Spytacie, jakie mają uzasadnienie, by odtrącać hojną dłoń polityków. I tu może być kolejne zdziwienie, bo grupa protestujących uważa, że pula pieniędzy przewidziana na podwyżki dla nich powinna być przeznaczona na podniesienie płac pozostałego personelu medycznego, m.in. pielęgniarek. Protestujący są zdegustowani, że dostali podwyżki po tym, jak mocno ograniczono etaty pielęgniarek i administracji szpitalnej. „Te podwyżki są tym bardziej szokujące, że (...) nasze pielęgniarki i pielęgniarze, pracownicy administracji i inni zmagają się z bardzo trudnymi warunkami. Tymczasem naszym pacjentom brakuje dostępu do koniecznych usług” - napisali w petycji.
Będę się upierał, że to piękny akt solidarności, który robi tym większe wrażenie, jeśli przypomnimy sobie, w jakich bólach rodziły się oświadczenia o poparciu postulatów wysuwanych przez nasze pielęgniarki czy - ostatnio - młodych lekarzy-rezydentów. W Polsce taki klimat wzajemnej sympatii między różnymi zawodami mieliśmy chyba tylko podczas karnawału Solidarności w latach 1980-81. Jest podobieństwo, bo z kanadyjskiej petycji przebija zrozumienie podstawowej prawdy, że w jakimś sensie wszyscy jedziemy na jednym wózku.
Malkontenci będą kręcić nosami, że bogatego stać na gest. Faktycznie, roczne zarobki lekarzy rodzinnych w Quebecu wynoszą średnio - w przeliczeniu na złotówki - 700 tysięcy, a specjaliści z reguły dochodzą do miliona. To robi wrażenie, choć przecież życie tam jest droższe niż u nas, domy i samochody trzeba utrzymać, a wykształcenie dzieci sporo kosztuje. Dodajmy, że Quebec to najbogatsza prowincja i w innych rejonach Kanady nie jest zapewne tak różowo.
Tak czy owak, nie mówimy jedynie o solidarności, ale też o poczuciu przyzwoitości, które nakazuje, by widzieć swoją sytuację w kontekście społecznym. U nas pada wiele pięknych słów, ale gdy przychodzi co do czego, to górnicy zaczynają grozić strajkiem. Dyskusja o pieniądzach wywołuje gwałtowne emocje i politycy dawno nauczyli się, że najlepiej jest obiecywać wszystkim wszystko, a w razie kłopotów chować głowę w piasek. I mają rację, bo do większości wyborców najłatwiej przemówić argumentami finansowymi.
Mam wrażenie, że Polacy w ogóle źle znoszą dyskusję o pieniądzach, także dla przedstawicieli władzy. Kiedy wicepremier Jarosław Gowin poskarżył się na zbyt niską pensję w rządzie, powstał tumult. Kiedy premier Beata Szydło sama sobie przyznała na odchodne 65 tys. zł nagrody - znów krzyk. I złośliwie się im wypomina, co mówili wcześniej, w innej konfiguracji politycznej. Ludzie, to jest chore. Bądźmy solidarni z naszymi politykami, bo są tacy jak my. Na razie lepszych nie mamy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?