Mecz z większym animuszem zaczęły "Słoniki", ale to miejscowi pierwsi mieli z czego się cieszyć Śląsk wyszedł na prowadzenie w 25 min. Ryota Morioka zebrał piłkę przed szesnastką i błyskawicznie posłał ją do wbiegającego w szesnastkę Kamila Bilińskiego. Ten był jednak zbyt wyrzucony, by strzelać więc zdecydował się dogrywać do zamykającego akcję na długom słupku akcję Alvarinho. Lot piłki przeciął jednak Patryk Fryc i... skierował ją do bramki. Pięć minut później powinno być 2:0 - Morioka jak tyczki mijała w środku pola obrońców przeciwnika, na koniec zostało mu już tylko zapytać Krzysztofa Pilarza, w który róg uderzyć, no i okazał się na tyle miłosierny, że przymierzył fatalnie, a bramkarz Bruk-Betu zatrzymał piłkę.
SONDA
Kto jest winny obecnej sytuacji w Śląsku? KLIKNIJ TUTAJ i ZAGŁOSUJ
Mimo tego, że WKS rzadko strzelał na bramkę przyjezdnych (strzał Morioki był jedynym celnym uderzeniem w pierwszej połowie!), to wydawało się, że do przerwy nie przytrafi mu się nic złego. Tymczasem w 39 min zupełnie bez sensu Mariusz Pawelec pociągał w polu karnym za koszulkę Wojciecha Kędziorę, który i tak nie miał większych szans, by dojść do piłki. Mariusz Złotek nie miał wątpliwości dyktując rzut karny i sam poszkodowany doprowadził do wyrównania.
Druga połowa meczu dla gospodarzy zaczęła s ię fatalnie. Ledwie po trzech minutach do szatni musiał zejść Filipe Goncalves. Portugalczyk zobaczył drugą żółtą kartkę po faulu na szarżującym Guilherme, którego nie potrafiło zatrzymać chwilę wcześniej dwóch jego kolegów.
Mariusz Rumak od razu zareagował na boiskowe wydarzeni, choć była to reakcja zaskakująca. Ściągnął z boiska jedynego defensywnego pomocnika Ostoję Stjepanovicia, a wprowadził... napastnika, Mariusz Idzika, dla którego był to ledwie piąty występ w ekstraklasie. Nastolatek w tygodniu był próbowany na treningu w środku pola. Przypomnijmy, że za kartki nie mógł wczoraj grać Adam Kokoszka.
Od tego momentu przewaga Bruk-Betu uwidoczniła się, a trener Czesław Michniewicz poczuł krew i na boisko wprowadził drugiego napastnika Łotysza Vladislava Gutkovskisa. No i przewagę personalną bardzo szybko udało się przekuć na prowadzenie. W 64 min po rzucie rożnym do piłki wyszedł w górę jeden z piłkarzy Niecieczy, wygrał pojedynek z Pawełkiem, przedłużył dośrodkowanie do Kornela Osyry, a ten zupełnie niepilnowany strzelił na 2:1.
Od tego momentu lekkiego życia nie miał bramkarz Śląska. Stał za wrocławskim młynem, z którego sporo grupa pseudokibiców zaczęła go systematycznie lżyć. Różne rzeczy można powiedzieć o grze doświadczonego Pawełka, ale na takie traktowanie sobie z pewnością nie zasłużył.
Do końca meczu Śląsk stworzył sobie jeszcze tylko jedną dobrą okazję i właściwie była to kolejna indywidualna akcja Morioki zakończona strzałem. Niecieczanie koniecznie chcieli jeszcze podwyższyć prowadzenie, ale im się to już nie udało.
Śląsk zatem wciąż pozostaje bez ligowego zwycięstwa w tym sezonie na własnym boisku. Mało tego - nadal piłkarze WKS-u nie strzelili na Stadionie Wrocław gola z akcji tej jesieni, bo wczorajsza bramka była trafieniem samobójczym
- Śląsk miał problem, bo z przodu zostawał tylko z Morioką i Bilińskim i te długie piłki nic im nie dawały - zauważył zaraz po meczu strzelec drugiej bramki dla Termaliki Kornel Osyra. Co ciekawe - to chłopak urodzony 40 km od Wrocławia, w Brzegu Dolnym. Treningi zaczynał w lokalnym klubie, by potem trafić do Zagłębia Lubin.
W niedzielę od kibiców oberwało się nie tylko Pawełkowi, ale też działaczom. Kibice wywiesili transparent z hasłem „Czy ktoś wam to wytłumaczy? Chcemy oddanych klubowi działaczy” a obok tego herb Śląska i dopisek „Tadeusz Pawłowski”. A Teddy siedział na jednej z trybun w towarzystwie swoich dawnych współpracowników - Pawła Barylskiego i Łukasza Becelli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?