Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Luźne uwagi na drastyczny temat. Co łączy Martę Kaczyńską i Krystynę Jandę?

Janusz Michalczyk
Janusz Michalczyk
Janusz Michalczyk Paweł Relikowski
Jaka matka, taka córka. Zwykle po to powiedzonko sięga się wtedy, gdy chce się kogoś sponiewierać. Moja intencja jest odwrotna. Dla wielu może być zaskoczeniem, że Marta Kaczyńska wyraziła pogląd, że całkowity zakaz aborcji, o który idzie kolejny histeryczny bój w naszym parlamencie, to „rozwiązanie zwyczajnie okrutne”. Zdziwieni mogą być jednak tak naprawdę tylko ci, którzy zapomnieli albo wolą nie pamiętać, dlaczego ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk nazwał Marię Kaczyńską „czarownicą”. Szczerze mówiąc, to dość zabawne, gdy nawet do najbardziej zacietrzewionych głów musi zawitać myśl, że świat nie jest czarno-biały i że nie da się całej skomplikowanej rzeczywistości wtłoczyć na siłę w prostacki schemat.

Zresztą sama Marta Kaczyńska jest osobą nietuzinkową i bynajmniej nie chodzi o jej opinie polityczne, bo te nie odbiegają jakoś wyraźnie od lansowanych przez stryja. Z Martą jest taki kłopot, że jej życie osobiste nijak nie pasuje do jedynie słusznego moralnego wzorca. To rozwódka. No cóż, zdarza się. Jest matką dwóch córek, z których obie mają tego samego ojca, ale nie jest nim pierwszy mąż. Tymczasem to właśnie on pozował z pierwszą córką do zdjęć pokazujących kochającą się rodzinę kandydata na prezydenta - Lecha Kaczyńskiego. Obie córki Marta ma z Marcinem Dubienieckim, przystojnym adwokatem i swoim drugim mężem, o którym można wiele powiedzieć, ale raczej nie to, że jest krystalicznie uczciwym człowiekiem. Może Marta nie ma szczęścia w miłości, ale na pewno zna życie od podszewki.

Jest takie liberalne podejście, zgodnie z którym życie osobiste każdego człowieka jest jego prywatną sprawą i nikomu nic do tego. Dotyczy to również polityków lub osób uważanych za publiczne, dopóki nie zabierają głosu w roli autorytetu moralnego. Inaczej mówiąc, trudno o bardziej oczywisty przykład zakłamania, niż gdy polityk wściekle atakujący homoseksualistów zostanie przyłapany w klubie dla gejów albo gdy propagatorowi wierności małżeńskiej udowodnią intymne kontakty z tabunem kochanek. I nie mówcie mi, że to gruba przesada, bo na przykład w USA takie przypadki nie są wcale rzadkością, a i u nas, nawet w szeregach partii rządzącej, łatwo natrafić na takiego, który ma sporo za uszami.

Nawet dyskusja o pryncypiach etycznych może się ześlizgnąć do poziomu groteskowej pyskówki, czego właśnie jesteśmy świadkami. Świeżo zabrzmiało hasło rzucone przez Krystynę Jandę, by w obliczu męskich, brutalnych nacisków wszystkie kobiety zastrajkowały niczym w 1975 r. w Islandii. Tam jednego dnia 90 proc. pań nie poszło do pracy lub odmówiło wypełniania obowiązków domowych, co postawiło facetów do pionu. Różnica jest taka, że w Islandii chodziło o dysproporcję w zarobkach obu płci. Problem ekonomiczny, nie światopoglądowy. Gdy idzie o pieniądze, łatwo o solidarność. Przyszłość zarodka (życia poczętego) to jednak zupełnie inna kategoria. Strajk połowy kobiet mających określony pogląd to nie to samo, co wszystkich. Strajk połowy kobiet i połowy mężczyzn też brzmi dziwacznie. Nawet w sierpniu 1980 r. poszło głównie o to, że władza nie potrafiła wykarmić narodu. Ogólnokrajowy strajk w obronie wolności kobiet jest trudny do wyobrażenia. Powiedzmy otwarcie - najskuteczniejszy byłby strajk żon prawicowych polityków. W sypialni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska