach z graniem Witkacego dla hiszpańskiej publiczności.

Urodziny w teatrze, więc nie obędzie się bez spektakli. Co Pana cieszy najbardziej?
Bardzo się cieszę, że po raz pierwszy zobaczę na scenie Metafizykę dwugłowego cielęcia w reżyserii Andrzeja Dziuka – sztukę właściwie u nas nie graną. Po raz pierwszy wystawił ją Edmund Wierciński w 1928 roku w Teatrze Nowym w Poznaniu, który postanowił sprawdzić w praktyce teorię Czystej Formy. Witkacy widział spektakl i nie poznał własnej sztuki. Upił się z aktorami po premierze i z rozpaczy pił przez pięć dni. Była to jedyna pięciodniówka, która mu się w życiu przydarzyła, ale chyba można go zrozumieć. Drugi raz sztukę zagrano w czerwcu 1974 w krakowskim Teatrze im. Słowackiego. I chyba na tym się kończą jej dzieje. Akcja toczy się w Australii i ma oczywiście związek z wyprawą Witkacego do tropików w czerwcu 1914, w której udział zaproponował mu Bronisław Malinowski, dowiedziawszy się o samobójstwie narzeczonej przyjaciela. Przejechali przez całą Australię, zatrzymując się w miejscach, w których Witkacy umieścił potem akcję sztuki. Miała ona powodzenie w Stanach Zjednoczonych, dwa razy wystawiono ją w Australii w pobliżu miejsc, gdzie rozgrywają się wypadki sceniczne. Niestety, dramaty Witkacego, których akcja dzieje się w tropikach, zbytnio nie interesują naszych reżyserów. Dlatego z tym większą ciekawością oczekuję na inscenizację Dziuka.

Pan pracuje wciąż nad Dziełami zebranymi Witkacego. Na jakim jest Pan etapie?
Zbliżamy się do końca Dzieł zebranych, które od 1990 roku wydaje Państwowy Instytut Wydawniczy. Edycja obejmie 25 tomów. Niedawno ukazał się drugi tom Listów, a w najbliższych dniach wyjdzie przygotowany przeze mnie tom pism krytycznych i publicystycznych. Pozostaną cztery tomy do wydania: trzeci tom listów, bardzo trudny, zawierający ważną korespondencję m.in. z filozofem Romanem Ingardenem i przede wszystkim ponad sto listów do Hansa Corneliusa, filozofa niemieckiego, którego Witkacy od młodości uważał za swego mistrza, zaprosił go nawet do Zakopanego i w październiku 1937 roku przyjechał on Polski. Od czerwca 1935 do sierpnia 1939 prowadzili ze sobą intensywną korespondencję. Cornelius zachował wszystkie listy Witkacego. To prawdziwa skarbnica wiedzy o nim, bo – podobnie jak w listach do żony – zwierzał się mu ze wszystkich swoich spraw, często bardzo intymnych, dotyczących życia erotycznego, dzięki czemu obraz jego prywatnego życia jest pełniejszy. Tom Varia, nad którym zacznę pracować po powrocie z Zakopanego, będzie zawierał m.in. reportaż z podróży do tropików, który Witkacy opublikował po powrocie w 1918 roku do Zakopanego, żartobliwe artykuły o demonizmie i dandyzmie zakopiańskim, wywiady oraz wiersze.

Był jednak poetą?
Uważał, że nie ma talentu poetyckiego, bardzo nad tym ubolewał, ale stale pisał wiersze i piosenki, które przeważnie komponował podczas kąpieli. Niektóre umieszczał w listach do żony i przyjaciół bądź na rysunkach. Pod koniec życia napisał dwa wielkie poematy: Do przyjaciół gówniarzy i Do przyjaciół lekarzy, który jest swoistym testamentem, zawierającym w ostatnich strofach wskazówki, jak ma wyglądać jego pogrzeb (na trumnie złoty laur Polskiej Akademii Literatury ma złożyć jakieś dziewczątko o dość ładnej nóżce, z twarzyczką nawet względnie dość rozumną). Większość wierszyków i piosenek wyda w osobnym tomiku Państwowy Instytut Wydawniczy.

Po co?
W 1977 roku taką edycję przygotowała Anna Micińska i te wierszyki zrobiły niespodziewaną karierę. Montowano z nich scenariusze teatralne i grano z muzyką znanych kompozytorów. Marek Grechuta piosenką Hop, szklankę piwa wygrał nawet festiwal w Opolu. Nakład tego tomu jest dawno wyczerpany, a więc warto przygotować nowe wydanie uzupełnione wierszykami z listów i tymi, które się odnalazły od tamtego czasu. Witkacy bowiem ciągle pisze, raz po raz znajdują się w zbiorach rodzinnych nieznane wierszyki i piosenki. Dzieła zebrane zakończą dwa tomy. Kronika życia i twórczości nie wymaga większej pracy, bo znajdzie się w niej kalendarium (24 II 1885- 1 VII 1918), które opracowała Anna Micińska. Kronikę od lipca 1918 do 18 września 1939 zamieściłem w tomie Witkacego portret wielokrotny. Tom zostanie uzupełniony rozprawami, poświęconymi ważnym wydarzeniom w jego życiu, np. Krzysztof Dubiński napisze artykuł o pobycie Witkacego w Rosji i służbie w armii carskiej, podczas której uczestniczył w wielkiej bitwie nad Stchodem w lipca 1916 r. i został ranny. Na front już nie wrócił, ale w Petersburgu obserwował z bliska rewolucję lutową, a potem październikową. Te dwa wyjątkowe wydarzenia poważnie zaciążyły nad jego koncepcjami historiozoficznymi, myśleniem o przyszłości ludzkości.

Najtrudniejsze za Panem?
Szczególnie trudnym zadanie będzie przygotowanie tomu Bibliografia, który obejmie całą jego twórczość łącznie z recepcją polską i zagraniczną, począwszy od 1893 roku, kiedy mając osiem lat napisał komedie z życia rodzinnego i kilka innych sztuczek, które ojciec skwapliwie przepisywał i wysyłał swojej matce na dowód, że sprawdza się jego teoria wychowania syna bez nauki szkolnej i w całkowitej swobodzie, co miało sprzyjać spontanicznemu rozwojowi osobowości i talentów. Zachowało się siedem Juweniliów, z których najbardziej znane są Karaluchy, kończące się proroczym okrzykiem: Idzie szare! Bibliografię zamierzamy doprowadzić do tegorocznych obchodów rocznicowych. Mam znakomitych współpracowników. Tomasz Pawlak, który perfekcyjnie przygotował dwa tomy listów do rodziny, przyjaciół, znajomych i tzw. wrogów, pracuje już nad trzecim tomem listów. Natomiast Przemysław Pawlak będzie mi pomagał przy Bibliografii. Mam nadzieję, że oba tomy ukażą się w 2016 roku i wtedy będę mógł powiedzieć, że jestem szczęśliwy, bo zadanie, które postawiliśmy sobie ćwierć wieku temu z Anną Micińską, Lechem Sokołem i Bogdanem Michalskim, zostało wykonane. Dobrze byłoby z okazji Roku Witkiewiczów wznowić także wspaniałe Listy do syna Stanisława Witkiewicza wydane w 1968 roku.

Co mówiłby dziś, patrząc na świat? Byłby przerażony?
Sądzę, że istotnie byłby przerażony, bo uznałby, że sprawdza się jego wizja rozwoju ludzkości. Uważał, że od czasów rewolucji francuskiej zmierza ona w stronę powszechnej szczęśliwości. Zapanuje równość, braterstwo, sprawiedliwość i ogólny dobrobyt. To kraina utopii, o której marzyło oraz pisało wielu filozofów i pisarzy. Dla Witkacego była to jednak wizja przerażająca. W tym nowym społeczeństwie, doskonale zorganizowanym, przypominającym społeczeństwo mrówek czy pszczół, czyli w społeczeństwie masowym, zabraknie miejsca dla indywidualności. Ponadto ludzie przyszłości nie będą już zdolni do odczuwania uczuć metafizycznych, które stanowią podstawowy wyróżnik człowieczeństwa. Tę sytą, pozbawioną trosk egzystencjalnych, ujednoliconą ludzkość nazywał społeczeństwem zbydlęconym, bo jedyną jej potrzebą będzie zaspokojenie potrzeb życiowych, a kontakt z kulturą zostanie ograniczony do prymitywnej rozrywki. Gdyby zobaczył gigantyczne supermarkety i tysiące w nich ludzi (nawet w niedzielę!) uznałby, że oto spełnia się jego katastroficzna wizja, przed którą usiłował nas ostrzec. Daremnie…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska