Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani Teresa - legendarna postać śląskiej gastronomii. Od ponad trzech dekad jest właścicielką Winiarni Zagłoba, kultowego miejsca Zabrza

Aleksandra Wielgosz
Aleksandra Wielgosz
Pani Teresa to wulkan energii. Codziennie o godzinie dziewiętnastej otwiera swój lokal, który prowadzi od ponad 30 lat.
Pani Teresa to wulkan energii. Codziennie o godzinie dziewiętnastej otwiera swój lokal, który prowadzi od ponad 30 lat. Arkadiusz Gola
Tytan pracy, chodząca serdeczność i niezrównana rozmówczyni – pani Teresa. Od ponad sześćdziesięciu lat pracuje w gastronomi. Los zadecydował, że musiała zostać kapitalistką – choć bardzo tego nie chciała. Dzisiaj walczy o swój lokal – Winiarnię Zagłoba – legendarne miejsce na mapie Zabrza.

Lokal z niepowtarzalnym charakterem

Niepozorne miejsce, ukryte w jednej z kamienic przy ulicy Krasińskiego w Zabrzu, to królestwo pani Teresy. Jego sercem jest bar, za którym czeka uśmiechnięta właścicielka. Panuje przyjemny półmrok. Uwagę przykuwa zajmujący dużą część ściany obraz olejny autorstwa Witolda Berusa. Artysta podarował go pani Teresie w 1994 roku. W tamtym czasie spędzał sporo czasu w Zagłobie wraz ze swoim przyjacielem z ASP – Józefem Szubą.

- Okres częstych odwiedzin w Zagłobie przypadł na czas mojej pracy w muzeum na placu Krakowskim. Niedaleko mieszkał Witek, dzięki temu miejscu mieliśmy okazję do spotkań. Była tam świetna atmosfera, sprzyjająca długim rozmowom, inspirującym opowieściom i zabawie. Bardzo ceniliśmy właścicieli tego lokalu – podkreśla Józef Szuba, którego twarz została uwieczniona na wspomnianym obrazie.

Słowa te potwierdza Witold Berus, mówiąc, że w latach 90. przychodziło tam bardzo dużo ludzi. Goście, nie zrażając się brakiem wolnych miejsc, siadali na skrzynkach. Miejsce stało się kultowe, uczęszczali do niego licealiści, studenci, ludzie kultury i sztuki – śląska bohema.

(Nie)chciana droga do bycia kapitalistką

Pani Teresa, rodowita chorzowianka i właścicielka winiarni, pracuje zawodowo od 1961 roku. Swoją karierę rozpoczęła od praktyk w katowickich lokalach gastronomicznych - kawiarni „Kryształowa”, restauracji „Hungaria” czy ciastkarni „U Badury”. Później były dansingi w „Silesii” i obsługa w hotelu „Katowice”. Zajmowała wymagające stanowisko kierowniczki Społem Gastronomii w Katowicach. Widziała wiele.

- Kiedy w Katowicach powstawał pomnik Powstańców Śląskich do hotelu „Katowice” przyjechał Ziętek ze swoją ekipą. Mieliśmy im podać śniadanie w kawiarni. W czasie jego wizyty przebywałam akurat na zapleczu, byłam w tamtym czasie kierownikiem bufetu. Przybiegły do mnie koleżanki i powiedziały „Terenia chodź szybko, przyjechał Papa Jorg”. Wszyscy przywitaliśmy się z wojewodą, a on kiedy zobaczył to, co dla niego przygotowaliśmy, powiedział: „Jerunie dziołszki, pućcie sam ze mną. Przecie sam tego nie zezra” – wspomina ze śmiechem pani Teresa.

Kobieta była świadkiem rozwoju województwa śląskiego, m.in. brała udział w otwarciu ronda – jednego z największych symboli Katowic.

- W pewnym momencie przeprowadziłam się z Katowic do Gliwic. Dojazdy były dla mnie zbyt uciążliwe, dlatego starałam się o pracę bliżej miejsca zamieszkania. Miałam być zastępcą kierownika w „Delicjach” w Gliwicach, których zresztą już dzisiaj nie ma, ale to nie wyszło. Ostatecznie pojechałam z koleżanką do Zabrza w poszukiwaniu lokalu gastronomicznego, do którego mogłabym się przenieść. Gabloty wszystkich sklepów były puste, znajdowały się tam tylko opróżnione puszki po importowanych sokach pomarańczowych. Ostatecznie wybrałam lokal Bambino naprzeciwko kina Roma. Wtedy mój najmłodszy syn kończył dwa latka, dzisiaj ma 44 lata – mówi pani Teresa.

Dzięki pracowitości i niewątpliwej żyłce do interesów, kobieta szybko rozkręciła sprzedaż wieloowocowych napojów. W związku z tym zlecono jej dodatkowo objęcie funkcji kierownika w pobliskiej Winiarni Zagłoba, a także tymczasowo w Pijalni Piwa Smakosz.

- Był jeden rok, w którym wyszła ustawa Ministra Przemysłu i Handlu mówiąca o tym, że wszystkie lokale będące własnością urzędu miasta muszą zostać zreprywatyzowane. Pamiętam, że byłam wtedy w dyrekcji i mówiłam, że nie chce zostać kapitalistką, bo mam trójkę chłopców w domu, mam zobowiązania rodzinne. Kazali mi się nie martwić – dodaje pani Teresa.

Szybko okazało się, że jeżeli nie zostanie kapitalistką – czeka ją bezrobocie. Na to nie mogła pozwolić. Jej mąż pracował w Hucie Zabrze, gdzie jako mistrz nie otrzymywał wysokiej pensji. Tym samym rozpoczął się kolejny etap w życiu kobiety. W stylu Hrabala.

Śląska Piwnica Pod Baranami – miejsce dające ruch myśli

Wokół pani Teresy skupiał się artystyczny świat regionu. O fenomenie Zagłoby i jej właścicielki opowiada zabrzańska radna dzielnicy Rokitnica i założycielka działającego od dziesięciu lat klubu dyskusyjnego Rokita Czyta, Magdalena Gościniak, która na przełomie wieków była częstą bywalczynią lokalu i uczennicą znajdującego się nieopodal I LO.

- Spotykaliśmy się wtedy taką mocno alternatywną grupą, były to głównie osoby sprzeciwiające się systemowi, albo go krytykujące. Jeździliśmy razem na wystawy i rzeczywiście Zagłoba była naszą przystanią. Wynikało to z tego, że po pierwsze – nasza grupa liczyła dość dużo osób, po drugie – byliśmy akceptowani, dobrze się tam czuliśmy, bo nikt za bardzo nie zwracał na nas uwagi. Mieliśmy swój stolik, na którym pojawiały się albumy o sztuce, oglądaliśmy reprodukcje Dalego, wierząc, że kiedyś zobaczymy te obrazy na żywo – mówi Magdalena Gościniak.

Podobne opowieści słyszę od Romana Osadnika, który dzisiaj jest dyrektorem Teatru Studio w Warszawie.

- W tamtym okresie nie było zbyt wielu miejsc, gdzie można było miło spędzać czas. Zagłoba miała dla nas dobrą lokalizację, ale przede wszystkim była miejscem niezobowiązującym, w którym czuliśmy się swobodnie. Nikt nie ganił nas za palenie papierosów czy niewybredne żarty. Ważne było też, że było to miejsce przystępne cenowe, co dla skromnych budżetów licealistów miało istotne znaczenie. Miejsce to dzięki luźnej atmosferze przyciągało różnych frików, zielone ptaki, osoby które łączyło porozumienie na poziomie emocjonalnym i szczególnej percepcji świata. Tę swobodę zapewniała nam pani Teresa, która przymykała oko na nasze harce, nie oceniała nas, ale też czuwała nad nami i naszymi rozbawionymi temperamentami, tak jakby była naszą starszą siostrą – tłumaczy Roman Osadnik.

Zagłoba pod opieką pani Teresy stała się miejscem intelektualnych rozmów, przepływu myśli, artystycznego wyrazu.

- Wszystko, co się wtedy działo skupiało się wokół osoby pani Teresy. Ona stworzyła trudną do opisania atmosferę, to nie była zwykła knajpa. Tworzył się tam taki klimat czasów Paryża końcówki wieków. To było niesamowite. Chodziłem tam już w liceum, Zagłoba stała się miejscem międzypokoleniowym. Pojawiali się ludzie z różnych miast, środowisk – malarze, muzycy filharmonii, dziennikarze. Jednocześnie nie było szpanerstwa. Co się działo w Zagłobie, zostawało w Zagłobie – wspomina z uśmiechem Zbigniew Stryj, dyrektor artystyczny Teatru Nowego w Zabrzu. - Często się zdarzało, że wracałem skądś pociągiem do Zabrza i z dworca szedłem tamtędy, żeby zobaczyć czy ktoś siedzi w Zagłobie. I zawsze siedział. Pani Teresa miała taki niesamowity dar, że potrafiła człowieka wysłuchać. Zdarzało się, że te opowieści były mocno męczące, ale jej poziom cierpliwości był niesamowity, czasami miałem wrażenie, że ma jakąś misję – dodaje.

Ludzie rozjeżdżali się po Polsce, a bazę wciąż stanowiła Zagłoba i osoba pani Teresy.

- Kiedy wyjechałam na studia do Krakowa i przyjeżdżałam potem do rodziców do Zabrza, zdarzało mi się dalej jeździć do Zagłoby. Pewnego wieczora trafiłam na urodziny Hrabala. Były absolutnie krakowskie, tzn. ta bohema i to, co się tam wydarzyło równie dobrze mogłoby się wydarzyć w Piwnicy Pod Baranami, bo to był dokładnie ten sam klimat. Ludzie siedzieli, rozmawiali, czytali fragmenty książek Hrabala, było bardzo szaleńczo – wspomina Magdalena Gościniak.

Rozwój technologii, zanik życia towarzyskiego - dehumanizacja

Przez lata lokal prężnie działał, ciesząc się niesłabnącym zainteresowaniem klienteli. Jednak z roku na rok jest coraz gorzej. Choć ostatnio zdarzyły się cztery dni, kiedy w winiarni nie pojawił się nikt, to Zagłoba wciąż ma wiernych bywalców. Wśród nich jest Zbigniew Rokita, śląski reporter, autor m.in. książek „Kajś” i „Odrzani”.

- Często tam wpadam, bo lokalność i zakorzenianie są jest dla mnie ważne. Alternatywą dla tych paru ostatnich hrabalowskich barów w rodzaju Zagłoby są zasysające wszystko galerie handlowe czy bary-sieciówki pojawiające się wszędzie na zasadzie „kopiuj-wklej”: wszystkie wyglądają tak samo, barmani zmieniają się tam co pięć minut, trudno poznać stałych bywalców, nie są związane z miejscami, w których powstały. To przedsiębiorstwa. I nie chodzi tylko o bary, ale o wszystko: warzywniaki, szewców, kina studyjne i targi. Napisałem dla Teatru Korez sztukę „Weltmajstry” o Zagłobie, choć wtedy Zagłoby jeszcze nie znałem, ale miałem nadzieję, że gdzieś jednak istnieje. I okazało się, że owszem – gdyby „Weltmajstry” miały się rozgrywać w rzeczywistości, rozegrałyby się w Zagłobie – mówi Zbigniew Rokita.

Podobne obserwacje ma pani Teresa. W jej ocenie momentem największego odpływu klientów było otwarcie wielkiego hipermarketu w ścisłym centrum Zabrza. Niesprzyjających spotkaniom czynników jest więcej.

- Ludzie teraz po prostu inaczej żyją. Pamiętam, że kiedyś nie miało znaczenia jaki jest dzień tygodnia – lokale gastronomiczne były pełne. Każdy potrzebował kontaktu z drugim człowiekiem. Dzisiaj szukają go w internecie. Ostatnio przyszła do lokalu piątka studentów medycyny. Byli do północy, albo i dłużej. Kiedy wychodzili, podziękowałam im – ani jedna osoba nie wyciągnęła przez ten czas komórki. To był miód na moje serce. Nareszcie czułam jakbym była wśród ludzi – dodaje pani Teresa.

Nie znaczy to, że właścicielka winiarni składa broń i oddaje się narzekaniu. Codziennie, punktualnie o dziewiętnastej otwiera lokal i czeka na klientów. Najbardziej lubi, gdy przychodzą młodzi ludzie, to oni ją inspirują, prowadzą ożywione rozmowy, do których tak bardzo lubi dołączać.

Moim celem jest utrzymanie tego miejsca

Pani Teresa niechętnie została kapitalistką, jednak od lat robi wszystko by utrzymać lokal. To trudne, bo koszt gazowego ogrzewania sięga 100 zł na dzień. Rachunki za prąd są o 300 % wyższe niż w lokalach mieszkalnych. Aktualnie cena energii wynosi ponad 1500 złotych miesięcznie, do niedawna było to zaledwie 400 zł. Dochodzą jeszcze wysokie opłaty za wodę.

- Co chwilę słyszę ubolewania, że zamykają się kolejne małe lokalne księgarnie czy punkty gastronomiczne. Takie miejsca powinny otrzymywać wsparcie, są unikatowe. Powinniśmy je odwiedzać, polecać znajomym – tylko wtedy przetrwają. Pani Teresa to legenda Zabrza. Jako mieszkaniec tego miasta czuje wielką odpowiedzialność – mówi Arkadiusz Gola, śląski fotoreporter.

Odpowiedzialność zdaje się też ciążyć na władzach Zabrza, miasto mogłoby wzorem innych ośrodków dotować działalność pani Teresy.

- Postrzegam Zagłobę jako miejsce dla ludzi, którzy mają bardzo otwarte podejście do kreacji świata na różnych poziomach, czy to w wymiarze artystycznym, czy społecznym. Nie są inercyjni, próbują coś tworzyć. Gdyby Zagłoba miała wsparcie, dotowanie do działalności, tzn. gdyby nie musiała na piwie zarabiać na działalność artystyczną, albo gdyby miała ustanowionego kuratora, który pomoże Teresce pozbierać ludzi, sytuacja byłaby inna. Piwnicy Pod Baranami nie byłoby dzisiaj, gdyby nie wsparcie, które temu miejscu daje miasto Kraków – mówi Magdalena Gościniak.

Zostaje również aspekt społeczny. Depresja stała się chorobą cywilizacyjną, na którą cierpi według ostatnich danych 350 mln ludzi na świecie. Trawi nas samotność i postępująca dehumanizacja. Teraz, jak nigdy wcześniej, warto pamiętać o miejscach, gdzie zawsze, niezależnie od okoliczności, czeka ktoś z kubkiem ciepłej herbaty i chęcią do inspirującej rozmowy.

- Nie znam drugiego baru w aglomeracji, który byłby tak ściśle związany z osobą właścicielki. Pani Terenia jest duszą tego miejsca i daje poczucie bezpieczeństwa – można do niej przyjechać w smutku, można w radości, siąść przy barze na długiej ławie i rozmawiać. A jak się ma ochotę to po prostu wsłuchać się w jej opowieści. W śląskiej gastronomii zaczęła pracować na długo zanim pierwszy człowiek stanął na księżycu, nasłuchała się, naoglądała i pięknie o tym mówi: o Śląsku, o ludziach, o życiu. Taki człowiek to osobna instytucja i jeden z nielicznych stałych punktów odniesienia w szybko zmieniającej się aglomeracji. A podczas rozmów prędzej czy później wjedzie talerz ze sznitami z tustym, którym zawsze pani Terenia częstuje. Pomaga jej niespożyta energia, którą może czerpie z porannych bosych spacerów po rosie, o których lubi wspominać – kończy Zbigniew Rokita.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera