Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacjenci czekają, a doktor handluje

Anna Gabińska
Tomasz Hołod
- Ja tylko na chwileczkę, mogę bez kolejki? - wielu z nas słyszy taką prośbę, czekając w kolejce do lekarza. A potem okazuje się, że osoba, wobec której byliśmy uprzejmi, zajmuje doktora przez dwa lub trzy kwadranse. Nie, to wcale nie jest bezczelny pacjent. To rep, czyli przedstawiciel medyczny (rep - z ang. representative - przedstawiciel).

W zamian za przepisywanie swoim pacjentom leku konkretnej firmy, lekarz może liczyć na notes, kalendarz, długopis, a czasem nawet na klimatyzator, kolację w drogiej restauracji czy dwutygodniowe wczasy w tropikach. To zależy od tego, jak duża jest firma farmaceutyczna i jak pokaźnym dysponuje funduszem reprezentacyjnym.

Odpowiednie rozporządzenie ministra zdrowia już od trzech lat zabrania repom odwiedzać lekarzy w godzinach przeznaczonych dla pacjentów. - Coś podobnego?! - ironizuje Krystyna, emerytka i pacjentka przychodni przy ul. Joannitów we Wrocławiu. Niedawno poszła na umówioną wizytę u diabetologa. Gdy przyszła jej kolej, jak spod ziemi wyrósł młody, elegancko ubrany mężczyzna i zapytał grzecznie, czy może na moment wejść do pana doktora. - Potem z niedowierzaniem patrzyłam na zegarek, bo siedział w gabinecie aż pół godziny - opowiada zbulwersowana wrocławianka. - Gdy w końcu wyszedł i następna elegancka pani z teczką chciała wejść przede mną "na chwileczkę" do tego samego lekarza, omal się z nią nie pobiłam. Chorzy ludzie czekają w kolejce, a oni dobijają interesów! - denerwuje się.

To powszechne zjawisko, ale we Wrocławiu jest szpital, gdzie takie praktyki są surowo zakazane.

Lekarze muszą wiedzieć, jakie nowe leki czy sprzęt medyczny pojawiają się na rynku. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. Problem zaczyna się w momencie, gdy tę wiedzę zdobywają w godzinach przewidzianych na przyjmowanie pacjentów.

Pani Krystyna dwa miesiące czekała na wizytę u diabetologa w przychodni przy ul. Joannitów we Wrocławiu. Gdy o godz. 9.45 miała wejść do gabinetu lekarza, ubiegł ją pan z teczką i przesiedział tam pół godziny. Potem próbowała tam wejść inna pani z teczką. - Dotarło do mnie, że to przedstawiciele medyczni. Dlatego jej już nie pozwoliłam - opowiada kobieta. - Niech spotykają się w innym czasie. Chorzy czekają w kolejce, a oni sobie robią interesy?

Elżbieta Czabajska, dyrektor kolejowej przychodni przy Joannitów, zapewnia, że nie pochwala takich zachowań lekarzy. Przypomina, że od grudnia 2008 roku przedstawiciele medyczni i farmaceutyczni nie mają prawa zajmować medykom czasu, w którym przyjmują pacjentów.

- Mogą umówić się podczas przerwy śniadaniowej doktora albo przed rozpoczęciem czy zakończeniu pracy - tłumaczy dyrektor Czabajska. I zachęca niezadowolonych pacjentów, by składali do niej skargi. Na to jednak trudno liczyć. - Mam do niej pójść, żeby potem lekarz się na mnie mścił? - pyta pani Krystyna.

Agent firmy farmaceutycznej może zarobić nawet kilkunaście tysięcy złotych. Najlepsi kasują ponad 20 tys. zł miesięcznie(lwia część pensji to prowizja). Dostaje też samochód służbowy, laptopa i komórkę. W wielu firmach ma też fundusz reprezentacyjny na urabienie lekarza: notesiki, kalendarze, a dla najcenniejszych - wakacje za granicą.

Lekarz pierwszego kontaktu z Wrocławia: - Ja dostałem kiedyś do gabinetu klimatyzator. Pani weszła i mówi: "Boże, jak tu u pana gorąco. Zaraz wracam". I wróciła z klimatyzatorem za 1500 zł.
Przedstawicielka firmy farmaceutycznej z Wrocławia przyznaje, że zakaz zakazem, a pieniądze trzeba zarobić.

- Walki z pacjentami o wejście do gabinetu musimy toczyć niemal w każdej przychodni - tłumaczy. Zastrzegając, że ze zrozumiałych względów nie poda nazwiska. - Często udajemy przed nimi ciężko chorych pacjentów, by tylko dostać się na początek kolejki. Ale to sami lekarze wyznaczają spotkania w godzinach przyjęć.

Kobieta zapewnia, że we Wrocławiu takich, którzy umawiają się po godzinach pracy, można policzyć na palcach. Kiedyś nawet usłyszała, że jak pacjent jest naprawdę chory, to poczeka. Lekarze nie mają zamiaru spotykać się po godzinach. Często z jednej przychodni jadą do drugiej, z drugiej do trzeciej, a z trzeciej na dyżur do szpitala.

- A my spotkać się z lekarzem musimy, bo na tym polega nasza praca - dodaje.

We Wrocławiu największą wojnę wydał im prof. Wojciech Witkiewicz, dyrektor szpitala przy ul. Kamieńskiego. - Muszą przyjść do mnie i złożyć podanie - opowiada prof. Witkiewicz.

Są chętni, którzy zapisali się już na grudzień. Dyrektor wyznacza przedstawicielowi od 5 do 10 minut o godz. 7 rano we wtorki, na odprawach z lekarzami. Jeśli jakiś lek wyda się im interesujący, to o wprowadzeniu go do leczenia decyduje specjalny komitet ds. receptariusza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska