Sądeccy ratownicy wsparli 81 strażaków z Warszawy i Gdańska, skierowanych w rejon zniszczony katastrofalnym trzęsieniem ziemi, w którym zginęło ponad osiem tysięcy ludzi. Zabrali ze sobą dwa psy, przeszkolone do wyszukiwania żywych ludzi pod gruzami. W gruzowiskach były jednak tylko ciała.
- Rozmiar tragedii mógł być jeszcze większy - podkreśla brygadier Robert Kłębczyk, dowodzący sądeckimi ratownikami w Nepalu. - Trzęsienie ziemi trwało 56 sekund, a wydarzyło się po południu, kiedy większość ludzi jadła posiłki w przydrożnych barach i sklepikach. Gdyby doszło do niego nocą, ofiar byłoby więcej.
Strażacy mówią o dojmującym poczuciu bezsilności na miejscu tragedii. Nepalskie służby ratunkowe działały opieszale, a samo dotarcie do obozowiska zajęło Polakom sześć godzin.
- To bardzo długo. W przypadku ratowania ludzi uwięzionych pod gruzami liczy się dosłownie każda minuta - wyjaśnia aspirant Dariusz Mucha, strażak i ratownik medyczny.
Ofiary kataklizmu miały niewielkie szanse na przeżycie. Ich domy zbudowane z cegieł połączonych gliną rozsypały się w pył.
Ludzie dusili się pod ciężarem gruzów. Zrozpaczony ojciec wskazał sądeckim ratownikom miejsce, w którym miała być jego żona i 3-letni syn. Gdy usuwali gruz, dom zaczął się chwiać. Wiedzieli, że żywych ludzi tam nie ma, bo nawet pies nie wyczuł ich zapachu.
- Nikogo nie udało się nam uratować, ale to nie była misja pozbawiona sensu - zapewnia Robert Kłębczyk.
- Doświadczenie, które tam zdobyliśmy, będzie procentowało i pomoże nam jeszcze skuteczniej działać w sytuacji podobnych katastrof.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?