Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolbrom. Mąż podpalił żonę. Dzieci nie mają teraz ani mamy, ani taty, ani domu

Katarzyna Sipika-Ponikowska
Katarzyna Sipika-Ponikowska
Pani Bernadeta z córką Jadzią
Pani Bernadeta z córką Jadzią
Jadzia, Kamila i Albert mieszkają tymczasowo w wynajmowanym lokalu u kuzynki ich matki. Rodzina potrzebuje teraz nowego domu. Trwa zbiórka pieniędzy, która pomoże im stanąć znów na nogi.

Ostatnie zdjęcia Bernadeta wrzuciła do internetu miesiąc temu, 8 sierpnia. Jest na nich szczęśliwa rodzina - ona z mężem Mirkiem i dwoma córkami - 14-letnią Kamilą i 4,5-letnią Jadzią. Słoneczne, niedzielne popołudnie. Wszyscy razem zwiedzają zamek w Rabsztynie. Szczęśliwi, uśmiechnięci, zadowoleni. Mirek rok temu wrzucił do sieci filmik i zdjęcie z małą Jadzią z komentarzem: „Moja kochana córeczka, a zarazem świetny pomocnik”.

Dziś on siedzi w więzieniu i grozi mu dożywocie za usiłowanie zabójstwa żony, narażenie Jadzi na utratę życia i zdrowia oraz za podpalenie domu. Bernadeta walczy o życie, jest w śpiączce farmakologicznej, a dzieci - Jadzia, Kamila i 16-letni Albert - zostały bez domu i rodziców.

"Sceny" po alkoholu
Nic nie zapowiadało takiej tragedii. Owszem, Mirek pił, i to dużo, ale nie podnosił nigdy na nikogo ręki. Poza jednym wydarzeniem. - Kilka miesięcy temu zaczął rzucać garnkami. Mama miała potem ślady na plecach - wspomina 14-letnia Kamila (córka Bernadety z poprzedniego związku), która była świadkiem ich pierwszej wielkiej kłótni.

Zwykle po pijaństwie trochę się czepiał, bełkotał coś pod nosem, ale szedł spać. Choć zdarzały się też awantury. - Ale nie tak, że ciągle się kłócili. Od czasu do czasu. Bernadeta miała donośny głos. Jak czasem nie wytrzymała, to było ją słychać - wspomina Danuta Florek, kuzynka kobiety.

Pierwszą „sceną”, którą zapamiętała rodzina, były chrzciny obecnie 4,5-letniej Jadzi. W piątek przed tym wydarzeniem Mirek się obraził. O co? Do tej pory za bardzo nie wiedzą. Zaczął pić. Tak też było przez całą sobotę. W niedzielę stwierdził, że to nie jest jego dziecko i nigdzie nie jedzie. - Prosiłam go, żeby szedł z nami, że to ważny dzień. W jakiś sposób dotarł do kościoła. Po wszystkim wziął Jadzię i wrzucił ją do samochodu. Musiało ją to zaboleć - mówi Edyta Siuzdak, bratowa Bernadety.

Kredyt na dom oraz ślub
Bernadeta pochodzi z Podkarpacia. Do Małopolski przyjechała za pracą. Nie miała łatwego życia. Kiedy miała 20 lat, zaszła w ciążę. Jej pierwszy partner, gdy się o tym dowiedział, zostawił ją. Do tej pory jej syn Albert (dziś 16-latek) nie ma kontaktu ze swym prawdziwym ojcem. Potem kobieta poznała ojca Kamili. Zaszła w ciążę. Mieli wziąć ślub. Niestety, mężczyzna zmarł. Mirka poznała w Myślenicach, gdzie mieszkał. W 2009 roku razem przeprowadzili się do Wolbromia. Mirek pracował w Trzyciążu w Zakładach Kablowych Bitner. Wziął kredyt na dom. Rok później był ślub, a potem urodziła się Jadzia.

Rodzice Mirka nigdy nie zaakceptowali Bernadety, szczególnie teściowa jej nie znosiła. - Na ślubie powiedziała, że jej nienawidzi. Przez ostatnich sześć lat była tu może ze dwa razy - mówi bratowa. Z kolei Mirek nie tolerował Alberta. Tylko z Kamilą miał dobre układy. Regularnie np. płacił za jej telefon.

Pił coraz więcej i więcej
Mirek nie stronił od alkoholu, odkąd Bernadeta go poznała, choć na początku rzadziej. Z czasem awantury zaczęły się nasilać, jakby Mirek tracił nad tym wszystkim kontrolę. Chodził do pracy, ale kiedy tylko miał wolne, to wychodził do sklepu po setkę, po piwo. I pił do upadłego.

- To nie jest tak, że on był zły dla wszystkich. Facet potrafił być w porządku wobec obcych ludzi. Zdarzały się miesiące, że przestawał pić, to i w domu też robiło się lepiej - opowiada Adam Siuzdak, brat Bernadety. Obiecywał, że wyremontuje dom, że wszystko się ułoży. Były wielkie plany. Kupował Jadzi drogie prezenty.

Potem z godziny na godzinę wszystko się zmieniało i znów zaczynał pić. Tygodniami nawet nie patrzył na Jadzię. Do Bernadety też potrafił się kilka miesięcy nie odzywać. Po prostu się mijali. Nie dawał jej wtedy ani grosza. Ona musiała lodówkę zapełnić, dzieci ubrać, wszystko za swoje. - W święta zawsze był problem. Wcześniej były przygotowania, wszystko fajnie, a potem jak się obraził, to wyrzucał choinkę przez okno. Szedł do drugiego pokoju, siedział tam i pił, nie chciał się z nami nawet przełamać opłatkiem - wspomina bratowa.

Pokój stał w płomieniach
W sobotę, 27 sierpnia, Mirek poszedł na piwo do sąsiada. Jak zwykle się przeciągnęło. Około godz. 22 sąsiad go przyprowadził do domu. Mirek był półprzytomny. Szarpał się, krzyczał do niego, dlaczego nie pozwolił mu się zabić.

- Mama była w pracy. Zadzwoniłam do niej, żeby szybko wracała do domu - wspomina Kamila. Bernadeta wróciła, ale nie chciała dzwonić na policję. Miała nadzieję, że jak zwykle jej mąż skończy krzyczeć i pójdzie spać. Wypiła jeszcze z Kamilą herbatę, a godzinę później położyły się do łóżek. Mirek tymczasem spał na trawie przed domem.

Kamila nie mogła zasnąć. Bawiła się swoim telefonem. Około godz. 1 w nocy usłyszała, że Mirek wchodzi do domu i idzie do łazienki. Potem wszedł do sypialni. Nikt nic nie mówił, ale Kamila słyszała szarpaninę, była coraz głośniejsza. Albert próbował otworzyć drzwi, ale były zablokowane ciałem Mirka. W końcu mu się udało.

- Wszystko już stało w płomieniach. On trzymał w ręku zapalniczkę - mówi Kamila. - Mama była na kolanach. Paliła się. Pobiegłam do niej, ale nie miałam się jak zbliżyć. Krzyczałam, żeby weszła do łazienki pod prysznic. Nie była w stanie. W końcu z Albertem zaczęliśmy polewać mamę wodą. Udało się ją ugasić.

Bernadeta zdołała zdjąć z siebie ubranie, wbiegła do płonącego pokoju i wyniosła z niego jeszcze Jadzię. Zadzwoniła na straż pożarną i do kuzynki. - Powiedziała, że Mirek ją podpalił, żebym przyjechała po dzieci. Była w szoku, mimo to walczyła o dzieci do ostatniej chwili - podkreśla Danuta Florek.

Mirek wybiegł z domu jako pierwszy. Położył się w trawie, bo też się palił. O dzieciakach i żonie nie pomyślał…

Dzieci były najważniejsze
Obecnie dzieci mieszkają z kuzynką Bernadety, Danutą Florek, w wynajmowanym dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią. - Albert i Kamila będą niedługo dorośli. Muszą mieć jakiś kąt, jakiś start. I musi być miejsce dla Bernadety, kiedy wreszcie wyjdzie ze szpitala - mówi ze łzami w oczach Danuta. Cały czas mają nadzieję, że pani Bernadeta z tego wyjdzie, mimo iż kobieta ma poparzone 73 proc. ciała, z czego połowa to poparzenia trzeciego stopnia, w tym drogi oddechowe. - Lekarze mówili, że nie ma szans na przeżycie. Ale żyje i walczy - mówi rodzina.

Wszyscy sąsiedzi o Bernadecie mówią dobrze, że wszystko, co robiła - robiła dla dzieci. Była zaradna, dorabiała, gdzie się da. Każde dziecko ma swoje konto, na które wpłacała m.in. 500 plus. Starała się, żeby dom był normalny, żeby dzieci chodziły do szkoły, uczyły się. Uprawiała ogródek, gotowała, piekła, robiła przetwory, całą piwnicę miała zapchaną słoikami.

- Znałam Bernadetę. Nieraz mi pomogła. To silna kobieta. Jeśli ktoś ma przeżyć, to właśnie ona - mówi Karolina Misztal z Wolbromia, znajoma rodziny.

- To małżeństwo od jakiegoś czasu było tylko na papierku. Mówiliśmy, żeby dała sobie z nim spokój - wspomina brat. - Ja myślę, że Bernadeta cały czas miała nadzieję, że Mirek się uspokoi, że będą normalną rodziną. Chciała, by choć Jadzia miała ojca - mówi Danuta Florek.

Żeby mama wróciła...
Jadzia cały czas mówi, że tęskni za mamą. Pyta, kiedy odbudują dom. Wspomina okulary korekcyjne, które się spaliły. Nosiła je niecały miesiąc. O tatę nie pyta w ogóle. Była w tym samym pokoju, gdy podpalił jej mamę.

- Dla mnie nie ma człowieka, nie istnieje - mówi Kamila. Jak sobie radzi z tą sytuacją? - Zagłębiam się w malowanie i taniec. Wyżywam się w tym - mówi. Jej największym marzeniem jest to, aby mama do nich wróciła...

Można pomagać!
Jeśli ktoś chce pomóc rodzinie, może wpłacać pieniądze na konto krakowskiego stowarzyszenia Piękne Anioły. Numer konta: 43 1240 4588 1111 0010 6357 4091. Tytuł przelewu: darowizna - Wolbrom.

Na 10 listopada zaplanowany jest koncert charytatywny w Domu Kultury w Wolbromiu. Podczas koncertu zagra zespół Another Pink Floyd, który wykonuje przeboje legendarnego zespołu Pink Floyd. Data może jednak ulec jeszcze zmianie. Sytuacja powinna się wyjaśnić do końca tygodnia. Aktualne informacje pojawiać się będą na stronie: www.dk.wolbrom.pl.

Sytuacja rodzinna jest tym gorsza, że Bernadeta była zatrudniona na okres próbny. Jej ubezpieczenie skończyło się 30 sierpnia. Z tego, co udało nam się dowiedzieć, jest jeszcze szansa, żeby zwrócić się ze sprawą do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wolbromiu. Instytucja ma możliwość, żeby ubezpieczyć osobę na 90 dni. W przeciwnym przypadku kosztami leczenia mogłaby zostać obciążona rodzina Berndety.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wolbrom. Mąż podpalił żonę. Dzieci nie mają teraz ani mamy, ani taty, ani domu - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska