Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie: Skrajne emocje to nasza specjalność

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber - szef działu Sport
Wojciech Koerber - szef działu Sport Janusz Wójtowicz
Blondynka pyta chłopaka: „Mam jutro egzamin na prawo jazdy, pójdziesz ze mną?”. Na co chłopak: „Niestety, nie mogę, jestem zajęty, ale pójdę następnym razem”. To dowcip o tym, że dobrze jest w życiu posiąść umiejętność przewidywania.

Brakuje jej nam, rokrocznie zauważam, przy okazji zakopiańskich konkursów PŚ w skokach narciarskich. To jasne, że na własnym, oskakanym obiekcie nasi zawsze spisują się lepiej. Jak Japończycy w Sapporo. Większość fachowców nie potrafi się jednak powstrzymać, by nie otrąbić końca kryzysu. Przekonują, że właśnie minął, że znów jest pięknie, że orły się odrodziły itd., itp. Byśmy zeszli na ziemię, musi minąć kolejny tydzień z zawodami na obcym obiekcie.

Tak już mamy, że lubimy przekonywać do skrajnych emocji. Nadmiernie gloryfikować lub przesadnie ganić. Spójrzmy na naszą reprezentację piłkarzy ręcznych. Otóż jeszcze kilkanaście dni temu była to ekipa, którą obdarzaliśmy najsolidniejszym narodowym kredytem zaufania, która cieszyła się największym w kraju poparciem i którą stawialiśmy za wzór - głównie w kontrze do futbolistów. Nawet siatkarze, mistrzowie świata, nie mogli liczyć na równie wielkie uwielbienie. Nazywaliśmy naszych ręczników gladiatorami, a specjaliści od marketingu ten fakt wykorzystywali, tworząc z nimi spoty pod hasłem: „Duma, ojczyzna, piłka ręczna”, na których szykowali się do wojny, malując twarze na biało-czerwono i obwiązując dłonie różańcami, niczym pięściarze swoje tzw. owijkami. Wznosiliśmy w górę serca i transparenty: „Prosimy o spokój, i tak wygramy jedną bramką” czy też „Legenda głosi, że zagrali kiedyś spokojny mecz”. Wszystko to było sympatyczne, tyle że według wielu gladiatorzy stracili jaja w ciągu godzinnego koszmaru z Chorwacją. A to sport po prostu, każda kosa trafi w końcu na kamień. Zwłaszcza gdy okoliczności pozwalają rozpoczynać spotkanie z przeświadczeniem, iż wcale nie trzeba zwyciężyć. Wtedy tzw. dyspozycja dnia może się okazać gorsza niż zwykle, choć to zjawisko lepiej chyba określić stopniem wk...nia, z jakim wychodzi się na plac boju.

Wracając do skoków. Łukasz Kruczek ogłosił już, że po sezonie kończy przygodę z reprezentacją. Był jednym z najczęściej zwalnianych przez media szkoleniowców. A co go broniło? Wyniki. To przecież pierwszy trener, za którego kadencji nasi zaczęli dość regularnie stawać na podium w drużynie (m.in. dwa brązy MŚ). I to pod skrzydłami Kruczka właśnie dojrzał ostatecznie Kamil Stoch: do podwójnego złota olimpijskiego, Kryształowej Kuli, mistrzostwa świata. Szacunek się należy. A że ten Stoch zamazywał nieco obraz całości? Wcześniej zamazywał Małysz.

Całe szczęście, że Angie Kerber reprezentuje Niemcy, bo teraz byśmy ją zagłaskali, a nieco później - to tylko kwestia czasu - zbesztali. Koledzy wyliczyli, że za triumf w Australian Open zarobiła niespełna 10 mln zł brutto. Za dużo? Dlaczego. Jesteś wart tyle, ile ktoś chce czy też jest w stanie za ciebie zapłacić. A tenis, przy całej swej elitarności, jest jednak zabawą absolutnie globalną, transmitowaną na cały świat. Zatem potężnych sponsorów nie brakuje, a - ważna uwaga - chętnych do parcelacji tortu sporo mniej niż w futbolu. Inaczej wygląda to w zaściankowym speedwayu, gdzie kluby - by zaspokoić finansowe aspiracje gwiazd - padają. A więc zgodnie z rachunkiem ekonomicznym ktoś tutaj przesadza.

Apropos żużla - w sobotę 50. urodziny obchodził król wywiadów Sławek Drabik. „Jak chodzą twoje motory?” - zapytał dziennikarz. - „Brrrum, brrrum, brrrum...”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska