Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po Bandzie

Wojciech Koerber
Janusz Wójtowicz
Nie od dziś wiadomo, że jest Wrocław miastem spotkań. Z reguły są to spotkania przy piwie, a - jak słyszę - tradycję tę mieli ostatnio kultywować nasi koszykarze U-18. Zabronił im trener siedzieć na Facebooku, to usiedli w mieście. Proste.

"To nie był nasz dzień, nic nam nie wchodziło" - tłumaczyli po tym, jak dostali w ćwierć-finale po głowie od Włochów. Taa, zdaje się, że dzień wcześniej wchodziło lepiej.

A dmuchano w ten balon od miesięcy. Za bardzo. Przecież mówimy o kadrze U-18! O młodzieży. Raczyć się browarkiem mogą za to do woli uczestnicy XV Światowych Letnich Igrzysk Polonijnych. Bo to impreza integracyjna. Tu nie chodzi o to, by było szybciej, wyżej, dalej. Tu chodzi głównie o to, by było razem, wspólnie. Sportowcy zwykli dumnie podkreślać "przyjechałem, zobaczyłem, zwyciężyłem", lecz w przypadku naszych Polonusów wystarczy powiedzieć "przyjechałem, zobaczyłem". Starych kumpli, nasz region, ojczyznę po latach. Choć jest i druga strona medalu. Amatorstwo amatorstwem, lecz jesteśmy jednak narodem bitnym i ambitnym. Z pasją. Złotowłosy, a przy okazji złotousty Zbigniew Boniek zwykł mawiać, że aby osiągnąć w danej dyscyplinie sukces, należy o niej myśleć przynajmniej 24 godziny na dobę. I tak też ma część naszych Polonusów. Gdy dostajesz numer startowy, serce zaczyna bić wyżej, pod przełykiem, a nogi uginają się w kolanach. Trzeba przecież wziąć rewanż za poprzednie edycje imprezy. Zresztą rezolutnie zauważył jeden z liderów kanadyjskiej ekipy, odgrażając się Polonii niemieckiej: "Tym razem wpieprzymy Wam na Waszym terenie".

Pięknie włączyła się w tę imprezę Regionalna Rada Olimpijska, której członkowie stanęli na starcie biegu integracyjnego. Spokojnie, na mecie też stanęli. Trzeba było widzieć, jak dzielnie tę milę (1609 m) pokonał choćby Ryszard Podlas, srebrny medalista z Montrealu (4x400 m). Dla Jacka Bociana, byłego lisowczyka, to chleb powszedni, dzień w dzień ma w wojsku takie zaprawy. Często sobie z niego dworuję, że to wielokrotny mistrz świata, lecz nigdy na najwyższym podium nie stał, bo medale zawsze po czasie przysyłano, pocztą. Po dopingowej dyskwalifikacji sztafety amerykańskiej. I niewielka to przesada. Tak było choćby na MŚ w Sewilli, 12 lat temu. Szkoda tylko, że z medalem należnej kasy nie przysłano. Zostawała u oszustów, bo taki jest absurdalny regulamin - musieliby najpierw Amerykanie oddać, żeby autentycznym mistrzom po latach przelano. Żyjemy w czasach prawa, kwitów i biurokracji, a tak prostych spraw nie można uregulować. A dlaczego to narodowa federacja nie bierze odpowiedzialności, nie pokrywa kosztów oszustwa, skoro złodziei w świat wysyła? Niech oddaje, co nie jej, a później we własnym sosie z dopingowiczami się rozlicza. Chodzi przecież o dziesiątki tysięcy złotych.

I jeszcze jedną ciekawostkę podczas tego biegu dostrzegłem. Otóż Jan Brzeźny znów był gregario, pomocnikiem, Ryszarda Szurkowskiego. Jak kilka dekad wcześniej, na rowerach. Znów Pan Janek (mimo niewdzięcznej roli opiekuna zdążył przed laty dwukrotnie wygrać TdP) próbował na ostatnich metrach swego lidera rozprowadzać. Ma to we krwi i już. Zresztą... Tydzień temu wybrałem się z olimpijczykami na zamek Książ, na sejmik polonijny. Ostatni wchodzi do autokaru pan Janek. I co? Stojąc już na schodach, odwraca się, ogląda i mruczy jeszcze pod nosem: "Gdzie jest Rysiek, gdzieś tu miał być Rysiek? Może sam jakoś do Książa dojedzie".

Widzicie. Sport rzeczywiście potrafi łączyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska