Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sito Riera: Grałem z Messim i Nadalem (WYWIAD)

Jakub Guder
fot. Krystyna Pączkowska - WKS Śląsk Wrocław SA
Hiszpan Sito Riera - nowy piłkarz Śląska Wrocław - opowiedział nam o swojej znajomości z Rafaelem Nadalem, słynnej szkółce Barcelony, fenomenie Messiego, treningach z Pepem Guardiolą oraz trudnych chwilach na Ukrainie i w Kazachstanie.

Słyszałem, że zna Pan Rafaela Nadala – podobno pochodzicie z tego samego miasta.
Tak. Obaj pochodzimy z Manacor – drugiego co do wielkości miasta Majorki. Jest tylko rok starszy ode mnie. Często graliśmy ze sobą w szkole.

Ale graliście w tenisa czy w piłkę nożną?
W to i w to. W piłce nie miał ze mną szans! (śmiech).

Teraz wiemy, dlaczego wybrał Pan futbol.
No tak. (śmiech) On w piłce też radził sobie całkiem nieźle, ale oczywiście z rakieta był o wiele lepszy.

Jak to się stało, że z Majorki trafił Pan do La Masii, słynnej szkółki Barcelony?
Rok wcześniej grałem w krajowych mistrzostwach razem z reprezentacją Majorki. Rywalizowały tam ze sobą drużyny z różnych regionów Hiszpanii. Wygraliśmy ten turniej zdobywają wiele bramek. Zainteresował się mną Real Madryt, ale miałem 11 lat i rodzice uznali, że jestem za młody, by przenieść się do stolicy. Przez kolejny rok grałem zatem w Manacor. Po pewnym czasie przyjechali skauci Barcelony, zobaczyli dwa-trzy mecze i chyba musiałem zagrać w nich dobrze. Zapytali moich rodziców, czy nie mógłbym pojechać z nimi na turnieje do Włoch i Portugalii. To był dla mnie rodzaj testów. Graliśmy tam z silnymi zespołami i po tych meczach podpisałem kontrakt z Barceloną.

Proszę coś więcej opowiedzieć o La Masii.
Wszyscy, którzy trenowali w La Masii, wiedzą, jak tam jest pięknie, ale jednocześnie trudno. Masz 12 lat i jesteś sam, bo wokół ciebie są chłopcy z różnych miast. Musisz być silny. Z drugiej strony – to jedna, wielka rodzina. To trochę jak sen: jesteś dzieckiem, a na co dzień widujesz wielkich piłkarzy. Za moich czasów byli to Patrick Kluivert czy Rivaldo. Chcesz być tacy jak oni. Będąc w La Masii rano idziesz do szkoły, a popołudniu masz trening. Poziom jest bardzo wysoki, bo są tam młodzi piłkarze z różnych regionów. Pracują z tobą doskonali trenerzy a wszystkie zajęcia są z piłkami. Wszystkie drużyny grają w podobny sposób – z trzema obrońcami i większą ilością pomocników. To może wydawać się trochę dziwną taktyką, ale wszystko wygrywaliśmy. Bardzo dobrze wspominam tamten okres.

Kto ze znanych teraz zawodników wówczas trenował z Panem w Barcelonie?
Leo Messi, Cesc Fàbregas, Pique…

Graliście z Messim w jednej drużynie?
Tak.

Było wówczas widać, że Argentyńczyk – ale też inni – mają może większe papiery na granie niż Pan?
Wszyscy graliśmy bardzo dobrze, bo byliśmy starannie wybrani, ale oczywiście – czuć było różnicę. Messi grał inaczej niż wszyscy. Brał piłkę i robił z nią, co chciał. Dlatego jest „the special one”, kimś wyjątkowym. Gdy miał 12 lat, to potrafił już zrobić właściwie to samo co teraz.

Potem w drugiej drużynie Barcelony Pana trenerem był Pep Guardiola. Jak go Pan wspomina?
No cóż – obok Jose Mourinho to chyba najlepszy trener na świecie. U Guardioli bardzo ważna jest psychologia. To niezywkle pozytywny facet, nigdy nie krytykuje piłkarzy, ale ich wspiera – nawet jeśli grają gorzej. Gdy z nim rozmawiasz, czujesz się zwyczajnie lepszym zawodnikiem, a w piłce psychologia to 80 proc.

Dlaczego potem przeniósł się Pan do Espanyolu?
To był trudny okres, bo Barcelona miała wielu wspaniałych piłkarzy. To była ekipa Ronaldinho i spółki. Zdecydowałem się przenieść do Espanyolu, bo oferowali mi grę w pierwszej drużynie. W tym czasie był tam też mój brat Albert. Kiedy tam jednak poszedłem, to grali bardzo dobrze. Pierwszym napastnikiem był Raul Tamudo i dostawałem niewiele okazji, by się pokazać. Miałem już 20 lat i nie chciałem czekać w nieskończoność na swoją szansę. Dlatego przeniosłem się do Grecji. To było dobre rozwiązanie, bo mogłem grać regularnie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Rywalizować z takimi drużynami jak Panathinaikos czy Olympiakos.

Jak Pan wspomina Grecję?
Dawniej to było świetne miejsce. Wszystko było dobrze zorganizowane. Ostatnie lata nie są jednak najlepsze, bo przyszedł kryzys. Dlatego grają tam teraz w lidze właściwie wyłącznie Grecy. Kibice są świetni. Na PAOK-u właściwie zawsze było 40 tys. osób – wszyscy zwariowani, z racami… Coś niewiarygodnego. Nie znajdziesz tego w Hiszpanii czy Niemczech.

To był chyba dobry czas dla Pana. Nie pojawiły się oferty z tych najmocniejszych klubów w Grecji?
Po drugim sezonie spędzonym w Grecji miałem ofertę z Olympiakosu. Trenerem był tam wówczas Hiszpan Ernesto Valverde, który nie miał jednak najlepszych relacji z moim bratem (Albert Riera grał w Olympiakosie w sezonie 2010-11 – przyp. JG). Może myślał, że mamy z bratem podobne charaktery i postanowił, iż jeden Riera w drużynie mu wystarczy. Kto wie, jakbym to się potoczyło, gdybym tam jednak trafił...

Co ma Pan na myśli mówiąc, że Valverde obawiał się, że z bratem możecie mieć podobne charaktery?
Mój brat jest świetną osobą, ale ma mocny charakter. Niektórym trenerom, gdy tracą kontrolę nad drużyną, może się to nie podobać. Albert pracował z Valverde w Espanyolu i sytuacja była podobna. Ja jestem jednak inny.

Inny… A ja widziałem w internecie czerwoną kartkę, którą dostał Pan w meczu Ligi Europy Czornomoreć Odessa – PSV. Wybuchnął Pan tam niesłychanie. Strach podchodzić (Riera po brutalnym faulu na nim wdał się w energiczne przepychanki z rywalami).
(śmiech) Tak – zrobiłem to, wszyscy widzieli. To był mecz, w którym wygrana 1:0 dawała nam awans z grupy. No i ja chyba spojrzałem na zegar i pomyślałem, że może dostanę czerwoną kartkę, ale muszę coś zrobić. No i zrobiłem to… Problem pojawił się jednak potem, bo po tym moim zachowaniu zostałem zawieszony na sześć meczów w europejskich pucharach! Nie mogłem zatem w nich grać, gdy trafiłem do Kazachstanu.

Mecz jednak wygraliście.
Tak – 1:0 (Riera zanotował asystę przy bramce - przyp. JG). W kolejnej rundzie odpadliśmy w dwumeczu z Olympique Lyon.

Dlaczego potem wybrał Pan Ukrainę? To nie jest oczywisty wybór nawet dla Polskich piłkarzy, a co dopiero dla zawodników z zachodu Europy.
Miałem podpisać kontrakt w Meksyku, ale wtedy zadzwonili do mnie z Czarnomorca i powiedzieli, że budują mocną ekipę i chcą się pokazać z dobrej strony w europejskich pucharach. Chciałem tego spróbować, sprawdzić się na tle Dynama Kijów czy Szachtara Donieck. Sam futbol mnie tam cieszył, ale życie było faktycznie ciężkie.

Co było najtrudniejsze?
Właściwie nikt tam nie mówi po angielsku. Wszyscy po rosyjsku. Miasta też są inne, ludzie bardzo poważni…

Bardziej od Polaków?
O, myślę, że Polacy są bardzo fani! (śmiech) Natomiast Ci Ukraińcy, których spotkaliśmy… Oczywiście pewnie nie wszyscy są tacy. Było ciężko i myślę, że nie tylko mi, ale wszystkim obcokrajowcom. W tym czasie grali w Odessie też Brazylijczycy, Argentyńczycy, Holendrzy czy Włosi. Na boisku wyglądało to bardzo dobrze, ale poza nim… Pewnie dlatego można tam wytrzymać góra dwa-trzy lata.

Pan i pozostali obcokrajowcy musieli wyjechać z Odessy z powodu wojny.
Tak – Odessa jest tylko 200 km od Krymu. Nikt nam w klubie nie mówił, żebyśmy uważali, że może być niebezpiecznie. Widzieliśmy tylko to, co dzieje się w telewizji, a kiedy nad twoim miastem mogą pojawić się bomby, to futbol przestaje być najważniejszy. Porozmawiałem z rodziną i zdecydował się zerwać kontrakt.

Zdarzyły się tam Panu jakieś niebezpieczne sytuacje?
Bardzo niebezpieczne nie, ale pamiętam mój ostatni dzień w klubie. Na ulicach było pełno ludzi z flagami, którzy mówili, że nie chcą iść na wojnę. Płakali, czuło się taką presję. To była dla nich z pewnością trudna sytuacja. Może gdybym był na Ukrainie sam, to nie odszedłbym z klubu, ale mieszkała tam też moja żona.

Zanim trafił Pan do Śląska, to jeszcze zakotwiczył Pan w Kazachstanie.
Tam było nawet trudniej niż na Ukrainie. Musi minąć jeszcze wiele czasu, aby zmienili swoją mentalność i by wszystko wyglądało profesjonalnie. Są tam dwie drużyny, która płacą dużo pieniędzy, ale o piłce muszą jeszcze się dużo uczyć, bo nic nie rozumieją. Dlatego wybrałem Polskę i wróciłem do Europy.

Co było tam najdziwniejszego?
Dla „kibiców”: (Riera mówiąc 'kibiców' wykonuje gest mówiący, że należy wziąć to określenie w cudzysłów, traktować umownie – przyp. JG) najważniejsze jest w trakcie meczu, żebyś biegł z piłką, nie jest ważne gdzie. Nie liczą się asysty czy bramki. Taka jest tam mentalność. Problem jest też, gdy grasz w europejskich pucharach. Jak można w tygodniu lecieć na mecz 6 tys. km, skoro w weekend grasz ligę? I tak co tydzień – osiem godzin w samolocie. Nie da się tak grać. A w lidze na mecze lata się po trzy godziny.

Ale płacą dobrze?
O, tak – ale w piłce nie zawsze chodzi o pieniądze.

Dlaczego przez ostatnie miesiące nie mógł Pan znaleźć klubu?
Nie chciałem grać w Rosji czy na Białorusi, a takie dostawałem oferty. Spędziłem w tamtej części świata ostatnie cztery lata i dlatego takie kluby się mną interesowały. Trudno wrócić do europejskiego futbolu, gdy gra się tak daleko.

Co Pan pomyślał, gdy przyszła oferta ze Śląska?
Znałem Śląsk, bo kilka lat temu grał z Sevillą. Wiem, że w 2012 zdobył mistrzostwo. To znaczący zespół w Polsce. Miasto jest fajne. Rozmawiałem z Miguelem Palancą, który gra w Koronie Kielce. Opowiedział mi jak tu jest i m.in. dlatego jestem we Wrocławiu (uśmiech).

W jakiej jest Pan formie po kilku miesiącach bez regularnej gry?
Zawsze jest trudno wrócić w takim momencie, ale piłka nożna jest jak jazda na rowerze – nie da się jej zapomnieć. Oczywiście trzeba popracować nad formą fizyczną.

Jakie wrażenie sprawia trener Mariusz Rumak?
Bardzo dobre. Chce grać piłką, ofensywnie – nie górnymi podaniami jak w rugby (uśmiech). To dla mnie bardzo ważne.

To problem, że w zespole jest tylu obcokrajowców?
Nie. Oczywiście będę chciał nauczyć się trochę polskiego, ale grałem na Ukrainie, w Kazachstanie, poznałem wiele kultur i dla mnie to nie jest problem. Wiadomo, że każdy mówi innym językiem, ale musimy być w drużynie jak rodzina i dążyć do wygrania każdego meczu.

Często rozmawia Pan z bratem?
Tak. Rozmawiamy o wszystkim, nie tylko o piłce, ale przede wszystkim o życiu. Wie, że jestem profesjonalistą i nie musi mi podpowiadać. Wiadomo jednak – jest moim starszym bratem. Co mogę więcej powiedzieć… (uśmiech).

Cały czas rozgląda się za klubem?
Tak. Może przeniesie się do Ameryki…

A może trafi do Śląska?
Może (śmiech). Ma dużą rodzinę, troje dzieci, więc może zostanie już trenerem. Zobaczymy.

Był zawsze bardziej piłkarsko utalentowany od Pana, czy może miał więcej szczęścia?
Przede wszystkim ma bardzo dobrą lewą nogę i nie mówię tego tylko dlatego, że jest moim bratem. Był chyba najlepszym lewoskrzydłowym w Europie, gdy grał w Liverpoolu. Fantastycznie grał w reprezentacji. To naprawdę bardzo, BARDZO dobry piłkarz.

Czego oczekuje Pan po najbliższych dwóch latach w Śląsku?
Chcę się cieszyć piłką, poczuć to co wcześniej, bo ostatnie lata były dla mnie trudne. Chcę grać na dobrym poziomie. Jeśli we Wrocławiu będę prezentował się dobrze, to potem zobaczymy, co dalej...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska