Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Wojciech Koerber Janusz Wójtowicz
Czy w naszej żużlowej ekstralidze można mieć minimum sześć spotkań derbowych w roku? Otóż okazuje się, że tak. Przynajmniej tak stawiał sprawę trener Marek Cieślak, gdy gaworzyliśmy sobie przed sezonem o aktualiach i starych karabinach.

No więc tak musi spojrzeć na temat szkoleniowiec Falubazu Zielona Góra, który urodził się przecież w Częstochowie, a jedną czwartą dorosłego życia spędził we Wrocławiu. Wczoraj pod Jasną Górą selekcjoner rozpoczął taką właśnie serię czterech kolejnych starć derbowych. W lany poniedziałek będzie już we Wrocławiu, 1 maja podejmie medaliki u siebie (w Zielonej znaczy), a tydzień później wybierze się na bitwę do Gorzowa. Tak, bitwa to właściwe w tym miejscu słowo. Zresztą, nie tylko Komarnicki z Czernickim są w stanie złożyć w ofierze najcenniejsze kosztowności, by spuścić Cieślakowi lanie. Nie mniej pragną tego ziomale z Częstochowy, a i Piotr Baron również. Choć działa to także w drugą stronę, z pożytkiem dla kibiców.

Cieślak to stary wyga, żartowniś dużej klasy również. Opowiadał swego czasu, jakie to plany ma wobec niego legendarny Józef Jarmuła, który z niejednego żużlowego pieca jadł chleb i niejednego rywala wsadził w płot.

- Wiesz, Marek, my to powinniśmy kiedyś obok siebie na cmentarzu leżeć - zachęcał dawny kolega z Włókniarza Shreka. Ten, z lekka zaskoczony niecodzienną przecież propozycją, potrafił jednak o siebie zadbać.

- Józek, niech Ci będzie, pod jednym wszakże warunkiem. Że ja leżę od krawężnika - sprytnie zabezpieczył się Narodowy, bo przecież Jarmuła po lewej ręce zawsze jest niebezpieczny. Nawet po tamtej stronie. Tak, czarny sport to także czarny humor, a w wykonaniu częstochowian wyjątkowo. W 2004 roku kapitalnie ścigał się w barwach Atlasa Sławomir Drabik. Do czasu, jak złamał sobie kręgosłup na turnieju eliminacyjnym do Grand Prix w czeskich Slanach. Wtedy doń zadzwoniłem. Drabski, z przetrąconym rusztowaniem i sztywny jak kłoda, leżał w szpitalu naszych południowych przyjaciół. - Nie jest dobrze, ale chyba muszę się stąd zrywać. Wyłamałem w płocie kilka desek i ściga mnie teraz miejscowy toromistrz - wyszeptał Drabik. Prawda, że wyjątkowy człowiek?

No więc żarty żartami, lecz żużel to nie tylko zabawa. To także walka o życie, bo ten kark istotnie można sobie skręcić. A napięty kalendarz temu sprzyja. Coś Wam powiem. Otóż w najbliższy piątek Piotra Świderskiego czekają dwa mecze brytyjskiej Elite League (tam taki dwumecz u siebie i u rywala zza miedzy to nic niezwykłego). Nazajutrz, w sobotę, jedzie Świder ze Spartą do Torunia - walczyć z Unibaksem. I święta spędza w Toruniu, bo w niedzielę ma na MotoArenie finał Złotego Kasku. Jakieś świąteczne śniadanko u pochodzącego stamtąd menedżera Barona? Nie, pewnie nie. Baron będzie musiał szykować treningi i tor na poniedziałkowy mecz z Falubazem. W którym Świderski, rzecz jasna, pojedzie. Cztery dni, pięć spotkań. A trzeba dodać, że podobną drogą podąża młody Janowski. Z tą różnicą, że jeździ w Anglii nie w piątek i nie dwukrotnie, lecz w czwartek i tylko raz. Szczęściarz.

Speedway w śmigusa dyngusa to nasza tradycja. I trzeba ją pielęgnować. Po dwóch dniach biesiadowania aż chce się wyjść, prawda? Ale wciskanie w niedzielę tego Złotego Kasku to już raczej jaja. Wielkanocne nawet. Zatem już dziś życzę zdrowych oraz bezpiecznych świąt. I do zobaczenia w poniedziałek na stadionie. Bo na tych żużlowych wciąż częściej niż hoolsi pojawiają się jednak normalsi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska