Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bożena Karkut: każda dziewczyna w Zagłębiu nauczy się walki [ROZMOWA]

Michał Rygiel
Bożena Karkut do nowego sezonu podejdzie z jeszcze większą determinacją niż zawsze, ale dopiero po zasłużonych wakacjach
Bożena Karkut do nowego sezonu podejdzie z jeszcze większą determinacją niż zawsze, ale dopiero po zasłużonych wakacjach MKS Zagłębie Lubin
W rozmowie z trenerką Metraco Zagłębia Lubin, Bożeną Karkut, podsumowujemy miniony sezon w wykonaniu jej zawodniczek, rozmawiamy o przyszłości klubu oraz polskiej piłki ręcznej, a także o rywalizacji Zagłębia z Perłą Lublin.

Przede wszystkim – jak w skali szkolnej oceniłaby pani ten sezon w wykonaniu Metraco Zagłębia?

Mimo wszystko na piątkę. Biorąc pod uwagę to, co się działo w poprzednim półroczu, wyszłyśmy z głębokiego dołka. Zapowiadało się na to, że możemy w ogóle nie ugrać medalu. Inny zespół budowaliśmy w sierpniu, a nagle został inny i do tego jeszcze właściwie dzień po dniu przed każdym ważnym meczem coś się działo. Były momenty, w których załamywałam ręce i zastanawiałam się, jak to wszystko poukładać. Na najważniejsze mecze zostałyśmy z jedną bramkarką, obrotową, lewoskrzydłową i środkową rozgrywającą. Nie jest łatwo, kiedy w takim zestawieniu gra się mecze co trzy dni przeciwko wymagającym rywalom.

Przed początkiem rozgrywek wydawało się, że w Lubinie są po dwie zawodniczki na każdą pozycję. Potem jednak zaczęło się sypać.

Co roku staramy się zbudować zespół w ten sposób. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Czy mogę przewidzieć sytuację z Żaną Marić czy wyjazd Aliny Wojtas do Bułgarii? Pewnie jednak Ala powinna dograć ten sezon do końca.

Tak, jak Karolina Semeniuk, partnerka Martina Polacka.

Zgadza się, dwa przykłady, dwie różne sytuacje. Ale wybrała, jak wybrała. Idąc dalej ze składem na ten sezon, przypadek Zuzanny Ważnej. Grała bardzo dobrze, zapracowała na powołanie do reprezentacji, a wróciła z pytaniem, czy będzie w stanie kontynuować karierę po urazie kręgosłupa. Nie da się tego przewidzieć, na to nie można mieć wpływu. Parę urazów zdarzyło się na treningach, piłka ręczna to sport kontaktowy. Sto tysięcy razy się przewracamy i mamy siniaki, a Monika Wąż miała takiego krwiaka, że dostała zakrzepicy i nie mogła wykonać żadnego ruchu przez dwa miesiące.

Na całe szczęście kontuzje omijały Monikę Maliczkiewicz.

Grając przez pełne 60 minut nie broni się tak samo, jak ze świadomością, że w przypadku słabszego momentu wejdzie koleżanka na zmianę. Monika czasem wiedziała, że jej nie idzie, a musiała się szybko pozbierać. To trudne rzeczy dla zawodnika i cieszę się, że wyszła z tej sytuacji obronną ręką, jednak w takich momentach gra się inaczej.

To z tego powodu sprowadziliście Agnieszkę Kuźmicką, żeby mieć bardziej doświadczoną trzecią bramkarkę?

Tak, chodziło nam o zawodniczkę, która już parę lat w lidze występowała i jest gotowa do gry, a nie do ciągłego nauczania. Agnieszka otarła się o zgrupowania dla utalentowanych bramkarek, warunki fizyczne ma dobre. To kolejna po Agacie Wasiak dziewczyna, która jest na takim etapie w życiu, że chce poświęcić się sportowi. Myślę, że będzie pozytywną postacią w zespole.

Z rzeczy, na które trener może mieć jakiś wpływ, często mówiła pani do swojego zespołu, żeby się skupił. Rzeczywiście był aż taki problem z koncentracją?

Nie chodziło o koncentrację w sensie koncentracji przed meczem, bo przygotowujemy się do spotkań na kilka dni przed, zarówno mentalnie, taktycznie jak i fizycznie. Miałam na myśli skupienie się w takich momentach jak rzut na bramkę, rzut dobrej jakości. W tych ważnych momentach, gdy wynik nam uciekał, ginęłyśmy od wydawałoby się prostych sytuacji stuprocentowych, a tej bramki nie było. Przeciwnik nas kontrował i zaczynały się nerwy. Inna sprawa to gra w przewadze, mamy to wyćwiczone i dopiero trzeba mieć koncentrację, żeby rozegrać rzetelnie to, co zaplanowałyśmy, nie zawahać się. Często jednak ogniwo wysiadało i to był moment, w którym trzeba było się skupić. Miałyśmy też problem z powstrzymywaniem zagrań, o których doskonale wiedzieliśmy, typu wbieg bocznej rozgrywającej przećwiczony pod każdym względem, a w pierwszej akcji meczu wpada z tego bramka.

Czyli wszystko sprowadza się do egzekucji, żeby te zagrania poprawnie wykonać?

To wciąż jest mentalność, tak naprawdę to bardzo głęboki pokład pracy dla zawodniczki. Trener może zawodniczkę przygotować, ale jeżeli sama od siebie nie dam trochę więcej niż przeciętni gracze, będę przeciętna. A my ciągle gramy o czołówkę. Jest presja wyniku i oczekiwania, żeby znaleźć się w górze tabeli. W związku z tym wymaga się większej jakości.

Tej jakości brakowało w momentach, w których zwycięstwa się wymykały. Wynik był bezpieczny, a wystarczy pięć minut i z przewagi przechodzimy do rzutów karnych.

Przychodzi taki moment, w którym drużyna ma trzy-cztery bramki przewagi. Ale to nie koniec meczu, wtedy należy się maksymalnie skoncentrować. Z jednej strony mamy to prowadzenie, ale to trwało może dwie minuty, bo traciliśmy je bardzo łatwo, bo ktoś w obronie odpoczął. To wiąże się też z tym, że gdy jednej z dziewczyn nie szło, brakowało zmienniczek, które mogłyby zagrać na tym samym poziomie.

Można zatem spokojnie powiedzieć, że gdyby nie te przeróżne wypadki losowe, walka o mistrzostwo z Perłą Lublin mogłaby być bardziej wyrównana. Brakowało zwłaszcza rzutu z lewej ręki.

Lewa połówka też była nam potrzebna. Mimo, że to nie było takie wejście Aliny Wojtas z drugiej linii, jak przed wyjazdem z Polski, w ostatnich meczach zagrała w swoim stylu. Rozegranie do koła, zagrożenie rzutem, blok w obronie. Alina, Żana Marić i Zuza Ważna to była moja alternatywa na grę płaską obroną, którą całkiem dobrze grałyśmy. Wtedy nie trzeba grać 3-2-1, można oszczędzić zawodniczki w wysokiej obronie. Pierwszą rundę skończyłyśmy z niewielką stratą do Perły i sezon przebiegał według planu. Wszystko stało się w przeciągu miesiąca.

W tym okresie bardzo ważny był powrót po kontuzji Małgorzaty Mączki, której talent eksplodował i zasłużenie pojawiła się w reprezentacji Polski.

Powrót Gosi był dla nas zbawieniem. Przy odejściu tamtych zawodniczek nie mieliśmy typowego rzutu z drugiej linii. Gosia nas uratowała i wciąż mogłyśmy się liczyć w walce o medal, ale to też wiązało się z ryzykiem fluktuacji formy. Jej organizm nie był przygotowany do gry przez 60 minut. Starałam się ją oszczędzać, lecz przychodziły momenty, że musiała stanąć w obronie. Gosia wróciła w bardzo dobrym momencie i w wielkim stylu. Jej powołanie bardzo mnie cieszy.

Wysoka obrona czasami powodowała, że trzeba było grać w podwójnym osłabieniu. Trochę nie za dużo tej nadmiernej agresji, czy to kwestia interpretacji sędziów?

Jak zwykle to zależy od tego, kto sędziuje i na co pozwoli. Pół świata gra wysoką obroną, a my stosujemy ją jako alternatywę. Nie możemy stanąć płasko z niskimi zawodniczkami w linii i czekać na rzut z dystansu. Ta obrona nie była taka zła, skoro jesteśmy drugą siłą w Polsce i wciąż gramy o medale. Są zawodniczki, które wciąż muszą się nauczyć boiskowej mądrości, nabyć doświadczenia. To kolejny rok, w którym mamy mieszankę doświadczenia z młodością.

Dobrze, że poruszyliśmy ten temat, bo ciekawą kwestią jest to, czy w lidze, w której Perła Lublin dyktuje warunki, da się połączyć budowanie młodego zespołu z walką o medale? Czy ten dystans będzie się zwiększał?

Będzie, bo on się zwiększa od lat. Wbrew temu, co się mówi, nie ma aż tak wiele utalentowanych zawodniczek. Nie można przebierać i wybierać, są tylko rodzynki. Z poprzedniego rocznika zdarzyła się jedyna Ola Rosiak. Jedna na całą Polskę to raczej mało, prawda? Nie ma tak dużo młodzieży, która jest gotowa do grania, bo w lidze nie ma czasu na ogrywanie. Można w ten sposób podejść, gdy mecze już są bez większego znaczenia, jak w tym sezonie w Szczecinie. Tam wiadomo było, że medalu już nie będzie i skupiono się na pucharze, a w lidze ogrywała się młodzież. Jeżeli jednak gra się do końca o coś, to nie można wystawiać takich zawodniczek i patrzeć, czy wystrzelą, czy nie wystrzelą. Jeżeli mam młodszą i starszą zawodniczkę, a ta starsza jest lepsza, to nikomu w metrykę nie patrzę. Tak samo jest z obcokrajowcami, często taniej jest sprowadzić gotową zawodniczkę, niż ją latami chować i nie wiedzieć, co z niej będzie. O wynik wszyscy krzyczą, bo wynik to pieniądze, a pieniądze są potrzebne, żeby wszystko funkcjonowało.

Przeglądając nazwiska w pierwszej lidze, są takie, które stać na to, żeby zrobić przeskok? Niby powstały są dwie grupy i zawodniczek jest więcej, ale czy to miało przełożenie na jakość?

Od lat szukamy takich graczy, i do drużyny męskiej, i do żeńskiej. Ktoś znał Arkadiusza Morytę przed przyjściem do Zagłębia? To nie Kielce go znalazły, to nie Płock go znalazł, tylko nasz prezes. Czy ktoś znał Karolinę Semeniuk czy Olę Jacek, kiedy tu przychodziły? Tak samo Monika Maliczkiewicz czy Zuzanna Ważna. Czy w Ruchu Zuzia była blisko kadry Polski? Kolejnym przypadkiem jest Agata Wasiak, którą wyłowiłyśmy i się wyróżniała. Zawsze szukamy, tylko tak jak pan powiedział, nie zawsze zawodniczki radzą sobie z przejściem o krok wyżej.

Ten przeskok jest trudny, chociażby biorąc pod uwagę właśnie Agatę Wasiak, która w pierwszej lidze rzucała mnóstwo bramek, a tu musiała się uczyć rywalizacji.

I wciąż się uczy, wciąż ma problem, żeby dojść do pozycji rzutowej. Problem mają nawet zawodniczki przychodzące do drużyn grających o coś z zespołów walczących o utrzymanie. Tam zawsze jest wytłumaczenie, a nagle przychodzą do drużyny, w której każdy mecz jest ważny i nie radzą sobie przez pół roku czy rok. To taki okres przejściowy i dopiero w następnym może uda się ruszyć, bo to też nie zawsze się udaje.

Teraz przed takim wyzwaniem stoi Malwina Hartman, która przychodzi do klubu z UKS-u PCM-u Kościerzyna.

Malwiną byłam zainteresowana już dwa lata temu po mistrzostwach Polski juniorek. Zamówiłam materiał z finałów i bardzo mi się podobała. Wtedy ona i jej rodzice nie byli przekonani, czy to nie jest dla niej za wcześnie. Jej trenerką była Edyta Majdzińska, Malwina poszła do Gdańska, tam siedziała na ławce. Po tym, jak się tam rozpadło, trafiła do Kościerzyny i zobaczyła zupełnie inne granie. W tym roku po powrocie do tematu podjęła dorosłą decyzję o transferze. Cieszę się, bo to może być zawodniczka, która może się odnaleźć. Potrafi zagrać na każdej pozycji, gra w ataku i obronie. Trochę przypomina mi Karolinę Semeniuk sprzed lat.

Karolina skończyła karierę w tym sezonie, rok temu zrobiła to Kaja Załęczna, sezon wcześniej Joanna Obrusiewicz. Coraz mniej już nie tylko mistrzyń z sezonu 2010/11, ale i prawdziwych liderek na parkiecie.

Brakuje mi takiej zawodniczki, która na stałe byłaby liderem na boisku. W każdym meczu znajdzie się ktoś, kto nim będzie, a mi potrzeba jednej na stałe. A co do wymienionych zawodniczek… tak to jest w sporcie. Lata lecą, a na każdego przychodzi czas. Sport wyczynowy się kiedyś kończy, a dla mnie to też koniec pewnego etapu i zawsze mi z tymi odejściami jest ciężko.

Ktoś z obecnego składu ma potencjał, żeby pełnić taką rolę, czy to będzie raczej kolektyw?

Myślę, że to będzie drużynowa odpowiedzialność. Bardzo często zdarza się, że w danym meczu któraś z zawodniczek bierze na siebie ciężar gry. Czy ma dobry dzień, czy pasuje jej przeciwnik – nie mam pojęcia. Na razie to kwestia zmienna, a ja byłabym za układem konserwatywnym z jednym szefem na boisku. Może się to uda w tym sezonie.

Czy to oznacza, że wzmocnienia w Lubinie jeszcze się nie skończyły?

Być może dołączy do nas jeszcze lewoskrzydłowa i rozgrywająca, ale to zależy od nazwiska, klubu i pieniędzy. Nie musimy na siłę sprowadzać kolejnej zawodniczki na rozegranie, lecz jeśli będzie to wartościowa osoba, wtedy rozważymy temat.

Nie brakuje pani zawodniczek z Zagłębia w kadrze Polski? Pierwsze powołanie dostała Gosia Mączka, stałym punktem jest oczywiście Kinga Grzyb, w reprezentacji pojawiały się także Adrianna Górna i Zuzanna Ważna. Ktoś jeszcze powinien dołączyć do tego grona?

Jest mi przykro, że kiedyś „Łosiowi” (Monice Maliczkiewicz – RYG) dano szansę, z której skorzystała, w lidze nie raz i nie dwa udowadniała, że potrafi znakomicie bronić, a kompletnie wypadła z obiegu. Nie wiem, dlaczego tak jest. Jeśli kadra idzie w kierunku kompletnego odmłodzenia – dobrze. Ale tego odmłodzenia nie widzę, a w bramce poziom sportowy nie jest rewelacyjny. Chciałabym, żeby Monika wróciła do kadry, ale to nie ode mnie zależy. A co reszty, to być może któraś jeszcze sobie na powołanie zapracuje. Mamy też zawodniczkę z zagranicy – przecież Jovana Milojević gra regularnie w kadrze Serbii. Ona też wywalczyła to u nas, przyszła tu jako 20-letnia zawodniczka i też były głosy niezadowolenia. Mówiłam, żeby dać jej czas i okazało się, że nie myliliśmy się.

„Joki” dalej będzie musiała sobie radzić sama na pozycji obrotowej? Jak wygląda kwestia powrotu Zuzanny Ważnej do gry?

Mamy zapewnienie od niej i od lekarzy, że jest gotowa do gry, ale to wyjdzie w praniu, bo nie jedna zawodniczka już była gotowa, a potem po kilku treningach znowu coś doskwierało. Kolejny przykład to Paulina Piechnik, która jeżeli byłaby zdrowa, to mogłaby zagrać w kadrze, ale tego zdrowia nie ma. Tyle razy dochodzi do zderzeń w obronie, a w Gdyni jeden nieszczęśliwy kontakt i pęknięta kość. Cieszymy się, że to nie więzadła, ale jednak po raz kolejny coś.

Patrząc bardziej ogólnie na ligę – jak się zmieni krajobraz ligowy? KPR Kobierzyce buduje skład, który może pozwolić im zamienić się miejscami z GTPR-em Gdynia w momencie podziału na szóstki.

Wszystko zależy od tego, jaki skład stworzą w Gdyni i Szczecinie, bo tam też może być spadek do drugiej grupy. Trzeba poczekać na koniec okresu transferowego. Już w zeszłym sezonie było wiadomo, że jedna z drużyn w tej drugiej grupie będzie za mocna na resztę i będzie to dla niej nieco stracone pół roku. Natomiast ogólny obraz będzie podobny – grupa sześciu/siedmiu drużyn, które między sobą walczą. Ale to odbywa się nie kosztem tego, że wszyscy idą do góry, ale że od tej góry nieco idziemy w dół i poziom jest niższy.

Zwłaszcza, że teraz nikt nie chciał nawet powalczyć o Superligę.

I to jest smutne, bo jeżeli nie ma rywalizacji w sporcie, to trochę traci to sens. Być może lepiej zmniejszyć ligę do ośmiu zespołów, ale mieć wyższy poziom. Jeśli to ma iść ku temu, żeby wystarczyło nazbierać punktów i potem się nie przejmować, to nie wygląda to najlepiej. Chodzi o zwiększenie poziomu, który nie będzie wyższy, bo jeżeli jakaś zawodniczka dobrze gra, to wręcz się ją wygania za granicę. Mówi się, że tylko zagranicą można się rozwijać. Gdyby te dziewczyny zostały w kraju i stworzyłaby się mocna liga, to do nas przychodziłyby zawodniczki z zagranicy. Musi się coś w tym przypadku zmienić.

Czyli lepiej zostać tutaj i tu pracować na sukces?

Rozumiem, że ktoś chce wyjechać i spróbować. Jeżeli mówimy o poziomie sportowym i będziemy na siłę wyrzucać stąd utalentowane zawodniczki, to poziom się nie poprawi. Jeśli je się wypycha, to potem liga jest słabsza i nie będzie kim grać. Skoro nas nie ma w telewizji i nie ma sukcesów, to nie ma dzieci do naborów. Kto będzie chciał trenować dyscyplinę, o której niewiele wie? A gdy zobaczy mistrza w telewizji, to się na to zdecyduje, bo też chce zostać mistrzem. To wszystko ma przełożenie na długie lata, jest to maszyna która się kręci i nie można o tym zapominać. Jeśli sprowadzimy się do tego, że kadra jest najważniejsza, a liga byle jaka, to po jakimś czasie nie będzie kogo do tej kadry powoływać.

Wszystko wskazuje na to, że szykuje się kolejny sezon duopolu Perła – Zagłębie. Ktoś inny wejdzie do gry?

Mówiłam swoim zawodniczkom przed ostatnim domowym meczem z Perłą, że nasza przegrana daje rywalkom mistrzostwo, a wtedy zdarzą się im wpadki. I przegrały z Koszalinem czy Szczecinem, oszczędzały się na puchary. Te punkty pomagały tym drużynom w pogoni za nami i to my mogłyśmy medalu nie zdobyć. W środku byłam rozczarowana, że poza nami inne drużyny nie włączyły się do walki z Lublinem.

Rywalizacja się w tym sezonie zaogniła, przez wakacje napięcie się rozładuje?

My jako Lubin w ostatnich 20 latach najczęściej stajemy na drodze Lublina. Oczywiście są ci, którzy powiedzą, że mają dosyć tych sreber, ale to jest medal. Każdy, kto jest za nami, chciałby być w naszej sytuacji. Skoro mierzę się ciągle z Goliatem z dwudziestoma mistrzostwami na koncie, to znaczy, że z byle kim nie przegrywam, ale po drodze też się wygrywa. Dawno temu byłyśmy pierwszą drużyną, która pokonała Lublin w ich starej hali, gdzie przez 10 lat nikt nie wygrywał. Byłyśmy pierwszą drużyną, która zmusiła ich do wysiłku w play-offach, kiedy wygrały jednym karnym. Byłyśmy pierwszą drużyną, która pokonała ich w Globusie po sezonie, w którym wygrały mistrzostwo bez straty punktu, a my je wyeliminowałyśmy z Pucharu Polski. Teraz znowu przyjeżdżały do nas i były zdenerwowane, bo mogły przegrać. Zawsze stajemy im na drodze, chociażby w 2011, kiedy ich ikony kończyły karierę. Wszyscy sobie wyobrażali, że będą świętować na naszym terenie, a my włożyłyśmy kij w szprychy. Przeszkadza im to, że my się nigdy nie poddajemy, nawet gdy prowadzą kilkoma bramkami. W zeszłym roku między innymi dzięki meczom z nami nie wygrały mistrzostwa. Dopóki nie zagrały z nami, były pierwsze w lidze, a skończyły ostatecznie bez medalu. Zabrakło im jednego punktu do medalu, a same zabrałyśmy im sześć. A że przy tym wszystkim nie są mili i my nie dajemy sobie w kaszę dmuchać, to jest jak jest. Nawet świętując tytuł w Lubinie śpiewali niepochlebne piosenki. Ja się dziwię tylko jednemu. Gdyby mój zespół wygrał trzy korony, to o niczym innym mowy by nie było. To jest taki sukces, który zdarza się raz na kilkadziesiąt lat. Jeśli robi się taki wynik, to spodziewałam się na meczu w Lublinie walki na parkiecie i święta na trybunach. Ale skoro oni poświęcili cały mecz na układanie piosenek na mnie czy na mój zespół, zamiast śpiewać o swojej drużynie czy o zawodniczkach, które odchodzą? Myślałam, że to będzie mecz dla tych dziewczyn, a kibice zeszli na dno.

Kończąc ten wątek, czy kroki prawne o których pani mówiła rzeczywiście zostaną podjęte, czy ten temat został porzucony?

Jeśli to się będzie powtarzało, to skupię się na zbieraniu materiałów i zobaczymy, co dalej. Nie uważam za normalne wytykania mnie z trybun z imienia i nazwiska. W piłce nożnej bardziej są to gwizdy na grę zawodników, ale żeby tak specjalnie i tak z imienia? Nie rozumiem tego.

Zostawiając to zupełnie – jakiego Zagłębia można się spodziewać w tym sezonie? Tradycyjnie walecznego, które powalczy z każdym?

Ja jestem taka z charakteru – zawsze będę walczyć. Im jest bardziej wrogo, tym szybciej się podniosę i wstanę zmotywowana. Każdy w Polsce wie, że nawet prowadząc z nami ośmioma bramkami musi walczyć do ostatniego gwizdka, bo my na pewno będziemy walczyć. Każda dziewczyna, jeżeli tego nie zna, to się w Zagłębiu tego nauczy. I to bezwzględnie. Ambicja, serce na boisku – to pierwsze rzeczy, które zawodniczki muszą zostawić. Chciałabym mieć więcej możliwości gry kombinacyjnej i szybkiej gry oraz przede wszystkim rzutu z dystansu. To dobra broń zwłaszcza na wyjazdach przeciwko zespołom o dobrych warunkach fizycznych. Nie wychodziło to najgorzej, zwłaszcza było to widać w Elblągu, gdy nam nie szło, a po wejściu Klaudii Pielesz uratowałyśmy wynik.

W tym ma pomóc nowa zawodniczka z Brazylii?

Tak, to zawodniczka wysoka i z rzutem. Jestem ciekawa, na ile wkomponuje się w zespół, w którym będzie musiała pełnić sporą rolę. Do tej pory była którąś opcją z kolei, a ja będę chciała, żeby pełniła rolę wiodącą. Gosia Mączka nie mogła rzucać i z lewej i z prawej, tylko albo z lewej, albo z prawej. Zupełnie inaczej się gra, gdy zagrożenie jest z obu stron i pod tym kątem sprowadziłyśmy Raphaelę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska