Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sebastian Mila: We Wrocławiu czułem się wypalony (WYWIAD)

Sebastian Staszewski
fot. Karolina Misztal
Sebastian Mila: We Wrocławiu czułem się wypalony. Były pomocnik i kapitan Śląska Wrocław stwierdził, że za długo był na Dolnym Śląsku. - Nie miałem motywacji. Byłem tam za długo. Potrzebowałem więc impulsu - stwierdza w wywiadzie Sebastian Mila.

Sebastian MILA - WYWIAD

Który to już raz Sebastian Mila się skończył?

Sebastian Mila: Oj, było tego… Kończyłem się tyle razy, że zdążyłem się przyzwyczaić.

Nie nudzi to Pana?

Nie raz słyszałem, że już po mnie, ale zamiast się załamywać - walczyłem. Wiem, że każdy słabszy okres będzie powodem do mówienia, że nadszedł mój kres. Taki jest futbol. Czasami robisz krok w tył, aby iść dwa do przodu.

A więc znów zamierza się Pan odrodzić niczym Feniks z popiołów?

Właśnie to robię. I jestem na dobrej drodze. Ten rok rozpoczął się dla mnie optymistycznie. Miałem słabszy czas, trener miał inną wizję i ławka była mi bliższa niż murawa, ale wierzyłem w siebie. Nawet w najtrudniejszym momencie u pana von Heesena. Mam duszę wojownika i teraz znów to udowodnię.

Z czego wynikał nagły spadek Pana formy?

Miałem duży problem z jej ustabilizowaniem. To była przeplatanka dobrych i złych meczów. Potrafiłem strzelić bramkę z Pogonią Szczecin, a następnie rozegrać dwa słabsze spotkania. Potrzebowałem też czasu na aklimatyzację w Gdańsku, zgranie się z drużyną. Przez to pojawiały się te gorsze chwile.

Co oznaczał dla Pana brak powołania do reprezentacji Polski na mecze towarzyskie z Serbią i Finlandią?

To, że moje szanse na wyjazd na mistrzostwa Europy znacznie zmalały. Ale dopóki będą wynosić chociażby 1 proc., to o te Euro będę się bił!

Decyzja trenera Adama Nawałki Pana zabolała?

Byłem na nią przygotowany. Akurat wróciłem po chorobie, mało co trenowałem. Rozmawiałem też z selekcjonerem i powiem tylko tyle, że trener zagrał w otwarte karty. Wiem na czym stoję, zaakceptowałem argumentację Nawałki. Skłamałbym jednak, że wszystko było normalne. Kiedy zobaczyłem listę powołanych, pojawiło się ukucie w sercu. Wolałbym już tego nie przeżywać.

Kiedy zobaczył Pan piękną bramkę Filipa Starzyńskiego z Finlandią i posłuchał Pan peanów na temat jego gry, to przełknął Pan nerwowo ślinę?
Nie, choć mu zazdrościłem. Tak po sportowemu. Chciałbym być na jego miejscu. Filip na powołanie zasłużył, ciężko na nie pracował. Bardzo go cenię jako piłkarza i nie ukrywam, że jego gra zrobiła na mnie wrażenie.

Ale wie Pan, że albo Pan, albo on.

Może tak będzie, ale niech do Francji pojedzie lepszy. Nie jestem psem ogrodnika. Ale żeby była jasność - nie poddaję się i mam nadzieję, że Nawałka postawi na mnie. Robię wszystko, aby tak właśnie się stało.

Aby jechać na Euro musi Pan grać w Lechii. I to grać dobrze.

Teraz będzie mi o to łatwiej. Oswoiłem się już z presją. Minął też czas aklimatyzacji, którego - ku mojemu zaskoczeniu - potrzebowałem. Nawet tak błaha kwestia jak mieszkanie zajmowała moją głowę. A dziś wszystko mam poukładane. I wierzę, że z każdym tygodniem będzie progres. Już zresztą jest. Dodatkowe wsparcie dają mi kibice. Często, kiedy się spotykamy, dodają mi otuchy i każą walczyć o to Euro. No to przecież nie mam wyboru.

Była chociaż krótka chwila, gdy żałował Pan transferu do Lechii?

Nie, nigdy, choć od samego początku zdawałem sobie sprawę, że robię bardzo ryzykowny krok. Mogłem przecież jechać za granicę. Miałem oferty z Cypru, Turcji i Chin. Ale tak naprawdę nigdy na poważnie nie brałem ich pod uwagę. Liczyła się dla mnie tylko Lechia Gdańsk. We Wrocławiu czułem się wypalony. Nie miałem motywacji. Byłem tam za długo. Potrzebowałem więc impulsu. I chociaż w tabeli Lechia była dużo niżej, niż Śląsk, to właśnie przenosiny mad morze mi go dawały. Lechia potrzebowała mnie, a ja jej. Dlatego tak mi zależało.

Tuż po transferze w Gdańsku wybuchła Milomania. Odwiedzał Pan kibiców na ich urodzinach, wręczał Pan pączki, otwierał klubowy sklepik, a nawet w spocie Instytutu Pamięci Narodowej Pan zagrał… Nie za dużo tego było?

Nie miało to żadnego wpływu na moją formę. To przecież element pracy. Zawsze to robiłem, robię i pewnie będę. Boisko jest oczywiście najważniejsze, ale robota piłkarza nie kończy się na treningu i meczu.

Na czym polega „fenomen” Lechii? Żaden inny polski klub nie miał w ostatnim czasie tylu reprezentantów Polski, co wy. A mimo to w lidze nie bijecie się nawet o podium.

To wirtualna opinia. Bo moim zdaniem walczymy o podium. A nawet o mistrzostwo! Gdybyśmy byli na ostatnim miejscu, to też powiedziałbym, że celem jest pierwsze miejsce. Taką mam mentalność. Dziś zajmujemy siódmą lokatę, za trzy tygodnie możemy być znacznie wyżej.

Gdzie dokładnie? Tylko tak realnie.

Walczymy o trzecie miejsce. Piast Gliwice ma nad nami trochę za dużą przewagę, nie wspominając już o Legii. Ale możemy zaatakować pozycję Pogoni Szczecin. I taki mamy zamiar.

Jest Pan zły, gdy słyszy, że Wawrzyniak, Wojtkowiak, Peszko czy Mila są już tylko melodią przeszłości? I jedyne co mają, to ładne CV?

Zgadzam się tym.

To mnie Pan zaskoczył.

A co mam innego odpowiedzieć? Złośliwych komentarzy nigdy nie zabraknie. Odpowiedzią na to pytanie niech będzie nasz mecz na Łazienkowskiej. Tam udowodniliśmy, jaki mamy potencjał. I co my, „dziadkowie”, potrafimy.

Skomentuje Pan zamieszanie związane z odwołaniem Lechii do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu przy PKOl, a następnie odwołanie poprzedniego odwołania?

Nie znam szczegółów, nie chcę tego komentować. Jedyne czego nam, piłkarzom, szkoda, to tego zabranego punktu. W drugiej fazie ligi to bardzo dużo.

Z tym odwołaniem była nie mniejsza komedia, niż Pana aktorski debiut, którego niedawno mieliśmy rocznicę. Jak wspomina Pan gościnny występ w „Świecie według Kiepskich”?

No tak, to było 1 kwietnia. Na planie spociłem się bardziej, niż w meczu z Niemcami. Do dziś lubię jednak wracać pamięcią do tamtego dnia. Było na tyle miło, że gdybym jeszcze raz dostał ofertę zagrania w filmie, to bym się nie wahał. Ale pewnie żadnej już nie otrzymam… Wciąż mam kontakt z Waldusiem Kiepskim, czyli Bartkiem Żukowskim. Czasami do siebie piszemy. Obiecałem, że zaproszę go na mecz reprezentacji, albo Lechii, i słowa dotrzymam. Poza tym w domu mam mnóstwo pamiątek: scenariusz, autografy i oczywiście najważniejsze - nieotwartą puszeczkę Mocnego Fulla.

Ma Pan jeszcze knajpę „Cassino” w Koszalinie?

W tej chwili nie, zamknęliśmy ją rok temu. Ale to nie koniec „Cassino”. Niedługo znów je otworzymy, tylko w innym miejscu. Wcześniej musiałem płacić za wynajem, teraz to będzie moja własność. Znów będę miał okazję, aby dla relaksu wpadać do kuchni i pomagać w gotowaniu.

Rozmawiałem z trenerem o braku powołania do kadry. Zagrał w otwarte karty. Zaakceptowałem argumentację Nawałki. Będę do końca bił się o wyjazd do Francji - mówi Mila.

Mama wciąż trzyma Pana oszczędności?

Tak jest. Jedni dają kasę menadżerom, inni doradcom finansowym, a ja mamie. Ten układ działa od lat i jestem z niego bardzo zadowolony. I żeby nie było wątpliwości - część wypłaty sobie zostawiam. Nie ma się czego wstydzić.

Pana żona może rywalizować z Anną Lewandowską? Bo to właśnie Ula od lat dba o Pana dietę.

To prawda, ale z Anką rywalizować nie zamierza. Szczególnie, że my też korzystamy z tego, co robi pani Lewandowska. Z Internetu czy jej książek można dowiedzieć się, jakie są najnowsze trendy, co i jak warto jeść. Ula to wszystko obserwuje. I co by nie mówić, efekty są chyba niezłe, prawda?

A co z Pana wielkim marzeniem, aby mieć syna urodzonego w Gdańsku?

Bardzo bym chciał… Córka urodziła się we Wrocławiu, teraz chciałbym synka. Kiedy przyjdzie czas? Myślę, że niedługo. Ale szczegółów nie zdradzę!

Wie Pan, kiedy jest finał Euro 2016?

Kurczę, powiem ci, że terminarza jeszcze nie sprawdziłem.

10 lipca. A kiedy są Pana urodziny?

Też 10 lipca! Bardzo dobrze się składa. Urodziłem się w 1982 roku, w dniu meczu z Francją. Mama opowiadała mi, że cały szpital siedział na korytarzu i nasłuchiwał relacji z Hiszpanii. Udało się i Polska zdobyła brązowy medal mistrzostw świata. Na świat przyszedłem więc w atmosferze sukcesu.

I co Pan zamierza z tym zrobić?

Jeśli pojadę na Euro, a nasza reprezentacja zagra w finale i wygra, to zapraszam całą Polskę na moje urodziny. Wszyscy będą mile widziani! Ale to będzie impreza…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sebastian Mila: We Wrocławiu czułem się wypalony (WYWIAD) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska