Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sobera, Linkiewicz, Omelko - łączy ich Wrocław i podium mistrzostw Europy

Jakub Guder, Weronika Skupin
Dwa srebra i złoto - od lewej: Rafał Omelko (sztafeta 4x400), Joanna Linkiewicz (400 m ppł) i Robert Sobera (skok o tyczce)
Dwa srebra i złoto - od lewej: Rafał Omelko (sztafeta 4x400), Joanna Linkiewicz (400 m ppł) i Robert Sobera (skok o tyczce) fot. Paweł Relikowski
Robert Sobera, Joanna Linkiewicz i Rafał Omelko - wrocławianie z urodzenia. Właśnie przywieźli medale z lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Amsterdamie. Są nadziejami na IO w Rio.

Robert Sobera, złoty medalista ME w Amsterdamie w skoku o tyczce, urodził się we Wrocławiu, tu wychował, zaczął sportową karierę i nadal mieszka. Tego, że będzie tyczkarzem, jeszcze 10 lat temu nie wiedział. To właśnie wtedy zaczął się na poważnie interesować tym sportem. - Nie miałem żadnych konkretnych planów, choć wcześniej trenowałem akrobatykę - mówi nam i przyznaje, że gimnastykom łatwiej obchodzić się z tyczką i poprzeczką. Wielu zawodników tej dyscypliny, szczególnie pań, zaczynało od akrobatyki, tak jak na przykład caryca tyczki Jelena Isinbajewa.

- Akrobatyka pomaga, rozwija ciało, koordynację ruchową, dyscyplinę do trenowania. Tyczka to najbardziej akrobatyczna konkurencja - przyznaje Sobera.

Być może to właśnie akrobatyczne podstawy pozwoliły mu się wybić w świecie tyczki jak z trampoliny, bo pokonanych centymetrów przybywało bardzo szybko. Na początku startów, w pierwszym roku poważnych treningów, przyszło drugie miejsce na lekkoatletycznych mistrzostwach Polski młodzików.

Taki wynik może rozwinąć karierę lub zatrzymać ją w miejscu. Wtedy Robert Sobera zaskakiwał sam siebie, ale nawet nie marzył o tym, co będzie za 10 lat.

- Po trzech latach skakałem już 5,30, można się było tym zachłysnąć. Ale przez dwa- trzy lata miałem zastój i skakałem po 5,40, nie wyżej - opowiada. - Bariera była gdzieś w głowie .

Passa odwróciła się w 2013 roku. Wraz ze świeżym spojrzeniem przyszła ciężka praca. Trener Sobery, Dariusz Łoś, postawił na przygotowanie wysiłkowe i motoryczne. - Byłem słaby fizycznie, jeszcze dorastałem, rozwijałem się, nabierałem masy - opowiada.

Z Dariuszem Łosiem współpracuje od 10 lat. - Czasami dogadujemy się lepiej, czasem gorzej. W tym roku też zdarzały się trudne chwile, było ich całkiem sporo. Ale zawsze trzymamy się razem, trenera nie będę zmieniał - deklaruje nasz złoty tyczkarz. Opowiada, że trener jego wynikami potrafi się tak rozochocić, że świetnie motywuje do pracy. - Podnosi na duchu, kiedy sam jest podniesiony. Ale i gdy jest poddenerwowany, jego nastrój bardzo się udziela - dodaje.

Mistrz Europy po swoim zwycięskim skoku nawet nie myślał, że to może stanąć na podium. Nie skupiał się na tym. - Dopiero gdy zaczęli strącać kolejni rywale, gdzieś tam pojawiła się myśl, że może być medal - zdradza.

Cała trójka trenuje w jednym klubie. Joanna Linkiewicz, Robert Sobera i Rafał Omelko na co dzień reprezentują barwy AZS AWF Wrocław. Na tej uczelni też studiują.

Jego największy rywal, niemający sobie równych w światowych rankingach Renauld Lavillenie, strącił poprzeczkę trzy razy. Czy Robert Sobera wyniósł z tego naukę także dla siebie i nauczyło go to pokory? - Mnie nie. Takie rzeczy po prostu się zdarzają. Zawsze tuż przed startem, w trakcie rozgrzewki, decyduję o wysokości, od jakiej zacznę. On też jest profesjonalistą, a nie amatorem i zna ryzyko - mówi o rywalu Sobera.

Czy czuje, że teraz może już na stałe zagościć w światowej czołówce, a nie tylko sprawiać niespodzianki?

- Mam w sobie duży spokój, a z drugiej strony jest motywacja i dużo dodatkowej energii, trochę więcej pewności siebie. Myślałem, że nie jestem w stanie... Ale inni też nie są z żelaza - zauważa.

Lekkoatleci z wrocławskiej AWF wypadli świetnie w tych mistrzostwach. - Wrocław stoi lekkoatletyką, cały Dolny Śląsk rozwija się w tym kierunku, niedawno nie było takich sukcesów. Osiągnęliśmy bardzo dobry wynik - cieszy się nasz mistrz. I ma jeden postulat: - Przydałaby się jeszcze hala lekkoatletyczna z prawdziwego zdarzenia.

Obecnie trenuje w hali przy ul. Witelona we Wrocławiu, gdzie jest wysoki sufit, ale rozbieg mógłby być odrobinę dłuższy. - Warunki mogłyby być lepsze. Choć nie powinienem narzekać, są dobre na tyle, że da się z tego zrobić Mistrzostwo Europy - śmieje się.

Wicemistrzyni z Sępolna

Joanna Linkiewicz w Amsterdamie została wicemistrzynią Europy w biegu na 400 metrów przez płotki. Urodziła się i wychowała na śródmieściu, a dokładniej na Sępolnie. - Rodzice mają tu domek. Dookoła było sporo rówieśników, więc wszystko działo się właściwie na podwórku - opowiada i dodaje, że od zawsze była bardzo żywym dzieckiem. - Lubiłam chodzić po drzewach. Nieraz zdarzały się zdarte łokcie czy kolana - śmieje się biegaczka.

Rodzice od początku stawiali na sport. Mama w przeszłości grała w siatkówkę, a tata przez rok jeździł nawet na żużlu, oczywiście w Sparcie Wrocław. Nic dziwnego, skoro na Stadion Olimpijski z jej rodzinnego domu idzie się na nogach przez park jakieś 15 minut. Sportowa przeszłość ojca wyjaśnia zamiłowanie Joanny Linkiewicz do... motocykli. To jedna z jej pasji, chociaż - jak przyznaje - od trzech lat swojej Yamahy XJ 600 nie odpala. - Jazda motocyklem dla sportowca jest zbyt ryzykowna - słusznie zauważa. Ale zaraz potem dodaje, że po zakończeniu leokkoatletycznej kariery na motocykl wróci.

Zanim w jej życiu pojawiła się bieżnia, wcześniej były jeszcze akrobatyka i tenis stołowy, ale też różne inne sporty, do których zachęcali rodzice: rolki, narty. Mówiąc krótko - dzieciństwo aktywne. - Cały czas potrzebowałam adrenaliny - uśmiecha się nasza bohaterka. - Akrobatykę trenowałam trzy lata. W gimnazjum wypatrzył mnie trener Zbigniew Rejno na szkolnych zawodach i tak zaczęły się moje lekkoatletyczne treningi. Na początku jednocześnie trenowałam cały czas ping-ponga - wyjaśnia. W liceum jej talent szlifował dalej William Rostek - trener wielce zasłużony dla rodzimej lekkiej atletyki. W tym czasie jej życie cały czas kręciło się wokół Sępolna, bo tam chodziła do szkoły średniej - wybrała II LO przy ul. Parkowej.

Gdy zaczęła studia na Wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego, trafiła pod skrzydła obecnego trenera - Marka Rożeja.

W tym roku regularnie biega już w granicach 55,5 sekundy. - Bardzo nas to cieszy z trenerem, że udało się ustabilizować formę - mówi. Pod koniec maja w Warszawie ustanowiła życiówkę (55,25), ale - jak zapowiada - szczyt formy ma przyjść na igrzyska w Rio.

O medal będzie trudno - cała światowa czołówka, czyli głównie zawodniczki spoza Europy, regularnie biega raczej poniżej 55 sekund i właśnie złamanie tej bariery to dla Linkiewicz priorytet w Brazylii. - Trener to analizował i wychodzi na to, że bieg poniżej 55 sekund powinien dać awans do finału (najszybciej w tym roku biegała Amerykanka Dalilah Muhammad: 52.88 - przyp. JG). Jednak jeśli pobiegnę 54.70, a do wyścigu o medale nie awansuje, to też będę zadowolona - zapewnia zawodniczka AZS AWF Wrocław. I od razu dodaje podziękowania dla uczelni i jej władz, które pomagają jej w rozwoju kariery.

Jak mówi, większość czasu spędza na obozach i treningach. Teraz na przykład wróciła z Amsterdamu prosto na zgrupowanie do Cetniewa, potem jedzie do Warszawy złożyć olimpijskie ślubowanie, a następnie leci prosto do Rio de Janeiro. Do domu wróci dopiero po igrzyskach. - Można się przyzwyczaić, gdy widzi się przed sobą cel. Oczywiście, czasem człowiek tęskni, ale jest internet, są esemesy - mówi pani Joanna. - Patrząc na listy rankingowe, to w Holandii gdzieś po cichu liczyłam na medal - zwierza się wrocławianka.

Jak mówi, w swoim rodzinnym mieście bardziej zna wszystkie zakamarki Parku Szczytnickiego, niż knajpy w Rynku, gdzie bywa rzadko. No i oczywiście ma też świetne rozeznanie w naszych obiektach sportowych.

- Brakuje nam na Dolnym Śląsku hali lekkoatletycznej, no i obiekty na Stadionie Olimpijskim nie są w najlepszym stanie - wyznaje nasza medalistka. Ma też swoje zdanie o konfrontacji piłka nożna kontra lekkoatletyka. - Trochę mi ta popularność piłki przeszkadza. Osiągnęliśmy trochę większe sukcesy, bo jesteśmy medalistami mistrzostw Europy, a mimo tego nie ma takiego szumu, jak w przypadku awansu piłkarzy na ME. Lekkoatletyka i inne sporty nie mają takiego przebicia i to trochę boli - mówi Joanna Linkiewicz i zachęca młodych, do uprawiania dyscyplin królowej sportu.

- Można poznać wielu ciekawych ludzi, zwiedzić trochę świata, a gdy robisz rundę honorową po stadionie z flagą w ręce i orzełkiem na piersi, to to jest coś pięknego! Uczucie nie do opisania - wyznaje.

Wrocław, miejsce z sentymentem

Rafał Omelko przywiózł z Amsterdamu srebrny medal w sztafecie 4x400 m. Swoją biegową formę szlifował w AZS AWF Wrocław. To na obiektach kompleksu olimpijskiego pokochał bieganie, ale też sam stadion, obiekty sportowe i sąsiedni Park Szczytnicki.

- Wiąże mnie duży sentyment z tymi miejscami. Lubię okolicę AWF-u z obiektami sportowymi, chętnie tu wracam. Uwielbiam Park Szczytnicki - opowiada lekkoatleta.

Urodził się we Wrocławiu, a choć jego rodzina przeprowadziła się do podwrocławskich Krzyżanowic, gdy był małym dzieckiem, to w stolicy Dolnego Śląska się uczył.

- Czuję się wrocławianinem - mówi o sobie. - Jestem bardzo związany z tym miastem, mam ogromny sentyment do tych miejsc, które lubię i nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej - dodaje.

Najchętniej wraca na ulicę Świętego Antoniego. - To moje ulubione okolice. Kocham całe Stare Miasto, tu się czuję dobrze. Tu jest Kino Nowe Horyzonty, do którego tak lubię chodzić, bo interesuję się filmem - dodaje.

Ma w sobie dużo lokalnego patriotyzmu i głębokie przekonanie, że reprezentacja wrocławskich lekkoatletów jeszcze nie raz postraszy rywali.

- Jesteśmy bardzo mocną reprezentacją - przekonuje. - Mamy silnych sportowców i trenerów z najwyższej półki. Ale... brakuje zaplecza i wsparcia ze strony miasta - dodaje. I zaczyna wyliczać: - Stadion jest w stanie, cóż, tragicznym. Mamy halę przy Witelona, ale to tylko 50 metrów pod dachem. Zimą musimy wyjeżdżać z miasta, do Spały, do Torunia. Wraz z trenerem Markiem Rożejem grupą jeździliśmy na zgrupowania do Pragi. Tam, mimo że Czechy są małe, znajdują się cztery obiekty o dobrym standardzie. Gdyby chociaż jeden taki powstał we Wrocławiu, a nawet na Dolnym Śląsku, skakalibyśmy pod sufit z radości. Zyskalibyśmy duży komfort - opowiada żywo.

A na czym skupi się teraz? - Przede mną najważniejsze zawody w sezonie. Niedługo jadę na obóz przygotowawczy do Cetniewa, przy okazji złożymy ślubowanie w siedzibie PKOl-u. Potem lecimy do Brazylii się zaaklimatyzować - opowiada o swoich najbliższych planach. - Mistrzostwa Europy były tylko zawodami po drodze. Mam swoje cele na igrzyska olimpijskie, startuję indywidualnie i w sztafecie, z oboma startami wiążę nadzieję. Indywidualnie chciałbym pobić rekord życiowy, a ze sztafetą celujemy w finał - zapowiada.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska