Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Izu Ugonoh: Waga ciężka stoi otworem, wszyscy wierzą w swoją szansę na pas. Ja też

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Izu Ugonoh jest 13. pięściarzem wagi ciężkiej według rankingu WBO
Izu Ugonoh jest 13. pięściarzem wagi ciężkiej według rankingu WBO Materiały prasowe
Czołowy polski pięściarz wagi ciężkiej Izu Ugonoh (15-0, 12 KO) opowiada nam m.in. o planach podboju królewskiej kategorii wagowej, dorastaniu w Gdańsku w latach 90., niedoszłej karierze piłkarza i udziale w programie „Taniec z Gwiazdami”.

Kiedy Andrzej Gołota występował w „Tańcu z Gwiazdami”, zapytano go o to, czy praca nóg bardziej przydaje się w boksie czy w tańcu. Odpowiedział: „Szczerze? Wszędzie”. Niektórzy do tej pory zastanawiają się, co miał na myśli.
Może chodziło mu o chodzenie? (śmiech)

A jak jest w Pana przypadku?
Wydaje mi się, że praca nóg w tańcu jest bardziej widoczna. To podstawa, zależnie od odmiany tańca kroki zaczyna się od palców albo od pięty. Żeby dobrze wykonać układ, trzeba mieć to opanowane perfekcyjnie. W boksie jedni pracują na nogach lepiej, inni gorzej. Teoretycznie nie wpływa to mocno na jakość pięściarza. Ale jeśli ma się rewelacyjną pracę nóg, jak kiedyś Muhammad Ali, jest się bardzo groźnym dla każdego rywala. Myślę, że praca nóg wyniesiona z tańca może pomóc w boksie. W drugą stronę raczej to nie działa.

Wiele osób zastanawiało się, po co Panu udział w „Tańcu z Gwiazdami”.
Sam nie wiem. (śmiech) Nie da się przeanalizować każdej życiowej decyzji i od razu wiedzieć, czy miało się rację. Czas pokaże, czy był to dobry krok. Byłem tam przez dwa i pół miesiąca, wystąpiłem w siedmiu odcinkach. Jestem zadowolony z pracy, jaką wykonałem.

Udział w programie wpłynął w jakikolwiek sposób na Pana plany sportowe?
W ubiegłym roku stoczyłem pięć walk w ciągu dziewięciu miesięcy, potrzebowałem trochę odpoczynku. Udział w „TzG” był częścią mojego planu na ten rok. Nie zrobiłem tego wbrew komukolwiek. Najważniejsze dla mnie osoby, czyli trener, menedżer i promotor, zgodzili się na ten krok. Mieli świadomość tego, że na chwilę może to w jakiś sposób przystopować mój rozwój czysto bokserski. Zobaczymy jednak, w jaki sposób ten rodzaj aktywności ruchowej oraz promocja mojej osoby wpłynie na moją dalszą karierę. Szybko wrócę do pełnego treningu bokserskiego. Kolejne walki pokażą, czy jest lepiej, czy gorzej.

W programie szło Panu bardzo dobrze. Wcześniej był Pan królem parkietu?
(śmiech) To za duże słowa. Nie miałem wcześniej styczności z taką formą tańca. Lubiłem się poruszać na dyskotekach, mam poczucie rytmu. Ale spodziewałem się, że w programie będzie więcej zabawy. Bo dla mnie minął on przede wszystkim pod znakiem ciężkiej pracy. Zaskoczyło mnie to, że trzeba włożyć aż tyle energii, poświęcenia i zaangażowania, by zatańczyć na parkiecie przez minutę i 15 sekund. Można mieć duży talent, ale żeby robić coś dobrze, trzeba bardzo mocno pracować.

Po występie w „TzG” ludzie rozpoznają Pana na ulicy dużo częściej niż wcześniej?
Tak. Chociaż oprócz tańca robiłem ostatnio dużo rzeczy, choćby komentowałem walki. Staram się być blisko tego, co najbardziej kocham, czyli boksu. Jestem bardziej rozpoznawalny, choć nie potrafię określić, w jakim stopniu. Ale czuję, że to fala, która powoli nabiera tempa. Zobaczymy, gdzie będzie to prowadzić. Na pewno to korzystne. Fajnie, że ludzie nie związani z boksem dowiadują się o mojej osobie. Mam nadzieję, że będą oglądać moje kolejne walki.

Niektóre portale wciąż piszą jednak o Panu „brat Osi”... [Siostra Izu w 2014 r. wygrała program „Top Model” – red.]
Mnie to nie robi różnicy. Świadczy to o ich poziomie, nie moim. (śmiech)

Jak by Pan określił etap, na którym jest obecnie pańska kariera bokserska?
Uważam, że w tym momencie potrzebne mi są walki, które mnie sprawdzą. Pokażą, gdzie plasuję się w czołówce wagi ciężkiej. Dla kibiców i dla siebie chciałbym trudnych walk, które pokażą trochę więcej moich możliwości.

Miał Pan długą przerwę od boksu. Jak dziś podchodzi Pan do tego okresu?
Nie boksowałem przez prawie dwa lata, głównie z powodu problemów kontraktowych. Musiałem sobie znaleźć nowych kolegów. (śmiech) Znalazłem i znów zacząłem walczyć. Mam teraz bardzo fajną ekipę ludzi, którzy ze mną współpracują. Zrozumiałem, że na sukces pięściarza pracuje cały sztab ludzi. Wyjeżdżając z Polski byłem nieufny. Na mojej drodze były osoby, których niespecjalnie interesowało moje dobro. Ale najważniejsze jest to, co jest teraz. Mam za sobą ludzi, którym bardzo ufam. Mogę z nimi iść na wojnę.

Ta przerwa zmieniła Pana podejście do sportu?
Ten okres pokazał mi przede wszystkim drogę, którą muszę iść. Było dużo momentów, w których mogłem zwątpić i stwierdzić: „Izu, zajmij się czymś innym. Masz możliwości, skończyłeś studia. Zostaw ten sport w spokoju”. Ale coś cały czas pchało mnie do boksu. Byłem zdeterminowany, by dalej iść tą drogą. Gdybym potrafił zrezygnować, pewnie bym to zrobił. Z perspektywy czasu myślę, że ta przerwa mnie wzmocniła. Uświadomiła mi, że nie będę miał spokoju dopóki nie dopnę swego.

Jest duża różnica między Izu sprzed przerwy, walczącym jeszcze w wadze junior ciężkiej, a obecnym?
Jestem zupełnie innym zawodnikiem. Wcześniej boksowałem tak, by punktować rywali. Miałem na koncie nokauty, ale postrzegałem siebie bardziej jako boksera niż punchera. W USA zrozumiałem, że jestem połączeniem tych dwóch typów zawodnika. Potrafię skrzywdzić rywala ciosami z obu rąk. Mocno wpłynęło to na moją filozofię boksowania. Nokauty są najpiękniejsze. Wiadomo, nie można próbować przewrócić rywala na siłę. Ale świadomość tego, że mogę to zrobić jest... przyjemna. (śmiech)

Najkrótsza droga do mistrzostwa świata do dla Pana pięcie się w górę rankingu WBO, w którym zajmuje Pan już 13. miejsce?
Niekoniecznie. Boks składa się z kilku elementów. Ja mam wpływ na to, co dzieje się w ringu. Ale są sprawy, którymi zajmują się menedżerowie i promotorzy. Ja muszę robić swoje. Wydaje mi się, że przy odpowiednich wiatrach jeszcze w tym roku mogę być sklasyfikowany przez inne federacje. Mówię o mistrzostwie świata, ale nie wiem jaka droga będzie do niego prowadziła. Wiem tylko, że muszę pokonać każdego, kto mi na niej stanie. I na tym się skupiam. Podchodzę do spraw zadaniowo. Teraz moim zadaniem jest powrót na ring, rozkręcenie się i zrobienie fajnych walk. Dla mnie, kibiców i świata boksu.

Sparował Pan m.in. z Władimirem Kliczką i Bermanem Stivernem, byłymi mistrzami. Jak ocenia się Pan na tle czołówki?
Od każdego z tych pięściarzy czegoś się nauczyłem o sobie. Wyciągnąłem od nich lekcje i bardzo się dzięki temu rozwinąłem. Na co dzień sparuję z Josephem Parkerem, pretendentem numer jeden do pasa IBF. Moim zdaniem ma on jedne z najszybszych rąk w wadze ciężkiej. Obaj bardzo korzystamy na wspólnych treningach. Na chwilę obecną nie patrzę na mistrzów: Tysona Fury’ego, Anthony’ego Joshuę czy Deontaya Wildera. Czekam na to, co wydarzy się do końca tego roku. Myślę, że w przyszłym droga do walk z najlepszymi na świecie będzie dla mnie otwarta.

Waga ciężka jest najciekawsza od lat?
Zrobiła się ciekawa, kiedy nudny Kliczko odszedł na boczny tor. Teoretycznie ma możliwość powrotu na tron jeśli wygra rewanż z Furym. Ale według mnie Tyson będzie w tej walce zawodnikiem lepszym o 20 procent. Kiedy zakłada się pas, człowiek automatycznie czuje się lepiej. A Kliczko będzie musiał zaryzykować. Potrafi to robić na sparingach, ale w walce zwykle wybierał bezpieczne rozwiązania. Pytanie, czy będzie w stanie postawić wszystko na jedną kartę. Z tyłu głowy będzie miał świadomość tego, że na drugiej porażce z Furym może ucierpieć jego cała legenda. Nie wiem, czy uda się mu to udźwignąć psychicznie. I czy w ogóle dojdzie do tej walki, choć jest zakontraktowana. Pożyjemy, zobaczymy.

Pana wielu porównuje do wspomnianego Joshuy. Słusznie?
Aż tak jestem przystojny? (śmiech) Imponuje mi to, co Anglik robi w ringu, takie porównania są dla mnie komplementem. Ale wydaje mi się, że jestem innym zawodnikiem niż on. Mój styl dopiero się krystalizuje. Jestem pod wrażeniem tego, ile można zrobić w ciągu roku. W ubiegłym mówiłem, że daję sobie 12 miesięcy, które pokażą gdzie jestem. Wygrałem w tym czasie pięć walk i teraz jestem w podobnej sytuacji. Druga połowa tego roku będzie dla mnie niesamowicie ważna. Przy odpowiednich pojedynkach pokażę swój styl. Wtedy zobaczymy, na ile jestem podobny do Joshuy.

Pana postępy chwalił m.in. Evander Holyfield. Jak podchodzi Pan do takich ocen?
Skupiam się na tym, żeby robić swoje. Nie czekam na to, aż ktoś mnie pochwali. To nie jest mi do niczego potrzebne. Takie rzeczy są oczywiście miłe, lecz kiedy człowiek cieszy się pochwałą, musi zdawać sobie sprawę z tego, że po głosach krytyki będzie mu bardzo smutno. Ja staram się słuchać wszystkiego z przymrużeniem oka. Najbardziej zależy mi na opinii ludzi, z którymi wspólnie pracujemy na mój sukces. Tego się będę trzymał.

Zaczynając treningi muay thai chyba nie marzył Pan nawet o tym, że kiedyś będzie o Panu mówił Holyfield?
Nie przypuszczałem nawet, że będę kiedyś boksował. Mieszkał w Las Vegas, spotykał takich ludzi jak Floyd Mayweather Jr, Mike Tyson czy właśnie Holyfield. Oglądał na żywo walkę stulecia Floyda z Mannym Pacquiao. Wydaje mi się, że kiedy w życiu ma się trochę odwagi, mogą wydarzyć się niesamowite rzeczy. Ja przychodząc na pierwszy trening po prostu chciałem się sprawdzić. Tak było na każdym kolejnym kroku. Na razie sprawdzanie się całkiem nieźle mi wychodzi. I nadal będę to robił.

Pamięta Pan, jak pierwszy raz trafił na salę treningową?
Chciałem się sprawdzić. (śmiech) Miałem wtedy 19 lat. Od dłuższego czasu wiedziałem, że muszę pójść na trening muay thai. Ale nie miałem na to czasu, trenowałem piłkę nożną. Sporty walki cały czas jednak przyciągały. W końcu nie wytrzymałem i poszedłem na trening. Już dwa miesiące później stoczyłem pierwszą walkę. Dziś myślę, że było to totalnym szaleństwem. Ale... chciałem się sprawdzić.

Filmy z Jean-Claudem Van Dammem miały wpływ na tę decyzję?
Wiele rzeczy miało. Filmy, fakt że lubiłem rywalizację czy... po prostu lubiłem się bić. Wszystko zaczęło się dużo wcześniej, kiedy byłem aktywnym dzieckiem. Przez lata to tłumiłem. Wiadomo, „bądź grzeczny, nie bij się”. Ale kiedy zacząłem świadome życie bez rodziców, nie było innej opcji. Walka pojawiła się w naturalny sposób. I było fajnie.

Nie chciał Pan iść w ślady taty i zostać kapitanem żeglugi?
Nie, to zupełnie nie moja bajka. Tym bardziej, że nie podobało mi się to, że bardzo często nie było go w domu.

A jak było z tą piłką nożną? Grał Pan m.in. w rezerwach Lechii Gdańsk.
Często mówię, że prawie zostałem piłkarzem. Ale prawie robi wielką różnicę. Byłem pracowity, zdeterminowany, silny. Pasowałem na kilka pozycji. Ale czegoś tam zabrakło. Wychodzę z założenia, że można być dobrym w wielu rzeczach, lecz trzeba znaleźć tę, w której jest się najlepszym. I odnaleźć motywację, by szlifować talent. Szybkie sukcesy w sportach walki wskazują, że mam do nich naturalne predyspozycje. Dlatego poszedłem taką drogą. Mogę fajnie zatańczyć w „Tańcu z Gwiazdami”, ale czy mógłbym zostać tancerzem? Nie, nie ma takiej możliwości.

Ale na testach w drugiej lidze hiszpańskiej i Irlandii Pan był.
W Irlandii sobie pykałem, ktoś mnie zauważył i zabrał na testy do Hiszpanii.

Wciąż interesuje się Pan piłką, kibicuje?
Szczerze mówiąc, kiedy przestałem grać, totalnie zapomniałem o piłce. Znalazłem nową sportową miłość i skupiłem się tylko na niej. Aż trudno w to uwierzyć, w końcu poświęciłem na piłkarskie treningi wiele lat. To pokazuje, że jestem indywidualistą i sporty zespołowe mnie nie pociągają. Oglądam najważniejsze mecze, na pewno z kolegami będziemy śledzić spotkania kadry Adama Nawałki na Euro. Ale mniejszymi wydarzeniami czy Ekstraklasą się nie interesuję.

Dorastanie w Gdańsku w latach 90. miało duży wpływ na to, kim Pan dziś jest?
Wszystko, co dzieje się w naszym życiu, ma na nas wpływ. Jestem, kim jestem. Czarnoskórym facetem płynnie mówiącym po polsku. Bo tu urodziłem się i wychowałem, przeszedłem cały proces edukacji, od żłobka do studiów. Ostatnie kilka lat w dużej mierze spędziłem poza granicami kraju. Ale mam dużą świadomość tego, co mnie ukształtowało. Gdańsk, szkoła, podwórko...

Użeranie się ze skinami też?
Też. To była część mojego dorastania. Skinów było sporo, problemów z nimi też. Ale dziś za nic bym tych problemów nie oddał. Mogłem być niezłym świrem, ale chyba wyrosłem na całkiem normalnego człowieka. (śmiech) Więc chyba poradziłem sobie z tym dobrze. Nie mam żadnej traumy czy czegoś takiego. Jest git.

Wciąż zdarzają się ludzie, którzy nie mogą uwierzyć w to, że czarnoskóra osoba może być Polakiem, płynnie mówić w naszym języku?
Jasne. Często w sklepach obsługują mnie po angielsku. Całe szczęście dobrze posługuję się tym językiem. Głupio by wyszło, jeśli odpowiedziałbym ekspedientowi „Nie wiem, co do mnie mówisz”. (śmiech) Przyjmuję to wszystko z humorem, tak trzeba podchodzić do życia. Kiedy jestem w Polsce, znam świadomość ludzi, historię, wiem co aktualnie się dzieje. Wiele osób traktuje mnie jednak jak turystę. Albo bardzo stereotypowo. Miałem taką sytuację przed jakąś walką. Jadę w windzie, koleś patrzy się na mnie. Nie zagadał po angielsku, bo nie umiał. Ale zaczął udawać, że kozłuje piłkę. Ko-szy-ków-ka? Pokazałem tylko głową, że nie. (śmiech)

Jak Polska się zmieniła od kiedy dorastał Pan czy wyleciał trenować do USA?
Polska cały czas się zmienia. To niesamowite. Przez ostatnie kilka miesięcy mieszkałem w Warszawie. Kiedy poprzednio tu byłem, nie było choćby drugiej linii metra. Wszystko było w remoncie. A teraz pracuje się nad innymi rzeczami. Myślę, że wielu ludzi powinno raz na jakiś czas gdzieś wyjechać, żeby mieć perspektywę. Siedząc w środku nie widzi się, jak Polska ewoluuje jako państwo. Negatywne zmiany pewnie też byśmy znaleźli, ale wolę skupiać się na pozytywach. Zauważam je i zawsze z przyjemnością wracam tutaj, do domu.

Lubi Pan łamać stereotypy?
Poniekąd to, kim jestem, przeczy stereotypom. Nie znając mnie wcześniej nikt nie spodziewa się, że będę mówił po polsku tak, jak mówię. Nie jestem też jakimś narwanym, aroganckim typem, żeby ktoś po chwili rozmowy pomyślał, że najbardziej lubię miażdżyć ludzi. (śmiech) Będąc sobą, w naturalny sposób łamię stereotypy.

Kiedy kolejny raz zobaczymy Pana w ringu?
W tym roku chcę stoczyć trzy pojedynki. Przyszły może być niesamowity. Waga ciężka stoi otworem. Kiedy Kliczko jest na bocznym torze, wszystko może się wydarzyć. Jest coraz większe zainteresowanie kibiców. Wszyscy czują się odważni, pewni tego że mogą walczyć o tytuł. I świetnie. Bo ja też zaliczam się do tych osób.

Listopadowa gala Polsat Boxing Night Wchodzi w grę?
Taki jest plan. Ostatnią dużą walkę w tym roku chciałbym stoczyć właśnie tam.

Rozmawiał Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Izu Ugonoh: Waga ciężka stoi otworem, wszyscy wierzą w swoją szansę na pas. Ja też - Sportowy24

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska