MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Podbijanie i walenie, czyli...

Aleksander Malak
Aleksander Malak
Aleksander Malak
Jakiś taki czas w przyrodzie nastał, że wszyscy się tłumaczą. Premier tłumaczy się z postępków syna, ministra Mucha z nędzy polskiego sportu, trener Anastasi z ducha siatkarzy, który uleciał, kędy chciał, a nasz pływak Paweł Korzeniowski z… golenia pleców przed startem. To ostatnie tłumaczenie jest absolutnie rewelacyjne, więc przyjąłem je bez zastrzeżeń. Bo czyż nieprawdziwe jest twierdzenie, że łyse plecy nie czują wody tak, jak owłosione? Jak najbardziej prawdziwe, wystarczy sprawdzić w wannie podczas kąpieli.

Ale zacznijmy od tłumaczenia pierwszego, ponieważ ono pozwoli nam zgrabnie przejść do zasadniczego tematu dzisiejszej pogadanki. Michał Tusk, pardon, redaktor Michał Tusk, bo ten szczegół z kariery premierowicza nas najbardziej interesuje, pracując w "Gazecie Wyborczej", podjął współpracę z tanimi liniami lotniczymi, które - jak wiemy - wylądowały już na śmietniku polskiego biznesu.

Był kimś w rodzaju doradcy-pijarowca szefa linii. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, choć fakt jest naganny i owszem, ponieważ wielu tzw. dziennikarzy pracuje na dwa fronty, gdyby nie kuriozalne zachowanie "redaktora" Tuska. Otóż, najpierw, jako dziennikarz, układał on pytania do szefa tanich lotniczych linii, następnie, jako pijarowiec szefa, na pytania te udzielał odpowiedzi, do czego się przyznał, a co redakcja skwitowała okrągłym zdaniem, że młody Michał "pobłądził".

Rozczuliło mnie niezmiernie owo "pobłądzenie" młodego, trzydziestoletniego człowieka, ojca dwojga dzieci. Po chwili jednak rozczulenie ustąpiło rozgoryczeniu z powodu banalnej konstatacji, że Michał Tusk, pardon, redaktor Tusk, nie jest ani pierwszym, ani jedynym dziennikarzem, dla którego etyka to słowo ze słownika wyrazów obcych lubo też zapomnianych (istnieje taki słownik). I w ten gładki sposób przechodzimy do sedna. Uważam albowiem, a nie jestem w tej materii odosobniony, że najwięcej szkody w umysłach i sercach olimpijskich kibiców zdeklarowanych i tych przypadkowych poczyniły media. To one na długo przed igrzyskami, także w trakcie olimpiady co rusz wieszały na szyjach naszych reprezentantów medale. Najczęściej złote. Nie dziwię się sportowcom, którzy w wywiadach oświadczali, że do Londynu jadą po złoty medal.

Widząc bowiem żar w oczach jednego i drugiego reportera, który wszystkie pytania sprowadzał do medalu, cóż miał począć sportowiec? Przyznawał rację dziennikarzowi, tym chętniej, że jemu również taki podbity bębenek sprawiał przyjemność. Na nic zdały się ostrzeżenia co przytomniejszych. Na nic realne wyniki i kontuzje. Medal, medal, medal! I chociaż jestem dużym chłopcem, i choć sam pisałem, że zdobycie medalu przez siatkarzy będzie cudem, również uległem tej nachalnej, tabloidowej propagandzie rodem z zamierzchłych czasów. Ponieważ wyszło, jak wyszło, czyli tak, jak wyjść miało, moi tabloidowi koledzy (przeważnie ci z telewizyj) błyskawicznie po igrzyskach podmienili bębenek na bęben. Przedtem jak wściekli podbijali bębenek, teraz nieprzytomnie walą w bęben, rozliczając "w imieniu" wszystko i wszystkich.

Kilka dni temu oglądałem jednego dobosza z TVN-u, który prowadził rozmowę z trenerem szermierzy na wózkach - za kilka dni w Londynie odbędzie się pa-raolimpiada. I cóż najbardziej interesowało dobosza? Ano medale. Przez całą rozmowę starał się wymusić na trenerze deklarację, ile też medali zdobędą w Londynie nasi szermierze. Ten migał się jak tylko mógł, ale dobosz w konkluzji stwierdził: "zdobędą cztery albo pięć". I pomyśleć, że ja się dziwię "redaktorowi" Tuskowi…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska